Szanowni Państwo,

3242543

w drugą kadencję Barack Obama wszedł z mocnym akcentem. W chwalonym przez wielu komentatorów przemówieniu inauguracyjnym zasygnalizował nowe wyzwania dla prezydentury. Mówiąc o prawie każdego obywatela do wolności wspominał feministyczne wystąpienia w Seneca Falls w 1948 roku, antyrasistowski marsz między miastami Selma i Montgomery z lat 60., ale i ikonę ruchu LGBT, Stonewall Inn – miejsce dramatycznego starcia policji i członków nowojorskiej społeczności gejowskiej w 1969 roku.

„Obowiązkiem naszego pokolenia jest kontynuowanie misji rozpoczętej przez pionierów z tamtych czasów. Nasza podróż nie zakończy się póki nasi homoseksualni współobywatele (our gay brothers and sisters) nie będą tak jak inni równi wobec prawa” – powiedział w swoim wystąpieniu prezydent USA. Komentatorzy ogłosili liberalny zwrot w retoryce Obamy oraz wyczekane dla amerykańskiej społeczności gejowskiej wyznaczenie nowego priorytetu jego administracji.

Zeszłotygodniowe orzeczenie Sądu Najwyższego USA w sprawie United States v. Windsor, wedle którego niektóre z przepisów ustawy federalnej Defense of Marriage Act („Ustawa o obronie małżeństwa”) są niezgodne z konstytucją, wydaje się przełomowe. Niewykluczone, że otworzono tym samym drogę do federalnego uznania małżeństw osób tej samej płci. Jeśli Kongres zmieni prawo, może otworzyć się droga do małżeństw jednopłciowych. Osoby wierzące w moc sprawczą instytucji państwa i prawa mogą uznać, iż za ich pośrednictwem dokona się prawdziwa zmiana społeczna. Nie ma jednak mowy o żadnym automatycznym działaniu. Już w czasie rewolucji seksualnej i drugiej fali feminizmu, podkreślano, że rzeczywistej dyskryminacji nie da się zlikwidować wyłącznie poprzez zmiany legislacyjne.

Z ewolucją obyczajową i prawną mamy bez wątpienia do czynienia w Europie. Szczególnym miejscem na mapie Starego Kontynentu jest Francja, w której spełnienie obietnic wyborczych François Hollande’a wyzwoliło prawdziwy ruch społeczny. Co prawda, problem małżeństw jednopłciowych został rozwiązany legislacyjnie, jednak wciąż trwają potyczki retoryczne – choćby z uwagi na otwarte pytanie o prawo do sztucznego zapłodnienia dla par homoseksualnych. Z drugiej strony, przeciwnicy małżeństwa dla wszystkich mają swoich „męczenników”, których uważają wręcz za więźniów politycznych.

Adam Bodnar, autor koncepcji dzisiejszego Tematu Tygodnia, szkicuje obraz przemiany prawa amerykańskiego w ostatnich dziesięcioleciach, gdy chodzi o stosunek do par homoseksualnych. „Po przeczytaniu wyroków, komentarzy prasowych, obejrzeniu zdjęć z masowych parad w Nowym Jorku oraz w San Francisco można mieć wrażenie, że Stany Zjednoczone stały się oazą dla osób LGBT oraz par tej samej płci. Ale to jest niestety dość złudny obraz, dotyczący jedynie 13 stanów” – stwierdza, a następnie prezentuje możliwe scenariusze dalszego rozwoju sytuacji. O konsekwencjach wyroku amerykańskiego Sądu Najwyższego dla gejów i lesbijek w całych Stanach Bodnar rozmawia też z Bradleyem Searsem, dyrektorem i założycielem Instytutu Williamsa (Szkoły Prawa Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles), od lat zaangażowanym w teorię i praktykę równouprawnienia homoseksualistów. Bradley przedstawia obraz prawnej i świadomościowej ewolucji polityków i całego społeczeństwa, choć studzi nadmierny entuzjazm. „Jest sześć stanów, które, choć nie zezwalają na małżeństwa homoseksualne, mają inne formy regulacji związków partnerskich. Ta decyzja może mieć dla nich pewne znaczenie. Musimy poczekać w jaki sposób zareaguje rząd federalny”.

Piszemy dziś również o możliwym oddziaływaniu amerykańskich wydarzeń na sytuację nad Wisłą. I pytamy dwie osoby o skrajnie różnych poglądach. Krystian Legierski, komentując w tym numerze decyzję amerykańskiego Sądu Najwyższego zwraca uwagę, że Polska, nie legalizując związków jednopłciowych, jest na kolorowej mapie świata przypadkiem coraz bardziej odosobnionym. „Stany Zjednoczone są prawdziwym cywilizacyjnym kołem zamachowym. Cieszmy się z tego wielkiego skoku, w którym kolejna część świata została pomalowana na tęczowo”. Z drugiej jednak strony Paweł Lisicki argumentuje, iż w chęci zalegalizowania związków partnerskich wśród polskich liberałów odczytuje niepokojącą chęć imitowania Zachodu. Co więcej, jego zdaniem „łączenie modernizacji cywilizacyjnej czy technologicznej z modernizacją ideowo-obyczajową jest po prostu błędem”.

***

Polecamy Państwu również lekturę zapisu debaty „Feminizm wschodni, feminizm zachodni” którą „Kultura Liberalna” zorganizowała razem z Fundacją im. Róży Luksemburg. Dyskusja już wkrótce ukaże się w rubryce „Komentarz nadzwyczajny”.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja


1. ADAM BODNAR: W poszukiwaniu szczęścia dla par tej samej płci
2. BRADLEY SEARS: To jeszcze nie koniec tej historii
3. KRYSTIAN LEGIERSKI: Kolejna część świata pomalowana na tęczowo 
4. PAWEŁ LISICKI: Polskie związki imitacyjne


Adam Bodnar

W poszukiwaniu szczęścia dla par tej samej płci

W niedzielnych wydaniach „New York Timesa” można znaleźć dział zatytułowany „Małżeństwa”. Znajdują się w nim krótkie notki o parach, które właśnie zdecydowały się na wejście w związek małżeński. Obok siebie są piękne historie zarówno o parach osób różnych, jak i tej samej płci – jak się poznali, co ich połączyło, kim są ich rodzice.  

Rzeczywistość nowojorska nie jest jednak reprezentatywnym obrazem dla całych Stanów Zjednoczonych. Podejście do praw osób LGBT w poszczególnych stanach jest mocno zróżnicowane, co nie przekłada się jednak na politykę na szczeblu federalnym. To Kongres przyjął w 1996 roku ustawę o obronie małżeństwa (Defense of Marriage Act), która zakazywała uznawania na szczeblu federalnym małżeństw osób tej samej płci, regulowanych przez prawo stanowe. Oznaczało to, że nawet jeśli stan Nowy Jork czy Massachusetts stworzy własne regulacje umożliwiające parom osób tej samej płci na zawarcie małżeństwa, to jednak nie będą one uznawane na poziomie federalnym. Z tym wiąże się cały szereg konsekwencji, jak choćby dostęp do niektórych świadczeń socjalnych czy możliwość wspólnego opodatkowania.

Ustawa o obronie małżeństwa była od lat krytykowana i podważana przez liczne środowiska. W końcu udało się przekonać Sąd Najwyższy USA do zajęcia się sprawą i dokonania oceny, czy tego typu regulacje są zgodne z konstytucją. Sąd Najwyższy w przełomowym wyroku w sprawie United States v. Windsor stwierdził, że Piąta Poprawka do konstytucji, gwarantująca prawo do wolności osobistej, pozwala na dokonywanie wyboru formy małżeństwa i nie może ograniczać małżeństw tylko do związków osób różnej płci. Wyrok ma znaczenie praktyczne, ponieważ małżonkowie tej samej płci, którzy do tej pory posiadali uprawnienia wynikające z ustawodawstwa stanowego, teraz będą mogli się domagać także uznania na poziomie federalnym. Ale jest to wyrok, który ma także znaczenie symboliczne. Po pierwsze, Sąd Najwyższy podważył konstytucyjność ustawy federalnej. Po drugie, wysłał jasny sygnał, że osoby homoseksualne mogą liczyć na ochronę swoich praw w oparciu o interpretację Konstytucji USA.

Tego samego dnia Sąd Najwyższy wydał również wyrok dotyczący tzw. poprawki nr 8 do Konstytucji Kalifornii (Proposition No. 8) – w sprawie Hollingsworth v. Perry. W skrócie – w Kalifornii najpierw zalegalizowano małżeństwa osób tej samej płci. Następnie zaproponowano poprawkę do Konstytucji stanu Kalifornia, która ograniczała pojęcie małżeństwa do związku mężczyzny i kobiety. Poprawka została przegłosowana w referendum, ale nie weszła w życie, ponieważ została zakwestionowana przez sąd federalny jako niezgodna z Konstytucją USA. Zwolennicy tradycyjnego małżeństwa nie mogli się z tym pogodzić i dlatego skierowali sprawę do Sądu Najwyższego. Ten natomiast odmówił zajęcia się sprawą, uznając, że nie mają oni legitymacji do wniesienia takiej sprawy, gdyż nie są bezpośrednio dotknięci przez to, że w Kalifornii obowiązuje takie prawo. Nie wpływa to w żaden sposób na ich indywidualną możliwość zawarcia małżeństwa. Wyrok Sądu Najwyższego oznacza, że po latach prawnych batalii znowu otwiera się możliwość zawierania małżeństw tej samej płci w Kalifornii. Już teraz w prasie można przeczytać, jak szykują się na to hotelarze i agencje turystyczne z San Francisco.

Po przeczytaniu wyroków, komentarzy prasowych, obejrzeniu zdjęć z masowych parad w Nowym Jorku oraz w San Francisco można mieć wrażenie, że Stany Zjednoczone stały się oazą dla osób LGBT oraz par tej samej płci. Ale to jest niestety dość złudny obraz, dotyczący jedynie 13 stanów (ok. 30 proc. populacji). Symbolem tych innych Stanów Zjednoczonych są zdania odrębne sędziego Antonio Scalii, zgłoszone w sprawie Lawrence v. Texas oraz we wspomnianej sprawie Windsor. Sprawa Lawrence dotyczyła zniesienia odpowiedzialności karnej za przestępstwo praktyk homoseksualnych, które jeszcze 9 lat temu obowiązywało w Teksasie. Scalia pisał wtedy o homoseksualnym lobby, które wpływa na rozstrzygnięcia Sądu Najwyższego. Tym razem, w sprawie Windsor, sędzia Scalia również wcielił się w rolę obrońcy tradycyjnej rodziny oraz konserwatywnych wartości, używając do tego broni w postaci własnej teorii interpretacji konstytucji sięgającej do jej oryginalnego brzmienia.

Problem polega na tym, że poglądy sędziego Scalii są bliskie wielu Amerykanom. Przykładowo w stanie Ohio, będącym w samym środku USA, nie ma ani regulacji odnoszących się do par tej samej płci, ani choćby dyskryminacji w miejscu pracy. Można kogoś zwolnić tylko dlatego, że jest gejem, i nie poniesie się z tego tytułu żadnych konsekwencji. Ale w Ohio przynajmniej organizowane są parady równości i podejmowane aktywne działania na rzecz zmiany politycznej. Znacznie gorzej jest w stanach południowych. Na spotkaniu z lokalnymi politykami w Północnej Karolinie zadałem pytanie o jakiekolwiek programy czy regulacje prawne wspierające osoby LGBT. Zapadła grobowa cisza. Istnieje także problem ze zwalczaniem mowy nienawiści. Europejskie podejście jest w USA zupełnie niedopuszczalne, gdyż Pierwsza Poprawka do Konstytucji USA zakazuje wprowadzania ograniczeń wolności słowa opierających się na weryfikowaniu treści przekazywanych informacji czy wypowiadanych słów (tzw. content-based restrictions). Niemniej na poziomie federalnym przyjęta została ustawa zabraniająca przemocy motywowanej nienawiścią ze względu na orientację seksualną oraz tożsamość płciową (Matthew Shepard Act). Stało się to w wyniku osobistego wstawiennictwa Baracka Obamy. Rzeczywistość polityczna jest taka, że w Partii Republikańskiej dopiero pojawiają się pierwsze przebłyski wsparcia dla osób LGBT, a większość kongresmenów podejmuje decyzje polityczne, kierując się zapatrywaniami lokalnego elektoratu. W Teksasie czy Luizjanie trudno oczekiwać poparcia dla małżeństw jednopłciowych.

Działacze organizacji LGBT zapowiadają, że w ciągu najbliższych pięciu lat uda im się doprowadzić do przyjęcia małżeństw tej samej płci w większości stanów. Z pewnością pomogą im wyrok Sądu Najwyższego oraz poważna zmiana nastrojów społecznych przejawiająca się w coraz większej akceptacji dla tego typu małżeństw. Ważną rolę odgrywają tutaj nie tylko organizacje pozarządowe, ale także intelektualiści oraz wielki biznes. Największe spółki, takie jak Google, Starbucks czy Facebook otwarcie popierają małżeństwa jednopłciowe. Powstaje jednak pytanie, czy to wystarczy, czy czasami konserwatywne nastroje na południu nie są zbyt silne, aby na zmianę prawną i społeczną wystarczyło tylko pięć lat.

To co różni Stany Zjednoczone od Europy to mobilność ludzi. Od czasów college’u ludzie przyzwyczajeni są do zmiany miejsca zamieszkania w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. Zmiana nie jest tak dotkliwa, jak w przypadku np. przeniesienia się z Polski do Wielkiej Brytanii, bo w każdym stanie jest się wciąż takim samym obywatelem USA. Dlatego nawet jeśli na mapie USA pozostanie kilka stanów, które nie będą respektować małżeństw tej samej płci, nie będzie to tak bolesne dla społeczności LGBT jak dla obywateli Polski, Grecji czy Włoch. Im o wiele trudniej jest opuścić ojczyznę w poszukiwaniu własnego osobistego szczęścia (pursuit of happiness).

* Adam Bodnar – autor jest wiceprezesem zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka oraz adiunktem w Zakładzie Praw Człowieka WPiA UW. Przy pisaniu artykułu autor korzystał z doświadczeń i obserwacji zdobytych w trakcie Marshall Memorial Fellowship 2013.

Do góry

***

To jeszcze nie koniec tej historii

Z Bradleyem Searsem, dyrektorem Instytutu Williamsa* o ostatnich sprawach dotyczących małżeństw homoseksualnych w amerykańskim Sądzie Najwyższym i o sytuacji prawnej osób LGBT w Stanach Zjednoczonych rozmawia Adam Bodnar.

Read in English: HERE

Adam Bodnar: Jaka była pańska reakcja, po decyzji Sądu Najwyższego w sprawie United States v. Windsor, wedle której niektóre z przepisów ustawy federalnej Defense of Marriage Act („Ustawa o obronie małżeństwa”) są niezgodne z konstytucją? Otworzono tym samym drogę do federalnego uznania małżeństw osób tej samej płci.

Bradley Sears: Decyzja Sądu Najwyższego, by uznać Defense of Marriage Act za ustawę niezgodnę z Konstytucją jest decyzją historyczną. Jest to pierwszy przypadek, kiedy amerykański Sąd Najwyższy zakwestionował ustawę federalną z powodu dyskryminacji ze względu na orientację seksualną. Ponadto, Sąd usunął z systemu prawnego przepis bezpośrednio dyskryminujący osoby homoseksualne. Ta sprawa jest istotna ze względu na równość małżeństw i praw związków osób jednej płci.

xxx

Zgadzam się, że rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego jest przełomowe. Ale gdy Europejczycy o niej czytają, myślą w ten sposób: w wyniku wyroku Sądu Najwyższego w Stanach Zjednoczonych będzie możliwość zawierania małżeństw jednopłciowych. Ostatnio odwiedziłem Północną Karolinę. Zapytałem lokalnych polityków o politykę wobec osób homoseksualnych. Odpowiedzieli mi, że w nie obowiązują w ich stanie żadne ustawy odnoszące się do takich osób. Nikt nie spodziewa się wprowadzenia takich ustaw w najbliższej przyszłości. W związku z tym chciałbym zapytać, jaki efekt będzie miała ta decyzja dla całych Stanów Zjednoczonych, nie tylko dla stanu Nowy Jork oraz dla tych, które w jakimś zakresie uregulowały status par osób tej samej płci.

Bezpośredni efekt będzie odczuwalny tylko w tych stanach, które już teraz uznają małżeństwa osób tej samej płci. Jest trzynaście takich stanów (w tym Kalifornia), które stanowią około 30 proc populacji Stanów Zjednoczonych. Wyrok Sądu Najwyższego nie zmieni sytuacji w pozostałych trzydziestu siedmiu stanach, które nie mają przepisów dotyczących małżeństw jednopłciowych. Amerykański system jest podzielony na poziom federalny i stanowy. To poszczególne stany muszą we własnym zakresie wprowadzić odpowiednie przepisy – tylko wtedy wyrok federalnego Sądu Najwyższego będzie miał dla nich znaczenie.

Ale w niektórych stanach istnieją również przepisy dotyczące związków partnerskich (np. w Nevadzie). Czy wyrok Sądu Najwyższego będzie miał wpływ na sytuację w tych stanach?

Jest sześć stanów, które, choć nie zezwalają na małżeństwa homoseksualne, mają inne formy regulacji związków partnerskich. Ta decyzja może mieć dla nich pewne znaczenie. Rząd federalny może bowiem zdefiniować małżonkę/małżonka jako osobę, która żyje w takim właśnie związku partnerskim. W takiej sytuacji wszelkie korzyści prawne wprowadzone przez rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego siłą rzeczy musiałyby dotyczyć również osób żyjących w takich związkach. Musimy więc poczekać w jaki sposób rząd federalny zareaguje na tę decyzję i czy taka interpretacja pojawi się w projekcie ustawy federalnej.

Jedną z konsekwencji rozstrzygnięcia amerykańskiego Sądu Najwyższego będzie przyznanie federalnych uprawnień małżeństwom osób tej samej płci, które zostały już zawarte na podstawie przepisów obowiązujących w poszczególnych stanach. Czy mógłby pan wyjaśnić jakie to są uprawnienia? Jakie jest ich znaczenie dla codziennego życia par homoseksualnych?

Czytaj dalej TUTAJ

* R. Bradley Sears, dyrektor i założyciel Instytutu Williamsa (Szkoły Prawa Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles); profesor w Szkole Prawa Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA). Zasiada w radach nadzorczych lub doradczych w Being Alive Los Angeles, HALSA, USC’s AIDS Education Training Center, Center for Health Justice, i UCLA’s LGBT Studies program. Otrzymał nagrodę Being Alive Los Angeles’ Volunteer of the Year Award I w 2009 został wyrózniony na liście “40 Under 40” magazynu Advocate’s Magazine. W 2010 Williams Institute otrzymał nagrodę “Treasures of Los Angeles” od Los Angeles Central City Association. 

** Adam Bodnar – wiceprezes zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka oraz adiunkt w Zakładzie Praw Człowieka Wydziału Prawa i Administracji UW, stały współpracownik „Kultury Liberalnej”.

*** Wywiad zostal przeprowadzony w trakcie European Summer Marshall Memorial Fellowship 2013 organizowanego przez German Marshall Fund of the US.

Do góry

***

Krystian Legierski

Kolejna część świata pomalowana na tęczowo

Zrównanie statusu małżeństw homoseksualnych i heteroseksualnych w USA nie jest przykładem, z którego możemy się uczyć. Jest argumentem, którym powinniśmy walczyć.

Długo myślano, że Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych zdominowany przez konserwatystów nie będzie sprzyjał światopoglądowym zmianom. Dlatego większość komentatorów zaskoczyło orzeczenie o wymogu ochrony konstytucyjnej dla małżeństw homoseksualnych. W końcu wśród amerykańskich konserwatystów rośnie poparcie nie tylko dla idei związków partnerskich, lecz także dla małżeństw jednopłciowych: to istotna zmiana w tym kraju.

Koło zamachowe świata

Jakie to ma znaczenie dla polskiej dyskusji na temat równouprawnienia mniejszości seksualnych? Po pierwsze, polscy konserwatyści wzorują się na amerykańskim stylu życia, a nie na bliższych nam wartościach europejskich. Ciągle słyszymy o tym, jak „Europa Zachodnia popada w zgniliznę moralną”, a w USA model społeczny jest zdrowy i godny naśladowania. Decyzja Sądu Najwyższego wytrąci ten argument polskim konserwatystom z ręki. Po drugie, Stany Zjednoczone nadal są cywilizacyjnym kołem zamachowym świata i olbrzymim obszarem, zamieszkanym przez ponad 300 milionów ludzi. W tym kontekście decyzja Sądu Najwyższego USA to wielki skok na drodze społecznego rozwoju. W jego konsekwencji kolejna część świata została pomalowana na tęczowo, a Polska, odmawiająca prawnego uznania małżeństw czy związków homoseksualnych, staje się przypadkiem coraz bardziej odosobnionym na tej kolorowej mapie świata zachodniej cywilizacji.

Często słyszę głosy, że legalizacja związków homoseksualnych przyniesie fatalne skutki społeczne. Że związki partnerskie rozsadzą system społeczny, że ich długofalowe oddziaływanie trzeba dopiero przebadać. Niedawno w „Do Rzeczy“ Jarosław Kaczyński powiedział, że pewne rozwiązania nie powinny być u nas wprowadzone, bo Polska ma mały kapitał społeczny. Nie wiem, co miałoby to oznaczać. Przecież Polska nie różni się tak bardzo od krajów zachodnich. Wprowadzenie małżeństw homoseksualnych w wielu krajach Europy Zachodniej i w innych państwach świata, nie podważyło podstaw funkcjonowania tamtejszych społeczeństw jak również nie przyniosło żadnych negatywnych konsekwencji – jestem przekonany, że podobnie będzie w Polsce.

Gotowość na co?

Wbrew temu, co mówią polscy konserwatyści, Polska jest gotowa na legalizację związków partnerskich i małżeństw homoseksualnych. Przecież trudno sobie wyobrazić zarówno to, że polskie społeczeństwo się rozpadnie, jak i to, że ludzie rzucą się na pary homoseksualistów i zaczną ich mordować przed urzędami stanu cywilnego natychmiast po wprowadzeniu takich norm. Więc niby na co my Polacy nie jesteśmy gotowi? Związki partnerskie nie są żadnym eksperymentem społecznym. Pierwsze kraje kulturowo nam bliskie wprowadzały takie regulacje już ponad 20 lat temu. Być może społeczeństwa te – w Danii, Belgii, Holandii, Kanadzie, USA i innych – miały szansę dłużej dyskutować na ten temat. My przechodzimy tę dyskusję w przyspieszonym tempie, dysponujemy za to zewnętrznymi przykładami i dowodami obalającymi racjonalność lęków polskich konserwatystów. Nie wyważamy więc zaryglowanych drzwi. One są od dawna otwarte.

W Polsce żyje co najmniej kilkaset tysięcy osób homoseksualnych. Już choćby z uwagi na tę liczbę władza publiczna powinna się zająć postulatami zgłaszanymi przez społeczność LGBT. Żyjemy i funkcjonujemy tutaj na co dzień, płacimy podatki. Mamy prawo, by nasze potrzeby były uwzględniane w dyskusjach publicznych, tak jak potrzeby rodziców, pracowników służb mundurowych, emerytów, związków zawodowych itd. Przedstawiciele społeczeństwa polskiego powinni pochylić się nad naszymi postulatami i przyjąć te, które w sposób oczywisty nie rodzą żadnych negatywnych konsekwencji dla funkcjonowania całego społeczeństwa. Właśnie tak się buduje kapitał społeczny, a nie przez ciągłą odmowę nie tylko przyjęcia postulowanych rozwiązań, lecz nawet odmowę samej dyskusji w parlamencie nad tymi postulatami. Niech polscy konserwatyści dojrzewają w swojej świadomości nawet sto lat do akceptacji homoseksualizmu, jeśli taka ich wola, ale ja i pewnie setki tysięcy polskich gejów i lesbijek nie będziemy czekali na zakończenie tego procesu – chcemy tu i teraz normalnie funkcjonować bez nieustannego oglądania się na konserwatystów w oczekiwaniu na dojrzewanie zachodzących w nich procesów psychicznych.

Zmiana w podejściu do homoseksualizmu w Polsce już zaszła. Dziś chcemy ją tylko prawnie usankcjonować. Jesteśmy gotowi, by udźwignąć tego typu wyzwanie społecznej przemiany. Społeczeństwo nie potrafiące regulować przemian, które w jego ramach zachodzą, nie może funkcjonować normalnie.

* Krystian Legierski, działacz LGBT, radny m.st. Warszawy, przedsiębiorca.

292238_431575793536175_1310421953_n

Do góry

***


Paweł Lisicki

Polskie związki imitacyjne

Uwzględnienie związków partnerskich dla par jednopłciowych w programie PO to próba przechwycenia części elektoratu lewicy i ewentualnego sparaliżowania dalszych planów działania Palikota. A może też to forma uległości i chęci przypodobania się unijnym politykom. 

Ostatnia decyzja Sądu Najwyższego w Stanach Zjednoczonych, dotycząca zrównania małżeństw homoseksualnych i heteroseksualnych, pokazuje istotność decyzji politycznych. Funkcję sędziego sprawuje się w USA dożywotnio, a każdy nowy sędzia nominowany jest bezpośrednio przez samego prezydenta. Siłą rzeczy skład Sądu Najwyższego jest zatem – do pewnego stopnia – odbiciem danego układu politycznego. Biorąc pod uwagę, że trwa druga, zatem ostatnia, kadencja Baracka Obamy, znanego ze swojej przychylności dla środowisk homoseksualnych i dla walki o ich prawa, nie należy się dziwić, że jego decyzje personalne dotyczące Sądu Najwyższego mają coraz większy wpływ na orzecznictwo.

Otwarte deklaracje Baracka Obamy co do jego stosunku wobec mniejszości seksualnych, nie przeszkodziły mu w politycznym zwycięstwie. Więcej, być może to właśnie te deklaracje na nim zaważyły. Zarówno John McCain, jak i Mitt Romney, wyborczy przeciwnicy urzędującego prezydenta i reprezentanci sił konserwatywnych, ponieśli porażkę. W tym sensie można mówić o zmianie kulturowej w społeczeństwie amerykańskim. Jednak z wyciąganiem dalej idących wniosków, jakoby Amerykanie opowiedzieli się tym samym za przyznaniem szczególnych praw osobom homoseksualnym, bardzo bym uważał. Przy podejmowaniu decyzji politycznych w wyborach prezydenckich kwestie światopoglądowe są oczywiście istotne, ale nie decydujące. Rozpatrując zwycięstwo wyborcze kandydata warto rozpatrywać cały wachlarz możliwych przyczyn. Dlatego skłaniałbym się do stwierdzenia, że nie rzeczona zmiana kulturowa była najważniejsza, a specyfika obecnego układu politycznego w USA. Warto skądinąd pamiętać, że niektóre środowiska nie uznają orzeczenia Sądu Najwyższego za ostateczne. Na przykład w Kalifornii wciąż przeważa pogląd, że małżeństwo to związek tylko i wyłącznie mężczyzny i kobiety. Mamy tam do czynienia z realną walką na skalę cywilizacyjną.

Jak przypodobać się unijnym politykom

Nie wydaje mi się, żeby wydarzenia w Stanach mogły w jakikolwiek sposób zaważyć na kształcie polskiej debaty. Nasz rodzimy spór w znacznie większym stopniu uzależniony jest od tego, co dzieje się w innych krajach unijnych: patrzymy raczej, jakie są decyzje brytyjskich konserwatystów, francuskiej lewicy z prezydentem Hollandem na czele itd. Skądinąd do Unii Europejskiej należą też Węgry czy Łotwa, gdzie tendencja jest zdecydowanie odwrotna. Przebieg samej debaty w Polsce zależy głównie od tego, na ile polskie społeczeństwo pozostanie związane z tradycją chrześcijańską i Kościołem. Tak długo jak proces dechrystianizacji i laicyzacji się nie posuwa, albo dzieje się to w sposób powolny, nie dojdzie w Polsce do większych zmian w kwestii par jednopłciowych.

Jako przykład radykalnego zanegowania etyki katolickiej można rozważać postępowanie Janusza Palikota. Udało mu się wejść do parlamentu i zdobyć znaczną liczbę głosów, jednakże na tym jego sukcesy polityczne się skończyły. Sondaże nie wskazują dziś, że kierowana przez niego partia mogłaby stać się w wyniku następnych wyborów jednym z głównych rozgrywających na scenie politycznej. W przypadku pozostałych, mniej radykalnych partii kwestia równych praw osób o różnej orientacji jest traktowana bardzo pragmatycznie. Uwzględnienie takiego punktu w programie Platformy Obywatelskiej i promowanie związków partnerskich przez premiera nie jest wcale związane ze wzrostem zapotrzebowania na taki postulat na skalę całego elektoratu. To raczej mniej lub bardziej udana próba przechwycenia części elektoratu lewicy i ewentualnego sparaliżowania dalszych planów działania Palikota. Być może też to pewna forma uległości i chęci przypodobania się unijnym politykom.

Przeciw bezrefleksyjności

Zupełnie nie wyobrażam sobie, by dziś jakiś polityk, biorąc na sztandary równość związków osób homo- i heteroseksualnych i czyniąc ją jedną z podstaw swojego programu politycznego, mógł liczyć na zwycięstwo i poważne traktowanie. Weźmy pod uwagę dwóch potencjalnych kandydatów w najbliższych wyborach prezydenckich: Bronisława Komorowskiego i Jarosława Kaczyńskiego. Żaden z nich nie deklaruje entuzjazmu dla tego rodzaju rozwiązań. Gdy rozgorzała debata o ustawie o związkach partnerskich, obecny prezydent stanął po stronie ministra Gowina i tak jak on wypowiadał się krytycznie na temat możliwości wprowadzenia regulacji, które zrównywałyby prawa związków jednopłciowych i małżeństw.

Decyzje amerykańskiego sądu można również potraktować jako pretekst do zadania pytania o kształt i charakter modernizacji. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem bezrefleksyjnego przenoszenia na grunt polski gotowych schematów z Zachodu. Zaś łączenie modernizacji cywilizacyjnej czy technologicznej z modernizacją „ideowo-obyczajową” jest po prostu błędem.

* Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do rzeczy”.

Do góry

*** 

* Koncepcja Tematu tygodnia: Adam Bodnar.

** Współpraca: Emilia Kaczmarek, Ewa Serzysko, Anna Piekarska, Jakub Krzeski, Jakub Stańczyk.

***  Tłumaczenie wywiadu z Bradleyem Searsem na język polski: Radosław Szymański i Hubert Czyżewski.

**** Ilustracje: ola.das (http://oladas.blogspot.com/).

„Kultura Liberalna” nr 235 (28/2013) z 9  lipca 2013 r.