Gocha Pawlak

Filmowa Warszawa – zamknięta w kadrze, otwarta na nowości

Ciągłe zmiany w tkance miejskiej Warszawy mobilizują do poznawania miejsc, które za kilka lat mogą zniknąć na zawsze. Co jednak z tymi, których nie da się już zobaczyć na żywo? Wciąż istnieją, jak się okazuje, na taśmach filmowych sprzed lat. Co więcej, najistotniejsze motywy znane z kinowych przebojów łączy z teraźniejszością gęsta sieć powiązań, która niemal każdego może zainspirować do spojrzenia na miasto z zupełnie innej perspektywy, do odkrycia szczegółów i odniesień, na które wcześniej nie zwracało się uwagi.

W wielu filmach, których akcja osadzona jest w stolicy, Warszawę rozpoznać możemy dzięki najbardziej charakterystycznym elementom. Bez wątpienia należą do nich Pałac Kultury i Nauki, Most Świętokrzyski i nowoczesne biurowce zlokalizowane w centrum. Ten pierwszy istotną rolę odgrywa w „Rewersie”, choć przez większość czasu widzimy zamiast niego gigantyczny plac budowy, na którym rozegra się jedna z najistotniejszych scen filmu. Uchodzi również za jeden z najbardziej charakterystycznych budynków Warszawy – nie bez przyczyny możemy odnaleźć go więc na okładkach większości varsavianistycznych publikacji czy przewodników turystycznych.

Warszawa – pełna kontrastów jak sam „zielony Żoliborz, pieprzony Żoliborz” Muńka Staszczyka – doskonale wypada w roli nowoczesnej metropolii. I świadczą o tym nie tylko seriale, dla których bywa efektownym tłem, ale także pełnometrażowe komercyjne produkcje w rodzaju „Tylko mnie kochaj”. Jak słusznie zauważa Grzegorz Sołtysik, autor „Filmowego przewodnika po Warszawie”, pojawiająca się w tym filmie scena zakupów ojca i córki w Metropolitanie stanowi humorystyczną aluzję do podobnej sytuacji znanej z filmu „Pretty Woman” – różnica polega jednak na charakterze więzi łączącej osoby pochłonięte buszowaniem po sklepach. O ile w amerykańskiej wersji mamy do czynienia z elegancką damą do towarzystwa, o tyle współczesna polska zakupoholiczka to mała dziewczynka, córka głównego bohatera.

Przyciąganie – odpychanie

Prezentowany w filmach wielkomiejski blichtr może nużyć swoją powierzchownością – stolica nie sprowadza się przecież jedynie do lśniących sklepowych wystaw i smukłych wieżowców – przecież warszawskie plenery w „Pestce” Krystyny Jandy urzekają niekonwencjonalnym spojrzeniem na to różnorodne miasto. Jak wspomina sama artystka w wywiadzie zawartym w książce „Warszawa. W poszukiwaniu centrum. Miejski przewodnik”: „Gdy robiłam »Pestkę«, film, którego akcja się tu rozgrywa, pomyślałam, że niezależnie od tego, czy ktoś kocha to miasto, czy nie, to gdy się zakocha, to choćby nawet było najbrzydsze, jemu wyda się piękne. I oczami moich bohaterów postanowiłam sfotografować Warszawę ładną”. Fascynujące może być jednak nie tylko piękno – filmowców urzeka również brzydota. Widać to wyraźnie w teledysku do utworu Travis „Love will come through”, którego akcja toczy się na tle najdłuższego praskiego bloku. O tym, jaką legendą obrósł ten mrówkowiec, świadczy fakt, iż mowa o nim nawet w wydanej przez Fundację Bęc Zmiana mapie „Use-it-Warsaw” – publikacji przeznaczonej dla młodych turystów.

Jeśli natomiast chodzi o inne praskie miejsca, nie sposób nie wspomnieć o Stadionie Narodowym. Jedna z rysunkowych opowiastek zawartych w „Komiksowym przewodniku po Warszawie” najlepiej obrazuje cykl jego przemian – od Stadionu X-lecia przez Jarmark Europa aż po… Jarmark Euroazja. Faktycznie, coś w tym jest: kilka lat temu zwrócono uwagę na tę wielokulturowość przy okazji akcji „Radio Stadion”, polegającej na stworzeniu rozgłośni nadającej komunikaty we wszystkich językach, jakimi posługiwali się pracujący w okolicach stadionu kupcy. „Wtedy, kiedy stadion dudni, to jestem ja zadowolony” – mówi jeden z kupców, których pracę rejestruje młoda dokumentalistka, Basia Żuchowska, w filmie pt. „Stadion Narodowy”. Ta etiuda, powstała w ramach Przedszkola Filmowego Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę” i Mistrzowskiej Szkoły Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy, to zapis codziennych zmagań sprzedawców. Oglądamy kiczowate zabawki, stragany z ubraniami, śmieci porozrzucane wzdłuż ciasnych alejek i mamy świadomość tego, że widzimy to najprawdopodobniej po raz ostatni – w końcu już niebawem całe targowisko będzie musiało ustąpić miejsca zabudowaniom Stadionu Narodowego. A przecież mało już kto pamięta te lata, kiedy stadion rzeczywiście kojarzył się ze sportem i właśnie dlatego warto sięgnąć po film Stanisława Barei „Mąż swojej żony”. Jego bohaterka, Jadwiga Fołtasiówna-Karcz, przyćmiewa męża-kompozytora blaskiem swoich sportowych sukcesów. Odnosi je, rzecz jasna, właśnie na Stadionie X-lecia, który, jak nietrudno zauważyć, od czasu powstania filmu zmienił się nie do poznania.

Lewy brzeg to jednak również egzotyka praska, niewiążąca się bezpośrednio z imigrantami z Azji czy też z Afryki (tych ostatnich świetnie opisuje zresztą Ify Nwamana w książce „Stadion. Diabelskie igrzyska”). Chcąc przenieść się nieco w przeszłość, wystarczy sięgnąć po film Romana Polańskiego „Pianista” – Warszawa sprzed kilkudziesięciu lat wyda nam się łudząco podobna do tego, co zastaniemy w okolicy modnych dziś klubów Sen Pszczoły czy Saturator, leżących wewnątrz „Trójkąta bermudzkiego” – nazwanego tak z powodu często znikających w tej okolicy telefonów. Obecnie jednak trudno nie przyznać, że poza – mocno zresztą przereklamowanym – dreszczykiem emocji Praga na gruncie kulturalnym i turystycznym ofertuje znacznie więcej. Chcąc jednak zanurzyć się w łotrzykowskiej atmosferze tych rejonów, koniecznie trzeba przypomnieć sobie filmy z czasów PRL, zwłaszcza „Róg Brzeskiej i Capri”, „Koty to dranie” czy „Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię”. Warto zawrócić szczególną uwagę na pierwszą spośród tych trzech produkcji – wzięli w niej bowiem udział autentyczni mieszkańcy tych okolic, którzy wcielili się w role Prażan przeprowadzających się do mieszkań na nowym osiedlu. „Chciałem podjąć próbę nobilitacji świata ludzi, którzy są – mówiąc potocznie – degradowani”, wspomina Krzysztof Wojciechowski, reżyser filmu.

Pożegnanie widoku

Nie wszyscy wiedzą, że korona Stadionu X-lecia została usypana z gruzów przywiezionych z lewobrzeżnej Warszawy. Ten fakt obrazuje nie tylko rozmiary powojennych zniszczeń, ale tempo przemian stolicy. Gdzie można wciąż natknąć się na miejsca, których już nie ma? Oczywiście w kinie. Wystarczy pod innym kątem spojrzeć choćby na „Zakazane piosenki” i zwrócić uwagę na zupełnie odmienne od współczesnego zagospodarowanie okolic Mostu Poniatowskiego. Ówczesna szerokość deptaków wzbudza tęsknotę za czasami, kiedy wszędzie nie roiło się jeszcze od samochodów. Podobną nostalgię wywołać może przedwojenna komedia „Jadzia”. Ta historia dwóch rywalizujących rodzin, które zajmują się produkcją rakiet tenisowych, zawiera między innymi scenę nad Wisłą (czy raczej: na Wiśle) – nie dość, że wybrzeże prezentuje się znacznie lepiej niż obecnie, to jeszcze istnieje możliwość pływania po rzece w kajaku! Obecnie sformułowanie „łodzią po Wiśle” kojarzy się nie tyle z uprawianiem sportu, co z przeglądem filmów studenckich z łódzkiej filmówki.

Przedwojenne kino obfituje zresztą w wizerunki innych warszawskich budowli – w żydowskim filmie „Judeł gra na skrzypcach” oglądać możemy chociażby most Kierbedzia czy Stare Miasto. Historia dziewczyny, która w męskim przebraniu wędruje wraz z ojcem i gra na wspomnianym instrumencie, zdobyła sporą popularność. Szczególne zainteresowanie wzbudził wątek miłosny: Judeł zakochuje się w innym grajku, ten jednak – do czasu! – nie zwraca na nią uwagi. Jeśli chodzi o przedwojenne kino dokumentalne, warto polecić część cyklu o polskich miastach i żyjących w nich Żydach – jej tytuł brzmi po prostu „Warszawa”.

Komu w drogę, temu lans

Poimprezowa pobudka na pomniku Chopina. Tak, to właśnie przytrafia się Muzie, jednej z bohaterek filmu „Demakijaż”, w którym możemy zetknąć się ze zjawiskiem warszawskiego clubbingu. Co charakteryzuje warszawskie imprezowanie? Sporo mówi o tym Novika na łamach książki „Warszawa. W poszukiwaniu centrum. Miejski przewodnik”: „…w Warszawie chodzi o to, aby się porządnie znieczulić i aby didżej dobrze grał do zabawy”. To imprezowe oblicze Warszawy wyłania się właśnie ze stołecznej noweli w „Demakijażu”. Jego bohaterka, pozbawiona kluczy do ursynowskiego mieszkania, zmęczona, zagubiona, nie pamięta, w jaki sposób znalazła się na wspomnianym pomniku. Clubbingowe szaleństwo minionej nocy już wkrótce jednak da o sobie znać.

Jego współczesny wymiar nie różni się znacznie od świata młodzieńczych wyskoków, świata utrwalonego w „Niewinnych czarodziejach” Wajdy, filmie sprzed pięćdziesięciu lat. Tam również cynizm i nonszalancja stanowią jedynie maski, pod którymi kryje się głód uczuć. Główni bohaterowie – Pelagia i lekarz sportowy Bazyli – pojawiają się w modnych wówczas stołecznych miejscach (Torwar, klub jazzowy, ulica Chmielna), aby wreszcie spędzić noc na rozmowach w zagraconej kawalerce mężczyzny. Co ciekawe, choć na podstawie tego czarno-białego filmu wiele można powiedzieć o ówczesnych warszawskich trendach, sam Wajda nie miał wcześniej pojęcia, gdzie wypada bywać – przed powstaniem filmu mieszkał bowiem we Wrocławiu. Na co szczególnie warto zwrócić uwagę? Na ówczesny wygląd ulicy Chmielnej (która, jak się okazało, wcale nie przestała być modna) oraz Krzysztofa Komedę i Romana Polańskiego. Pojawiają się oni w tym filmie jako drugoplanowi bohaterowie!

Nieodłącznym elementem wielkomiejskiego pejzażu stały się także centra handlowe. O ile zlokalizowane przy Dworcu Centralnym Złote Tarasy wzbudzają kontrowersje wśród architektów, o tyle CH Reduta stanowi tło dla filmu fabularnego, który całkiem niedawno wywołał bardzo dużo emocji. Chodzi oczywiście o „Galerianki” Katarzyny Rosłaniec – opowieść o nastoletnich bywalczyniach galerii handlowych, które gotowe są zarabiać ciałem na wymarzone markowe ubrania. Zaskakującym PRL-owskim odpowiednikiem konsumpcyjnego szału jest natomiast eskapada, którą urządzają sobie bohaterowie filmu Aleksandra Forda „Ósmy dzień tygodnia”. Zakochani spędzają noc, włócząc się po „Smyku”. Nie sposób przeoczyć tego, że dla podkreślenia cudowności tych słodkich godzin sceny w domu handlowym nakręcone zostały – w przeciwieństwie do reszty materiału – na kolorowej taśmie filmowej.

Dyskretny urok wielkiej płyty

Jaka jest współczesna Warszawa? Z całą pewnością zupełnie inna, niż ta, którą możemy zobaczyć w przedwojennych filmach. Również od wizerunku rodem z kina PR-u dzieli ją już długa droga. Zmieniło się wiele. Niekoniecznie jednak na gorsze. Miasto oferuje przecież znacznie więcej, niż zakłada plan jednodniowych wycieczek obejmujący Zamek Królewski i Pałac Kultury. I coraz więcej osób zdaje sobie z tego sprawę – o zainteresowaniu alternatywną turystyką świadczy choćby prężny rozwój portalu WarsawSun.pl, na którym można znaleźć propozycje miejsc nieznanych, a z całą pewnością wartych odwiedzenia.

Dla mnie Warszawa współczesna to przede wszystkim ta, o której mowa w dokumentalnych etiudach nastolatków biorących udział w projekcie „Przedszkole Filmowe”. Dwaj bracia, którzy w ogródku podmiejskiego domu udają policjantów, ponad osiemdziesięcioletni maratończyk chwalący się świetną formą, ploty na pstrokatym bazarku, nauczyciel prowadzący kółko matematyczne dla gimnazjalistów… Na niedawnym pokazie owoców tegorocznej edycji „Przedszkola Filmowego” nie zabrakło spotu reklamującego Warszawę. Stolica przedstawiona została jako miasto (nie)znane, miasto anonimowych ludzi, z których każdy jest godzien uwagi – trzeba tylko dobrze się im przyjrzeć.

Terra incognita to zresztą nie tylko bazary, szkoły czy warsztaty – to także blokowiska Jak wspomina Tomasz Piątek w książce „W poszukiwaniu centrum…”, Ursynów jest bardziej prawdziwy niż Starówka. Bardziej prawdziwe są też inne miejsca, które dopiero czekają na swoje pięć minut. Wystarczy wspomnieć choćby Światłotrysk Maurycego Gomulickiego na Kępie Potockiej. Ten różowy neon przedstawiający oranżadę z bąbelkami – wciąż czeka na tego, kto uwieczni go w którymś z filmów fabularnych. Jak pisze o instalacji jej pomysłodawca: „Czy gdybyśmy więcej uwagi poświęcali urodzie życia w różnych jej przejawach, analizowali i tworzyli więcej »różowych« potencjałów świat nie byłby lepszy?”. Właśnie! Różowy potencjał, sztuka dla przyjemności, architektura dla ludzi. Takich miejsc – a nie zabytkowych kamieniczek, nie szaroburych mrówkowców, nie hałaśliwych tras szybkiego ruchu – właśnie ich najbardziej potrzeba w Warszawie.

„Kultura Liberalna” nr 73 (23/2010) z 1 czerwca 2010 r.