Jarosław Kuisz
Józef K. jako owca Dolly
Malutka i duszna widownia Kammerspiele w Monachium szczelnie wypełnia się widzami. Gaśnie światło. W absolutnej ciemności pozostajemy na nieco dłużej niż zwykle, tylko po to, by po podniesieniu kurtyny wraz z aktorami trafić do samego środka gigantycznego oka. W miejscu tęczówki i źrenicy znajduje się biuro i pokój Józefa K. Stoły, krzesła i łóżko – choć solidnie przymocowane do ściany – cały czas sprawiają wrażenie, jakby jednak mogły się zsunąć. Rozchwianie przestrzeni sprawia, że aktorzy muszą prześlizgiwać się pod i nad wiszącymi sprzętami z iście kocią sprawnością.
Jak wiadomo, Józef K. ma być każdym.
Jak przekonująco sprawić, by Józef K. rzeczywiście był każdym?
Odpowiedź Kriegenburga jest kapitalnie prosta. Skoro Józef K. jest każdym, to niech… każdy będzie Józefem K. W efekcie w trakcie spektaklu przez scenę przechodzi kilkudziesięciu Józefów K. (!): mężczyzn i kobiet, tęgich i smukłych, ślicznych i brzydkich. Ról drugoplanowych nie przewidziano. Kostiumy i charakteryzacje są identyczne. Inspiracją Kriegenburga stała się ponoć twarz komika o kamiennej twarzy – sławnego już za życia samego Kafki – Bustera Keatona. Komizm został wydobyty celowo, bo choć wystawienia „Procesu” bywają tradycyjnie mroczne, Kafka miał rzekomo zrywać boki ze śmiechu, gdy czytał fragmenty książki w gronie znajomych.
W „Procesie” panuje przedziwna demokracja. Wielu Józefów K. dzieli między siebie kwestie, które w książce wypowiadała jedna osoba. Wydzierają sobie kobietę, którą chcą całować. Siadają jeden na drugim i razem się przewracają. Gdy jeden wybiega, drugi wraca.
Józefem K. okazują się też oczywiście wszystkie inne postacie: Fräulein Bürstner, adwokat Huld, Leni z błonką między palcami, ksiądz w katedrze…
Skoro każdy jest Józefem K, to Józef K. jest wszędzie.
Aktorzy klonują się na scenie: w słynnej scenie opowiadania enigmatycznej historii „Przed prawem” trzech Józefów K. odpowiada trzem czy pięciu księżom. Przerażające i śmieszne jak disney`owska kreskówka, w której osobowość ulega zwielokrotnieniu.
Na pierwszy rzut (gigantycznego) oka stwierdzić można, że zanurzyliśmy się w śnie Józefa K. Słychać przy tym współczesny egoizm, a może już egocentryzm przeciętnego mieszkańca Zachodu. Polski widz mógłby przypomnieć sobie początek „Dziennika” Witolda Gombrowicza. Józef K. w monachijskim spektaklu stał się samoświadomą jednostką tak bardzo, że aż przestał widzieć innych. A może – co brzmi jak przestroga przed nadmierną empatią – w innych nie jest w stanie zobaczyć nikogo poza sobą. Widząc miotających się po scenie aktorów, można mieć też wrażenie, że osobowość Józefa K. bezpowrotnie się rozsypała. W końcu Józef K. popełnia zbrodnię sam na sobie. Kilku Józefów K. zabija Józefa K. Cóż, skoro sam rozpętał to groteskowe szaleństwo, może rzeczywiście jest winny…
Na pewno jednak nikt za nic nie ponosi odpowiedzialności.
* Zmieniona wersja powyższego artykułu została opublikowana w dn. 6 marca 2009 r. w dodatku „Kultura” („Dziennik”).
Spektakl:
Franz Kafka „Der Prozess”;
reżyseria: Andreas Kriegenburg;
Münchner Kammerspiele.
*Jarosław Kuisz,
redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.