Krzysztof Ryszard Wojciechowski
Idziemy przez las
„Niedźwiedź, kot i królik” to dziwny komiks, ale gdyby się nad tym zastanowić, czy nie wydaje się dziwne także to, że mamy ręce, palce, twarz, z której wydobywają się dźwięki, i że za ich pomocą się porozumiewamy? Tytułowa historia nie jest wcale dziwniejsza niż cały rodzaj ludzki – jego sny, baśnie, podania, mity, religie i legendy. Jest w tym komiksie duży pierwiastek szamanizmu, dążenia do iluminacji, odwiecznego pytania człowieka o istnienie Boga. W sekwencjach złożonych z onirycznych obrazów Marii Rostockiej zaklęto opowieść o szukaniu Graala. Bardzo ciekawą rolę odgrywa tutaj słowo: dar Boga, synonim człowieczeństwa, inteligencji, wolnej woli.
Scenariusz został napisany tak, by wydobyć cały potencjał tkwiący w obrazach Rostockiej, co sprawia, że poetyka komiksu wpisuje się w psychodeliczno-eksperymentalny nurt sztuki sekwencyjnej, sytuujący go gdzieś w pobliżu „Arzach” Moebiusa. Warstwa narracyjna pozbawiona jest jednak formalnej ekwilibrystyki. Prawda jest taka, że mimo zrozumienia i wykorzystania przez twórców roli piktogramu (postacie zresztą porozumiewają się za ich pomocą, zamiast używać klasycznego języka, co może też być jednym z kluczy do odczytywania sensu tej historii) jest to komiks do oglądania i wewnętrznego przeżywania, a nie do czytania i szczegółowego analizowania. Autorzy postawili na atmosferę, pozostawiając czytelnikowi sporą przestrzeń do samodzielnej interpretacji.
W warstwie graficznej „Niedźwiedź, kot i królik” przypomina często prace Tora Lundvalla: na ogromnych planszach widzimy przemykające przez las człekokształtne postacie o głowach zwierząt. Komiks w całości stworzono techniką malarską. Został wydany w olbrzymim formacie, co sprawia, że, gdy przypatrujemy się poszczególnym kadrom, możemy nawet dostrzec fakturę w miejscach, gdzie grubiej nałożono farbę.
Niedoświadczeni twórcy, mający aspiracje tworzenia komiksu artystycznego, często zapominają o tym, by mierzyć siły na zamiary, wykazują się ignorancją i niezrozumieniem języka medium. Wyważają otwarte drzwi i zaplątują się w formę, ostatecznie licząc na to, że braki w warsztacie zasłonią awangardowością. Rostockim tylko na początku zdarza się kilka potknięć: na niektórych planszach czuje się jakąś nieporadność, problemy z osią akcji. Jednak im dalej w las, tym ich wizja i narracja klarują się coraz bardziej, sprawiając, że zamiast z udanym debiutem, obcujemy z dojrzałym dziełem i zarazem jednym z najciekawszych albumów 2012 roku. Komiksy malarskie to specyficzny sposób wyrazu. Maria Rostocka poczuła się w tej formie tak dobrze, że zaczęła nawet wykorzystywać charakterystyczną dla tego typu prac ułomność – brak dynamiki – jako środek artystyczny.
Mimo pięknej warstwy graficznej „Niedźwiedź, kot i królik” nie jest albumem, którego lektura ma sprawiać przyjemność, i grupa jego odbiorców w polskim środowisku komiksowym jest dość wąska. Ze względu na to, że jest to komiks z aspiracjami, malkontenci mogą uznać go za wydumany, pretensjonalny i silący się na artystyczność. Wszystko przez to, że to twór niejednoznaczny w interpretacji, nieschlebiający przeciętnemu odbiorcy, przepełniony alegorycznością, lękiem i pytaniami wydobytymi z podświadomości. Na szczęście „Niedźwiedź, kot i królik” może z powodzeniem trafić do czytelników spoza branżowego getta – miłośnicy psychodelicznych filmów Alejandra Jodorowsky’ego i starej szkoły animacji eksperymentalnej powinni być nim urzeczeni. Jestem jednak pewien, że większość czytelników minie się z jego ideą i uzna go za dziwoląga. Nie będę polemizował z tą tezą, bo nie miałoby to sensu, zaznaczę tylko, że to piękny dziwoląg.
Komiks:
Michał Rostocki, Maria Rostocka, „Niedźwiedź, kot i królik”, Kultura Gniewu, Warszawa 2012.
* Krzysztof Ryszard Wojciechowski, twórca „Rękopisu znalezionego w Arkham”. Publicysta mocno związany z kontrkulturą. Pisze o komiksach, muzyce i filmie. Współpracuje z „Kolorowymi Zeszytami” i magazynem muzycznym „Apostazja”. Publikuje także na łamach „Dwutygodnika” i w transgresyjnym piśmie „Ulvhel”. Z biegiem lat coraz mniej przypomina Jima Morrisona, a coraz bardziej Howarda Phillipsa Lovecrafta. Mieszka w Oleśnicy z dziadkiem i dwoma królikami ([email protected]).
Rubrykę redaguje Bartek Biedrzycki.
„Kultura Liberalna” nr 211 (4/2013) z 22 stycznia 2013 r