Marta Bucholc

Trudny banał miasta

Najnowsza książka Jacka Dukaja, gorąco oczekiwana przez wielbicieli jego twórczości, rozczarowuje przede wszystkim rozmiarami – „Córka łupieżcy” to właściwie króciutka książeczka. Ma to większe znaczenie, niż może się na pierwszy rzut oka wydawać. Największym bowiem walorem prozy Dukaja jest jej niezrównana zdolność do wciągania czytelnika w głębię wyobraźni autora. A na to trzeba czasu.

Dukaj jest z pewnością największym architektem światów we współczesnej polskiej fantastyce (bo tak o nim ciągle myślę, niezależnie od jego najzupełniej zasłużonych mainstreamowych sukcesów). Jego metoda jest bardzo prosta i skuteczna: czytelnik od początku traktowany jest jako świadomy ontologii świata powieści, przez co udziwnione realia nie przeszkadzają w odbiorze myśli autora, a przeciwnie – potęgują jej efekt. Nie znajdziemy w powieściach Dukaja denerwujących zdań w rodzaju „lute były uosobieniami lodu zamrażającymi wszystko wokół do temperatury ciekłego azotu” czy też „Horror był formacją zbrojną złożoną z wysoko wykwalifikowanych najemników”. Dukaj słusznie ufa sile swojej wyobraźni, nie próbuje tłumaczyć stworzonej przez siebie rzeczywistości przez poszukiwanie analogii w tym, co czytelnikowi znajome. Czujemy się traktowani przez autora poważnie, dlatego też być może w zamian gotowi jesteśmy traktować poważnie fantastyczne wizje „Katedry” czy „Perfekcyjnej niedoskonałości”.

„Córka łupieżcy” sprawia inne wrażenie. Będę się upierać, że chodzi przede wszystkim o rozmiar: jest po prostu zbyt krótka, by podporządkować sobie naszą wyobraźnię. Być może jednak chodzi również o wybór tematu – tym razem bowiem Dukaj zdecydował się zbudować iunctim między naszym a swoim światem, czyniąc głównym bohaterem powieści miasto. Spotęgował ideę miejskości, wzmocnił ją i obudował szeregiem efektów w rodzaju lśnienia, projekcji neuralnych i Generation T zapewne w zamiarze jej uwiarygodnienia. Skutek jest jednak odwrotny: wszystkie elementy świata przedstawionego odbieram jako efekty specjalne, coś absurdalnie redundantnego dlatego właśnie, że główny bohater jest tak banalny.

Oczywiście, miasto jest bohaterem w sensie konstrukcji (głównym tematem, tajemnicą i aktorem), ale powieść ma też, jak wszystkie książki i opowiadania Dukaja, zwyczajną fabułę. Nawiasem mówiąc, nigdy nie zachwycała mnie jego umiejętność budowania fabuły, zawsze uważałam ją za zaledwie dodatek do powieściowego świata. Słabość dialogów Dukaja, sztampowe prowadzenie wątków, często płaski rysunek postaci nie miały znaczenia, ponieważ książka ma niestety to do siebie, że musi być o czymś – gdyby powieści Dukaja były doskonałe, byłyby czystymi obrazami. Pod tym względem „Córka łupieżcy” również rozczarowuje, ponieważ zwykłe niedostatki nie są tu rekompensowane siłą wizji. Miasto jest po prostu zbyt zrozumiałe.

Oczywiście, nie jest to zwykłe miasto. Między innymi dlatego czekałam na tę książkę – miasto jest ostatnio modnym tematem, wiele się o nim mówi i pisze; czekałam na Dukajowski poetycki głos w tej dyskusji. Córka łupieżcy odpowiada po części na tę potrzebę – zamysł jest doskonały: archetyp miasta, przedustawna kopia wszystkich miast istniejących aktualnie i potencjalnie połączona z bytami rzeczywistymi ponad czasem i przestrzenią, pramateria urbanistyki, zbiór wszystkich światów możliwych. Podobnie odczytuję zamysł „Innych pieśni”, gdzie kluczowym zagadnieniem była uniwersalność formy i a-foremności, czy „Lodu”, gdzie żywioły mrozu i odwilży były niebanalnie rozgrywaną metaforą geopolityki. W odróżnieniu jednak od tych dwóch, najlepszych moim zdaniem, książek Dukaja relacja między pramaterią a jej znaną nam aktualizacją nie została pozostawiona naszej domyślności, lecz podana na tacy, objaśniona i przefiltrowana przez fabułę. Wypada to mniej poważnie i wzbudza mniejszą powagę.

Na pewno nie jest bez znaczenia, że Dukaj podjął kolejną próbę połączenia poetyki s-f i fantasy, cyberpunkowe wątki zestawiając z magią odkrywanej przed czytelnikiem ontologii. Ten zabieg, który świetnie udał się w „Perfekcyjnej niedoskonałości”, tym razem w moim odczuciu zawiódł. Pozostajemy z wrażeniem niepotrzebnej sztuczności i poczuciem, że problem rozróżnienia między kopiowaniem rzeczywistości a jej tworzeniem, między przeżywaniem a przeżyciem odtwórczym nie został dobrze postawiony. Dla miłośników prozy Dukaja lektura „Córki łupieżcy” będzie ciekawa, ale jako kolejne ujęcie wątków stale powracających w jego twórczości. Wszystkim pozostałym radziłabym rozpocząć przygodę z Dukajowską wyobraźnią w innym miejscu.

Książka:
Jacek Dukaj, Córka łupieżcy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009.

* Marta Bucholc, doktor socjologii.