Karol Kobos
Nie karmić trolli!
Polska blogosfera żyje starciem „Dziennika” z nowymi mediami uosabianymi przez już-nie-tak-tajemniczą blogerkę Katarynę i obrońców prawa do anonimowości. Redaktor naczelny zaproponował im, by pocałowali go tam, gdzie ja wiem, a Państwo rozumieją. Niestety, zamiast potrzebnej debaty o roli nowych mediów i anonimowości mamy dziś typową internetową pyskówkę.
Od blisko dziesięciu lat obserwuję i uczestniczę w mniej lub bardziej anonimowej wymianie poglądów i opinii w internecie. Brałem też niestety udział w niejednej pyskówce, zaś jako dziennikarz „Gazety Wyborczej”, „Dziennika” i TVN Warszawa przeczytałem niemało przykrych słów pod swoim adresem. Ominął mnie etap grup dyskusyjnych na usenecie, wkroczyłem do sieci, gdy popularne stawały się fora dyskusyjne na stronach WWW. Nie brakowało już wtedy weteranów, którzy w dyskusjach wyrażali tęsknotę za „dobrymi czasami usenetu, gdzie szanowano netykietę”. Potem nadeszła era „dzieci neostrady” – wysyp młodzieży (i nie tylko – rychło okazało się, że poziom zajadłości w internetowych pyskówkach nie jest ściśle skorelowany z wiekiem), która wraz z coraz szerszym dostępem do sieci zalała fora internetowe.
„Sejm wybierają komentatorzy z Onetu” – to ironiczne zdanie doskonale oddaje zażenowanie, jakie towarzyszy lekturze komentarzy na największych polskich portalach. Ale mówi też coś więcej – pokazuje, że to, co dzieje się w sieci naprawdę nie jest bez związku z resztą naszej społeczno-medialno-politycznej rzeczywistości. Z tym właśnie chce się dziś walczyć, zamykając problem w prostej tezie, jakoby wszystkiemu winna była anonimowość. Tezy tej broniło na łamach kilkadziesiąt osób: publicyści, naukowcy oraz celebryci. Wszyscy powoływali się na własne doświadczenie – wszyscy zostali bowiem nie raz obsmarowani przez „anonimowych internautów”.
Przypomina mi to powracający co jakiś czas na każdym forum problem radzenia sobie z trollami – osobami, które włączają komputer w jednym tylko celu; by zrobić zadymę. Nie ma w sieci miejsca popularnego i zarazem otwartego, które by tego nie przeżyło. A jeśli na co dzień spotyka się w nim pewna grupa stałych, przywiązanych użytkowników, to prędzej czy później ktoś wreszcie zażąda, by „zrobić z tym porządek”. Fora dyskusyjne oferują zwykle kilka prostych metod ograniczenia trollom pola do popisu: obowiązek rejestracji i logowania, moderację polegającą na usuwaniu tego, co łamie regulamin, moderację polegającą na przepuszczaniu przez punkt kontrolny wszystkiego, co jest wysłane na forum, wreszcie blokowanie użytkownikom dostępu do forum – banowanie loginów lub nawet numerów IP, czyli trwałe odcinanie ich komputerów od danego serwisu. Dyskusje o tym, której metody użyć kończą się zwykle wielką pyskówką między miejscowymi „zwolennikami cenzury”, a „obrońcami wolności słowa” w czystej postaci. I tylko troll zaciera rączki, bo znów osiąga to, co chciał. Nic więc dziwnego, że większość internetowych społeczności dochodzi z czasem do wniosku, że najlepiej „nie karmić trolla” – ignorować, czekać aż się znudzi i pójdzie szukać szczęścia gdzieś indziej.
W toku takich dyskusji, przy wprowadzaniu moderacji lub obowiązku logowania, stali bywalcy forum poznają się zwykle coraz lepiej. Czasem ktoś z natury spokojny, w wyrażaniu poglądów zwykle stonowany, pęknie i na trolla szpetnie zaklnie. Inny, zwykle spierający się namiętnie, zademonstruje zdrowy rozsądek i w pyskówkę się nie wda. Jeśli trzeba będzie, większość się zarejestruje, założy profile, doda do nich awatar, pod swoimi wpisami umieści stopkę z jakimś mottem. Człowiek znający te mechanizmy z samego tylko loginu, sygnaturki i awatara umie wysnuć pewne wnioski na temat adwersarza tak, jak w realu ocenia się innych po gestykulacji czy ubiorze. Anonimowość w sieci jest rzeczą względną – kto dla popularnej aktorki czy piosenkarki jest anonimowym komentatorem, dla setek swoich czytelników może być rozpoznawalny lepiej niż ona.
Dodajmy do tego profile w serwisach społecznościowych, takich jak Facebook, Nasza Klasa czy GoldenLine, mikroblogi jak Twitter czy Blip, komunikatory – aktywny internauta korzystający z tego wszystkiego nie jest anonimowy, bo podaje coraz więcej szczegółów na swój temat, które zdeterminowanej osobie pozwolą skojarzyć pseudonim z nazwiskiem. A nawet jeśli nie – ten pseudonim może być sam w sobie tożsamością rozpoznawalną przez wielu lepiej niż nazwisko. Nie przypadkiem przecież te same media, które dziś piętnują anonimowość, kilka miesięcy temu przestrzegały przed ryzykiem związanym z podawaniem swoich danych w Naszej Klasie. Teraz „Dziennik” zachowuje się, jakby pisał o innych ludziach, a przecież to są ci sami internauci. Czy aby na pewno tak całkiem anonimowi? Z punktu widzenia sieci bardziej anonimowi są znani dziennikarze, których próżno szukać w najpopularniejszych serwisach społecznościowych.
Kataryna – jak tysiące innych osób – zbudowała swoją tożsamość w jeszcze prostszy sposób. Po prostu pisała o swoich poglądach. Poddawała je pod dyskusję w komentarzach, spierała się z adwersarzami, ale robiła to wszystko pod pseudonimem, nie pod nazwiskiem. Zdaniem wielu, anonimowość odbiera jej prawo do udziału w debacie publicznej. A przecież w sieci Kataryna wcale nie była anonimowa. Przez lata zbudowała swoja pozycję bez koneksji, kapitału i bez kompromisów, na które w tradycyjnych mediach iść musi każdy. Czytelnicy mogli dyskutować tylko z jej poglądami – bez argumentów ad personam, w zgodzie z nią lub w kontrze wyrabiali sobie własne zdanie i kreowali własne tożsamości. Oczywiście, były między nimi i trolle, szukające okazji do zadymy. Ale doświadczenie internautów uczy: nie karm trolla, „Dzienniku”!
Tymczasem tocząca się teraz debata przypomina właśnie internetowe pyskówki o moderowaniu komentarzy i obowiązku logowania, które toczą się w sieci od kilkunastu lat. Zaczęła się od słusznego, choć może nieco przesadnego oburzenia jednej strony, spotkała się z kontrą drugiej, doprowadziła do skrajnej polaryzacji stanowisk, a kończy się stwierdzeniem, że jedna strona może drugą…
Starcie między tradycyjnymi, a nowymi mediami jest nieuniknione, a dyskusja o przewagach jednych nad drugimi – potrzebna. Gazety podejmują temat w trudnym dla siebie momencie. Na całym świecie nakłady spadają, a redakcje skore są obarczać winą nowe media, które żerują na tym, co opublikują tradycyjne. Tymczasem w internecie ta sama dyskusja trwa od wielu lat. Owszem, czasem przeradza się w pyskówkę, ale czasem osiąga akademicki poziom, także dlatego, że rozwinięte sieciowe społeczności wytwarzają inne, w praktyce równie skuteczne mechanizmy kontroli społecznej, niż ujawnianie nazwiska. By jednak w takie miejsca trafić, trzeba wyjść poza czytanie komentarzy pod własnymi tekstami w dużych portalach informacyjnych, gdzie nie ma moderacji ani obowiązku logowania. A to z kolei wymaga wyjścia poza pogląd, że „blogi są czymś idiotycznym”.
* Karol Kobos, socjolog, dziennikarz, wydawca portalu: tvnwarszawa.pl, autor bloga: roody102.pl