Być może o powodzeniu filmu zadecydowało to, że „Planeta singli” stanowi osobliwe połączenie realizacji amerykańskiego snu wielkomiejskiej klasy średniej z ukłonem w stronę nowych technologii, które zmieniły w ostatnich latach nasze życie uczuciowe i seksualne.
Hollywoodzki sen
„Planeta singli” porusza temat internetowego randkowania jako sposobu na odnalezienie miłości wśród zamożnych warszawskich singli. Ania Kwiatkowska (Agnieszka Więdłocha) ma dość życia w samotności i za namową swojej przyjaciółki, wybuchowej artystki-fryzjerki Oli, postanawia spróbować szczęścia w szukaniu uczucia przez internet. Mężczyzna, z którym umówiła się w ekskluzywnej warszawskiej restauracji, nie przychodzi. Poznaje tam za to Tomka Wilczyńskiego (Maciej Stuhr). Bohater jest aroganckim i cynicznym podrywaczem. W ramach zabawy próbuje uwieść Anię, co ostatecznie doprowadza do emocjonalnego wybuchu dziewczyny, która czuje się upokorzona. W kolejnym odcinku programu Tomka pojawia się lalka przypominająca Anię, wyśmiewająca zachowanie dziewczyny. Okazuje się jednak, że publiczność pokochała zasadniczą, ostrą pacynkę, która niezadowolona krzyczy o pozornie anachronicznych wartościach i rycerzu na białym koniu. Tomek wraz ze swoim producentem Marcelem (Piotr Głowacki) dostają awans – show zostaje przeniesiony do głównej stacji i ma być nadawany w czasie najwyższej oglądalności.
Tomek i Marcel potrzebują teraz ciągle nowych pomysłów, dlatego odszukują Anię i składają jej niecodzienną propozycję – będzie chodziła na randki z ludźmi poznanymi w internecie, a później o nich opowiadała. Nieprzekupna dziewczyna, ciągle obrażona na Wilczyńskiego, daje się przekonać w zamian za nowy fortepian dla szkoły, w której uczy dzieci muzyki. Tak wygląda zawiązanie akcji „Planety singli”, która – nie da się ukryć – opiera się na nieco utartym motywie Kopciuszka i księcia. Ania po śmierci ojca nie pojechała do konserwatorium do Paryża i postanowiła opiekować się mamą pogrążoną w depresji. Zanim spotka bogatego, zabawnego i sławnego Tomka, pracuje w szkole, w której nie ma nawet oddzielnej salki dla swoich zajęć.
Praca nad scenariuszem trwała prawie dwa lata. Twórcy starali się jak najwierniej trzymać gatunkowych reguł komedii romantycznej – najwyraźniej korzystanie ze sprawdzonych wzorów uznali za najbezpieczniejsze rozwiązanie. Kiedy cyniczny i niegrzeczny chłopiec pod wpływem miłości ulega przemianie, po raz kolejny zostaje potwierdzona utarta zasada tego gatunku filmowego. Co więcej, Tomek, przemawiając w jednej ze scen do widzów swojego show, zwraca się równocześnie do widzów siedzących w kinie, a jego słowa układają się w proste przesłanie: należy starać się o miłość, a to wymaga odwagi, ponieważ możemy zostać zranieni. Jeśli nie podejmiemy jednak tego ryzyka, zostaniemy samotni i nieszczęśliwi w pustym mieszkaniu.
Zachodnie marzenie
Film Mitji Okorna jest wcieleniem marzenia polskiej liberalnej klasy średniej – zatem w czasie, gdy przez kraj podobno przetacza się kontrrewolucja konserwatywna, obraz ten może niektórych podnieść na duchu. W tej wersji utopii o szklanych domach liberalne wartości łączą się z dobrze funkcjonującym kapitalizmem. Bohaterowie to obyczajowo wyzwoleni ludzie, którzy dodatkowo bardzo dobrze radzą sobie w wolnorynkowej rzeczywistości. Ostatecznie „Planeta singli” staje się zatem opowieścią o bardzo wąskim wycinku polskiego społeczeństwa, czyli wielkomiejskich liberalnych elitach.
Najlepszym wyrazem liberalnego światopoglądu jest sposób, w jaki został ukazany homoseksualny Marcel, przyjaciel i współpracownik Wilczyńskiego. Kiedy Tomek przychodzi w środku nocy pod jego kamienicę, kompletnie pijany i zapłakany, ten schodzi, aby go pocieszyć. Wszystko to obserwują z góry dwaj mężczyźni w średnim wieku, którzy zdziwieni pojawieniem się gwiazdy telewizyjnej pod ich oknami wymieniają uwagę: „Nie wiedziałem, że to gej!”. Pomimo ogromnego postępu, jaki zrobiło nasze społeczeństwo w kwestii traktowania osób homoseksualnych, niedyskryminujące słowo „gej” nadal nie brzmi w tej scenie w pełni realistycznie. W tym, że film jest politycznie poprawny (według zachodnich standardów), nie należy jednak upatrywać wady. Chcemy być zokcydentalizowani – w „Planecie singli” nawet rodzina, którą ukazano jako wartość najważniejszą, jest patchworkowa. Po wielu perypetiach zbuntowana nastolatka w końcu nazywa „mamą” swoją macochę, Olę (Weronika Książkiewicz). Liberalizm obyczajowy jest ostatecznie selektywny, pożądaną wartością jest tu monogamiczny związek, a liberalne inklinacje nie idą w parze z pogłębionym sposobem przedstawienia postaci – przykładowo Marcel został ujęty wyjątkowo stereotypowo: wysoki głos, kobiece gesty, kolczyk w nosie, ekstrawagancka muszka to atrybuty, które Polakom od razu skojarzą się z gejami.
Kapitalizm skutecznie przeniknął do kultury autentyczności i wyzwolenia seksualnego, pozostawionej w spadku po przemianach roku ’68. Także w kwestii internetowych związków do komercyjnego obsłużenia jest olbrzymia różnorodność ludzkich preferencji. | Marcin Żuraw
Akcja „Planety singli” toczy się w Warszawie, która została ukazana jako piękne, europejskie miasto. Kilka razy widzimy jej panoramę, rzędy kamienic oraz nowoczesne wieżowce. Okna w biurze szefowej telewizji, w której zatrudniony jest Tomek Wilczyński, wychodzą wprost na Pałac Kultury. Randki, na które chodzą bohaterowie, odbywają się w eleganckich restauracjach, stylowych barach i klubach, a nawet w uroczym amfiteatrze. W filmie pokazano jedynie ścisłe centrum miasta i jego bogate dzielnice. Problemy mieszkaniowe, tak powszechne w rzeczywistości, tutaj nie istnieją. Osadzenie akcji w Warszawie, która jest najbogatszym miastem Polski, pomaga w przenoszeniu hollywoodzkich wzorców. Przy odrobinie wysiłku można nawet w tę wizję uwierzyć – dzięki procesom globalizacyjnym mieszkańcy Warszawy są przecież coraz bliżsi mentalnie ludziom z innych zachodnich państw. W tej wizji nie ma miejsca na dyskusję o kredytach frankowych, o braku mieszkań socjalnych czy życiu z przypadkowymi lokatorami.
Życie bohaterów jest zatem zupełnie różne od codzienności większości Polaków. W filmie nawet biedna nauczycielka mieszka we własnym ładnym mieszkaniu, nosi ekskluzywne ubrania i chodzi do najdroższych miejsc. Liberalizm wydaje się tutaj połączony ze statusem majątkowym bohaterów. Z drugiej strony w filmie nie pojawiają się ubożsi bohaterowie, którzy reprezentowaliby inne postawy życiowe. I może właśnie to jest główny powód tego, że ludzie tak bardzo chcą oglądać „Planetę singli”. Nie jest to tylko czysty eskapizm – Polacy, pomimo wątpliwości, wciąż jeszcze wierzą w realizację swojego amerykańskiego snu.
Tinder na wesoło
W „Citizenfour” (2014, reż. Laura Poitras) Edward Snowden wypowiada z nostalgią następującą kwestię: „Pamiętam, jaki był internet, zanim rozpoczęto śledzenie użytkowników”. Ten okres w dziejach sieci nie mógł trwać zbyt długo, władza i kapitał, dwie ogromne cywilizacyjne siły, zgodnie ze swoją naturą podbiły także tę platformę komunikacji. Rewolucja informacyjna odbiła się na każdym aspekcie naszego życia, także uczuciowego i seksualnego. Badania jasno pokazują, że akceptacja dla związków, które rozpoczęły się w sieci, rośnie. W 2013 r. już 59 proc. badanych Amerykanów zgadzało się z tezą, że taki sposób randkowania jest dobry, podczas gdy osiem lat wcześniej twierdziło tak jedynie 44 proc. z nich [1]. Z tego wzrostu z pewnością cieszą się twórcy portali i aplikacji randkowych. Muszą też być zadowoleni z sukcesu filmu „Planeta singli”, który przedstawia internetowe nawiązywanie romantycznych znajomości jako coś całkowicie normalnego. Nie byliby jednak w stanie rozwijać swojego biznesu, gdyby nie odpowiadali na rzeczywistą potrzebę.
Kapitalizm skutecznie przeniknął do kultury autentyczności i wyzwolenia seksualnego, pozostawionej w spadku po przemianach roku ’68. Także w kwestii internetowych związków do komercyjnego obsłużenia jest olbrzymia różnorodność ludzkich preferencji. Podstawowy, nieostry podział wyróżnia portale, które służą poszukiwaniu poważnych relacji, oraz takie, których użytkownicy nastawieni są na seksualną przyjemność [2]. Wielość możliwości jest jednak przytłaczająca. Istnieją platformy spotkań dla chrześcijan czy muzułmanów, dla zachodnich mężczyzn poszukujących żony w krajach Europy Wschodniej, jak Rosja czy Ukraina (ciekawa forma współczesnego kolonializmu), dla tzw. singli z aspiracjami (eDarling reklamuje się tym, że 65 proc. użytkowników ma wyższe wykształcenie), dla ludzi o podobnych poglądach politycznych, dla różnych grup zawodowych (np. marynarzy, nauczycieli, przedstawicieli służby zdrowia), z cenzusem dochodowym, dla fetyszystów, dla osób o konkretnej orientacji seksualnej i wiele innych.
Niektóre z tych serwisów są darmowe, ale wiele z nich ma przynajmniej wersję premium. Wśród nich nieodmiennie króluje Tinder, który jest pierwowzorem aplikacji używanej w filmie „Planeta singli”. Jego twórcy wyszli z prostego założenia: dużo łatwiej rozpocząć rozmowę z nieznajomą osobą, kiedy wiemy, że też się jej podobamy. W 2012 r. stworzyli program, w którym możliwość rozmowy istnieje tylko wtedy, kiedy obie osoby wyraziły wstępne zainteresowanie. Ten brak stresu przekłada się oczywiście na większą śmiałość użytkowników, co często prowadzi do przekraczania zwyczajowych form poznawania się. Sprzyja temu także efekt internetowej anonimowości. Tinder umożliwia i wspiera odartą z romantyzmu kulturę seksualnej „ustawki” (hook-up), która zakłada, że dwie osoby mogą bardzo szybko iść ze sobą do łóżka, pominąwszy tradycyjne randkowanie.
W jaki sposób przypadkowe spotkanie Ani z Tomkiem wpisuje się w taki obraz rzeczywistości? Czego na temat związków uczy widzów Hollywood? Można przypuszczać, że powszechny pozytywny odbiór aplikacji jest po części wynikiem tego, jaki jest przekaz ideologiczny komedii romantycznych: Hollywood stworzyło wizję rzeczywistości, w której miłość leży na ulicy. Jako przykłady najbardziej absurdalnych spotkań wystarczy wymienić „Bezsenność w Seattle” (1993, reż. Nora Ephron) – synek bohatera dzwoni do radia w poszukiwaniu nowej mamy – czy „Ja cię kocham, a ty śpisz” (1995, reż. Jon Turteltaub). Do klasyki należy także „Masz wiadomość” (1998, reż. Nora Ephron) z motywem przypadkowego kontaktu w internecie w czasach przed pojawieniem się aplikacji randkowych. Wielu bohaterów hollywoodzkich romansideł poznaje się na dworcach, w księgarniach albo sklepach, czyli wszelkich miejscach, w których ludzie załatwiają codzienne potrzeby. Aplikacje randkowe stają się tu tylko kolejnym sposobem.
Wszystko jest grą?
Kontrowersje wzbudza, powiązany z internetowym randkowaniem, bardziej niszowy trend lansowany przez różne szkoły uwodzenia. W 2005 r. została wydana książka Neila Straussa „Gra. Penetrując tajną społeczność artystów podrywu”, która przez dwa miesiące była na liście bestsellerów „New York Timesa”. Opisuje ona sposób życia, metody i techniki mężczyzn, którzy znaczną część swojego czasu poświęcili na podrywanie kobiet na ulicy oraz omawianie efektów podczas wspólnych spotkań szkoleniowych. Uliczny podryw ma coś wspólnego z Tinderem – w obu przypadkach mamy do czynienia z pewnego rodzaju grą. Idealnym przykładem takiego gracza jest właśnie Tomek Wilczyński z „Planety singli”. Liczy się dla niego pogoń za kolejnym obiektem seksualnego pożądania. W rzeczywistości istnieją nawet specjalne firmy, które pomagają stworzyć idealny wirtualny profil, rzekomo zapewniający romantyczno-seksualny sukces, oraz szkoły uwodzenia, które często obiecują stworzenie z nas kogoś, kim jeszcze nie jesteśmy. Pomimo nieukrywanego hedonistycznego celu, którym jest seksualny podbój, wartości ascezy i dyscypliny pozostają centralne dla dyskursu i praktyk trenerów nauczających uwodzenia [3]. Podrywanie staje się tylko środkiem w zdyscyplinowanym ćwiczeniu się w nowej roli – atrakcyjnego playboya.
Ale czy ostatecznie te właśnie tendencje rzeczywiście trafiają w nasze potrzeby i przedstawiają nasze podejście do związków uczuciowych? Jeśli tak by było, w jaki sposób można by wytłumaczyć tak duży sukces komedii romantycznej, której przesłaniem jest odnajdywanie szczęścia w monogamicznej miłości? Polska jest jedynym krajem, w którym to nie „Deadpool” był w ostatnich tygodniach na szczycie box office’u, ale właśnie „Planeta singli”. W ciągu nieco ponad dwóch tygodni zgromadziła 1,35 mln widzów (dane do 21 lutego). Część sukcesu można przypisać temu, że film pojawił się w okresie walentynkowym. Z całą pewnością istnieje w nas potrzeba wejścia w świat romantycznej bajki w zachodnich dekoracjach. Kluczowa wydaje się tutaj także trudna sztuka połączenia pozytywnego stosunku do aplikacji randkowych z konserwatywnym przesłaniem o monogamicznym związku. Udaje się to dzięki uroczej bohaterce, która nie rezygnuje z marzenia o rycerzu na białym koniu w trudnych czasach płynnej nowoczesności.
Przypisy:
[1] http://www.pewresearch.org/fact-tank/2015/04/20/5-facts-about-online-dating/
[2] http://www.top10rencontres.com/
[3] http://socrates.berkeley.edu/~caforum/volume11/vol11_Hendriks.html
Film:
„Planeta singli”, reż. Mitja Okorn, Polska 2016.
https://youtu.be/nn2IrvB4vRU