Jerzy J. Kolarzowski
Etos, sacrum i nauczyciele w dziejach cywilizacji
Od dawna byliśmy i mniemam, że dalej jesteśmy gośćmi Stworzenia.
Gospodarzowi winniśmy wielkoduszność stawiania pytań.
Ostatnie zdania książki George’a Steinera Gramatyki tworzenia,
przeł. Jerzy Łoziński, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2004, s. 296
Dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka otrzymaliśmy kolejną książkę Georga Steinera – Nauki Mistrzów. Tak jak w wypadku kilku poprzednich jego książek, m.in. W zamku Sinobrodego (1) czy Gramatyki tworzenia, również i ta pozycja stanowi zapis wykładów wygłoszonych przez uczonego. Odbyły się one w roku akademickim 2001/2002 na harwardzkiej katedrze im. Charlesa Eliota Nortona.
Trudny derridiański styl Steinera charakteryzuje się semantyczną wirtuozerią i nowatorstwem w zakresie stylistyki wymagającymi od czytelnika wzmożonej uwagi. Nowa książka stanowi wprawdzie zapis tego, co najpierw było wypowiedziane, ale jej stylistyka nie odwołuje się do płynności ludzkiej mowy. Odchodzi od płynności w imię poszukiwania nowych znaczeń w przestrzeni międzysłownej. Stanowi to o szczególnej wartości zapisków Steinera.
Wykłady zawarte w zbiorze zostały poświęcone odwiecznej kwestii złożoności relacji mistrz – uczeń. Mimo że relacja owa dotyczyła zarówno starożytności, jak i średniowiecza, czy czasów współczesnych, była obecna zarówno w kulturze antycznej Grecji i nowożytnej Europy, jak też pochłaniała wiele ludzkiego wysiłku w obszarze dalekowschodnich kultur religijnych: buddyzmu, hinduizmu, taoizmu czy konfucjanizmu, nigdzie nie została ani wyczerpana w sensie jakiegokolwiek uogólnienia obejmującego problematykę, ani ujęta w postaci weryfikowalnych konkluzji czy ostatecznych rozstrzygnięć. Równie trudne okazało się wypowiedzenie na ten temat jednej sentencji czy aforyzmu. Stąd też relacja mistrz – uczeń (wybitny nauczyciel i zdolni uczniowie, nieraz równie zdolni jak mistrz, bądź przerastający swego pedagoga) to doskonały temat dla serii publicznych wykładów.
Można na ten temat powiedzieć cokolwiek. Można powiedzieć mnóstwo, przytaczając przykłady z historii kultury, filozofii, muzyki, teatru, a nawet sportu. Zalecam pochylenie się nad książką Steinera dlatego, że jej treść sytuuje się znacznie bliżej w pobliżu tego, co istotne, a nie tego potencjalnego jakkolwiek, które tak często występuje w różnorodnych analizach pisanych przez przedstawicieli jednej konkretnej dyscypliny.
Steiner nie przywołuje w swoim opisie Hegla i szkoły heglowskiej. W tym sensie jego książka Nauki mistrzów dobitnie odchodzi od historyzmu, ujęcia historycznego, marksowskiego czy ducha heglizmu obecnych w wielu pismach, które ukazały się w humanistyce od czasów upadku komunizmu. Ale nie jest to też praca pisana z pozycji konserwatywnych. Nigdzie nie razi tradycjonalizmem, często obecnym w pedagogice konfesyjnej, uprawianej na potrzeby wielu szkół religijnych (2). Amerykański humanista dobrze rozumie, jak istotną rolę odgrywa postęp. Ale droga do jego zrozumienia jest niezwykle odległa od sposobu rozumienia postępu, jaki marksizm narzucił elitom XIX i XX wieku. Steiner nie przywołuje doskonale znanego przykładu z Fenomenologii ducha Hegla mówiącego o relacji pana i niewolnika. Przypomnijmy: niewolnik przez stałe obcowanie ma wielki wpływ na pana, zmienia jego psychikę i osobowość. To dzięki niewolnikowi pan staje się kimś innym. Relacja w drugą stronę także zachodzi: niewolnik nade wszystko chce stać się panem, zająć jego miejsce i ewentualnie, tak jak on, korzystać ze wszystkich uciech świata, a także z przyjemności posiadania własnych niewolników. Jest to dialektyka pełna i nierozwiązywalna. Cóż zatem prostszego, niż przypisać nauczycielom rolę panów, a uczniom rolę niewolników? Przecież nie gdzie indziej, jak właśnie w szkolnictwie, następuje wymiana polegająca na tym, że ktoś, kto nauki odbiera, potem sam staje za katedrą i naucza młodszych. Steiner jednak tego nie robi. Przez całą książkę pobrzmiewa zarysowany w pierwszym rozdziale los dwóch wielkich nauczycieli Europy: Sokratesa i Jezusa.
W związku z postacią Sokratesa w ostatnim półwieczu pojawiły się dwie zaskakujące hipotezy: lingwistyczna i teofaniczna. A zatem, po pierwsze, w dawnej Grecji język, którym można było posługiwać się w miejscach publicznych, był językiem sklasyfikowanym – formułkowym. W miejscach publicznych można było porozumiewać się za pomocą z góry ustalonych logiów i tylko ten, kto ich używał, mógł być uczestnikiem procesu komunikacji. Sokrates, przez swą metodę majeutyczną zadawania pytań, na które nie zawsze można było znaleźć odpowiedź, ten zrytualizowany język rozbił. Działalność mistrza i jego uczniów mogła przypominać trupę aktorów, która wtargnęła na nabożeństwo i język mszału przekształciła w dramat z bardzo silnym podtekstem etycznym i filozoficznym.
Z badań nad Grekami czasów Sokratesa wyłania się również druga hipoteza – teofaniczna. Otóż uczniowie Sokratesa podzielili się na dwie grupy. Jedna to ci, którzy skupili się wokół Platona i jego Akademii, gdzie z Sokratesa uczyniono centralną postać wielu Dialogów. Grupa druga, ponoć słabiej wykształcona i bardziej plebejska, zaczęła Sokratesowi oddawać cześć boską. Ponieważ obie grupy dzieliła mentalna i materialna przepaść, ci którzy chcieli widzieć w Sokratesie delegata panteonu z Olimpu i człowieka-boga, byli w ówczesnych Atenach w mniejszości. Słuch po nich zaginął na wiele wieków i dziś trzeba prawdę o dwóch kręgach recepcji Sokratesa odkrywać w szczególnego rodzaju zapiskach i świadectwach.
Między dwoma nauczycielami ludzkości, Sokratesem i Jezusem, rysuje się asymetryczna paralela. Pozbawiane tożsamości narody zaludniające cesarstwo rzymskie nie chciały zatracić swej tożsamości w śródziemnomorskim łacińskim uniwersum. Co mogły uczynić, żeby tak dobrze jak Żydzi zachować swoją tożsamość, mieć poczucie wyjątkowości i zdobyć niedostępne dla nich prawdy zapisane w żydowskiej Księdze, jaką do czasów chrześcijańskich była Biblia? Nauki jednego z tych, którego wewnętrznie podzieleni Żydzi nie mogli uznać nawet za nauczyciela narodu, po pewnych przekształceniach zostały przelane na narody zamieszkujące świat śródziemnomorski i Azję Mniejszą. Postępowi Żydzi (w tym Żydzi mesjaniści) od dawien dawna twierdzili, że Chrystus był mesjaszem, ale dla narodów pogańskich, politeistycznych. Bez nauki Nazarejczyka narody inne niż żydowski nie poznałyby Księgi i może nie zbliżyłyby się do monoteizmu. Fakt, uczyniły to za cenę okropnego bałwochwalstwa, odstępując od zupełnego monoteizmu i uprawomocniając swoje zabiegi deifikacją Jezusa. Ale taka kolej rzeczy była konieczna, gdyż miejsce dla prawdziwego Mesjasza, który pojawi się, kiedy wypełnią się dzieje, nie zostało zajęte. Mesjasz prawdziwy, prawdziwie żydowski dopiero nadejdzie.
Wypada zapytać, czy relacja mistrz – uczeń może znaleźć jakikolwiek wspólny wymiar z relacją człowiek – Bóg? Odpowiedź na to paraboliczne pytanie musi być twierdząca: prawdziwy mistrz potrzebuje prawdziwych uczniów. Na świecie pojawiają się Mistrzowie, którzy w zamęcie dziejów dla swoich uczniów i uczniów tych uczniów przyoblekają się w cechy boskie. Jest to cena, jaką trzeba ponieść w sytuacjach, gdy rozziew intelektualny pomiędzy najprawdziwszym z mistrzów, a jego otoczeniem, jest nie do ogarnięcia. Deifikacja w relacji mistrz – uczeń nawet jeżeli okazuje się konieczna, nie jest czymś dobrym. Uczeń Boga nie może zostać Bogiem. Deifikacja zatem czyni relację mistrz – uczeń nieprzekraczalną. Wyznawcy dzielą się na bezkrytycznych strażników tradycji i heterodoksyjnych marzycieli nauczających, że wysiłek adeptów powinien być nakierowany na to, by uczniowie stali się ze swym nauczycielem jednością – w wymiarze intelektualnym i duchowym.
Steinera można posądzić o to, że promuje dawną teozoficzną prawdę mówiącą, że założyciele wielkich religii – Mojżesz, Budda, Chrystus, Mahomet – to najprawdziwsi, najwięksi nauczyciele ludzkości. Byłby to jednak wniosek błędny. Nie czytalibyśmy wówczas wielu stron o związkach łączących Edmunda Husserla z Martinem Heideggerem, Martina Heideggera z Hanną Arendt, Zygmunta Freuda z Karlem Gustawem Jungiem i Alfredem Adlerem i wielu innych ciekawych historii zaczerpniętych z historii kultury i cywilizacji.
Ludzkość zarówno dawniej, jak i współcześnie w dobie elektronizacji intelektualnego przekazu, potrzebowała i nadal potrzebuje wybitnych nauczycieli. Nauczyciele ci powinni mieć grupę wybranych uczniów o szczególnych uzdolnieniach. Na pewno potrzebne jest, by zapewniono im w miarę znośne warunki materialnej egzystencji, a nade wszystko powinni cieszyć się społecznym szacunkiem i być obdarowywani ludzką miłością.
(1) George Steiner, W zamku Sinobrodego. Kilka uwag w kwestii przedefiniowania kultury. Wykłady ku czci T. S. Eliota wygłoszone w roku 1970, przeł. Ola Kubińska, wyd. Atext, Gdańsk 1993.
(2) Mam tu na myśli nie tylko pedagogikę na uczelniach katolickich czy protestanckich ale także myśl pedagogiczną Dalekiego Wschodu, która kładzie ogromny nacisk na wierność linii przekazu, nie dostrzegając często roli postępu w dziejach.
Książka:
George Steiner, Nauki Mistrzów, przeł. Jerzy Łoziński, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2007
* Jerzy J. Kolarzowski,
doktor nauk prawnych.