W polemice z tekstem prof. Pawła Śpiewaka pt. „Idą”: Edmund Wnuk-Lipiński, Michał Zadara, Szymon Wróblewski, Joanna Kusiak, Paweł Marczewski.
Edmund Wnuk-Lipiński
Wbrew determinantom socjologicznym
Wszystkie głosy, które dotychczas ukazały się w dyskusji „Kultury Liberalnej” o pokoleniu dzisiejszych późnych dwudziestolatków i wczesnych trzydziestolatków zgodne są co do jednego: pokolenie to jest zupełnie inne niż wszystkie poprzednie. Z tym poglądem całkowicie się zgadzam.
Chciałbym jednak na początek zastrzec jedną rzecz. W dyskusji tej mówimy nie o pokoleniu w sensie socjologicznym, lecz o pewnej grupie społecznej w Polsce, którą można określić jako najmłodszą inteligencję. Grupa ta charakteryzuje się następującymi cechami. Po pierwsze, choć okres komunistyczny jest dla niej historią, ma ona świadomość historyczną, która obecna jest w rozmaitych rozmowach i traktowana bywa jako punkt odniesienia (dla porównania, reszcie tej kohorty wiekowej takiej wiedzy brakuje). Po drugie jednak, świadomość owa nie jest jednak kontekstem, który szczerze tych ludzi by obchodził. Dla owej grupy bowiem liczy się bowiem nie cokolwiek, co przygotowali jej – i ewentualnie podali na tacy – ludzie, którzy stworzyli „Solidarność” i obalili komunizm. Istotne jest jedynie pytanie: „co zrobię ze swoim życiem?”. To „pokolenie CV”, jak trafnie określił to Maciej Gdula.
W zeszłotygodniowym tekście Pawła Śpiewaka wyczuwam w stosunku do osób należących do tej grupy społecznej pewne współczujące rozczarowanie. Współczujące, bo widzi on i rozumie uwarunkowania systemowe, które pchają ludzi do takich akurat postaw. Rozczarowanie – bo jednak owe postawy, nasilające się wśród młodych i przybierające formę „wyścigu szczurów”, są dla niego osobiście niezbyt sympatyczne.
W mojej własnej ocenie tego zjawiska nie byłbym jednak aż tak pesymistyczny. Z dotychczasowej historii społecznej Polski wynika, że w każdym pokoleniu odradza się mit inteligencji, nakierowanie na tak zwane sprawy etosowe, na dobro wspólne. Być może zawsze w wąskiej elicie, ale niezawodnie stawało się to za każdym razem, na przekór obiektywnym uwarunkowaniom, które strukturaliści uznaliby za determinanty ludzkiego zachowania i socjalizacji.
Dlatego nie mamy powodu, by sądzić, że w nowym pokoleniu nie odrodzą się podobne postawy. Stanie się to zapewne wówczas, gdy młodzi wejdą w struktury władzy – niekoniecznie rozumiane w sensie politycznym – które wymuszą na nich odpowiedzialność za innych. Podobnie niewykluczone jest, że młodzi będą zdolni do wytworzenia własnego, alternatywnego centrum – czy to instytucjonalnego, czy medialnego. Z własnego doświadczenia człowieka, który zbudował już trzy instytucje w tym kraju, wynika, że łatwiej jest stworzyć nową instytucję, niż zreformować starą. To zapewne będzie ich zachęcać do budowy instytucji alternatywnych.
Tu czeka, rzecz jasna, wyzwanie zmierzenia się z systemem. Ale już powstanie „Kultury Liberalnej” jest sygnałem, że ludzie ci są w stanie tworzyć, jeżeli nie instytucje, to przynajmniej alternatywne punkty odniesienia.
* Edmund Wnuk-Lipiński,
profesor socjologii, rektor Collegium Civitas.
* * *
Michał Zadara
W jednej celi?
Weźmy pod uwagę:
ha!art
Krytyka Polityczna
Teatr Nowy w Krakowie
Fundacja Bęc Zmiana
Fundacja Laury Palmer
Tak, na szybko, z głowy spisałem kilka potężnych, nowych zjawisk w kulturze stworzonych przez moich rówieśników. Gdybym lepiej znał się na polityce czy biznesie, pewnie znalazłbym tyle samo organizacji pozarządowych i firm, które tworzą obecną rzeczywistość, prowadzonych przez moich rówieśników.
Paweł Śpiewak narzeka, że polityka nie interesuje mojego pokolenia, i wylicza tematy zaniedbane przed moich rówieśników: lustracja, postkomunizm, świńskie ryje, pomówienia, spory o Michnika i „Bolka”. Zgadza się, nie interesuje ani mnie, ani twórców wyżej wymienionych organizacji spór o Michnika i „Bolka”, ponieważ nie ma tu żadnego sensownego sporu. Nie będę się spierał o ludzi, którym zawdzięczam wolność moją i mojego pokolenia. Jeżeli Paweł Śpiewak chce się o nich spierać, to niech się spiera. Dla mnie nie jest to temat.
Za to pewnie wszystkie kobiety i mężczyźni tworzący powyższe organizacje uczestniczyli w pierwszej paradzie równości w Krakowie, kiedy można było dostać cegłą w głowę. Byli też na drugiej paradzie w Warszawie, tej zakazanej przez Kaczyńskiego. Tam moja koleżanka dostała kamieniem i wylądowała w szpitalu. Przedstawicieli PO i samego Pawła Śpiewaka nie widziałem. Woleli spierać się o „Bolka” i Michnika w zaciszu gabinetów, gdzie łysi kamieniami nie rzucają.
Kiedy to piszę, działacze Młodzieży Wszechpolskiej zajmują zgodnie z prawem główne gabinety dyrektorskie w TVP. To też moi rówieśnicy. Nie będę się z nimi spierał o „Bolka” i Michnika, ponieważ będą zadawać zupełnie inne pytania: który z nas jest gejem, lesbijką, komunistą, czarnym, lewakiem, a który Żydem. Ale, gdy zdobędą władzę nad innymi resortami państwa, będziemy mogli z Pawłem Śpiewakiem w jednej celi podyskutować o „Bolku” i o Michniku.
* Michał Zadara,
reżyser.
* * *
Szymon Wróblewski
Komu służy to zdanie?
Polityka kojarzy mi się ze świątecznym obiadem. Przy zupie w gronie cioć i wujów rozmawia się o najbliższej rodzinie. Przy drugim daniu zaczyna się narzekanie na dziury w drogach. Przy deserach trwa już w najlepsze dyskusja o sposobach ratowania gospodarki. Gdyby wujek Janusz został ministrem finansów, już dawno bylibyśmy rajem na ziemi. A zdarza się, że w czasie dyskusji o działaniach władzy rodzina pokłóci się, zapominając o powodzie spotkania. W czasie takich spotkań urzędników administracji niższego szczebla, rolników lub drobnych handlarzy poznaje się zasady polskiego rządzenia. O polityce w domu wypowiada się opinie, ale się nie dyskutuje.
Z takim bagażem doświadczeń młode pokolenie przyjechało do wielkich miast na studia. Główni beneficjenci boomu na uczelniach wyższych (od 1990 do dziś to prawie pięciokrotny wzrost!) to mieszkańcy małych wsi i miasteczek. Takich miejsc, gdzie na mapie frekwencji w czasie wyborów trudno rozpoznać kolor. Zdecydowanie nie interesują się lustracją, „Bolkiem” i postkomunizmem. Często panuje wśród nich przekonanie, że małżeństwo to najważniejszy cel w życiu, a na żyjących poza rodziną czeka tylko śmierć. Tak mówiło się u nich w domu i w kościele. Stąd też promowana w polskiej polityce rodzina to projekcja marzeń wielu z nich. I tutaj kółko się zamyka.
Czy młode pokolenie odwraca się od polityki?
Bertolt Brecht jako jedno z podstawowych ćwiczeń z aktorem zalecał, aby, czytając tekst, zadać pytanie „Komu służy to zdanie?”, a następnie „Komu udaje, że służy?”. Oglądając film „Baader-Meinhof”, z zachwytem patrzyłem na studentów protestujących pod siedzibą korporacji Axel Springer. Oni wiedzieli, że słowo ma potężną moc kreacji i że zatrzymując ciężarówki z gazetami, zatrzymują historię. Dzisiaj mało który dwudziesto-, trzydziestolatek wierzy, że media mogą manipulować wydarzeniami. A nawet jeśli zdaje sobie z tego sprawę, to często nie wie, jak ma sobie z tym radzić. Bolesna lekcja pokolenia stanu wojennego i komunizmu została zapomniana. Płynący z mediów przekaz traktuje się jako prawdę objawioną, bez dystansu.
Nie wiem, czy nowe pokolenie to zupełnie nowa formacja, jak to sugeruje Paweł Śpiewak. Na pewno trzeba w nim budzić świadomość języka i tego, że przy pomocy mediów można łatwo manipulować przekazem. To pierwszy krok. Kiedy już to zrozumie, nowe pokolenie będzie świadomie tworzyć grupy, będzie wybierało swoich reprezentantów – nowych, związanych z tymi organizacjami, które już dziś prężnie działają.
Paweł Śpiewak chyba się trochę zapędził w swoim myśleniu w kategoriach pokoleniowych. Poszukując odpowiedniej metki, nie zauważył pewnego pęknięcia, które dzieli to pokolenie na dwie nierówne części.
Oto przykład z dziedziny teatru. Ostatni numer „Notatnika Teatralnego” buduje obraz pokolenia nowych reżyserów. Listę otwiera Michał Borczuch, a zamyka Michał Zadara – dwaj studenci, którzy ukończyli tę samą szkołę i debiutowali w podobnym czasie. W swoim najnowszym spektaklu Borczuch pokazuje Doriana z powieści Wilde’a jako pełnego wiary chłopaka, który jeszcze na początku dojrzewania chce zajmować się problemem głodu, zwalczać segregację rasową i dążyć do równouprawnienia kobiet. Jednak nowe środowisko Doriana oducza go empatii i kieruje w stronę kształcenia samoświadomości i samowystarczalności. Michał Zadara wybiera na bohaterkę Ifigenię, korzystając z tragedii Racine’a. Ze sceny na scenę rośnie jej wiedza o roli, jaką ma do spełnienia w dramacie – jeśli zgodzi się złożyć siebie w ofierze, wojska greckie wyruszą na Troję. Zaczyna rozumieć, że jej decyzja jest polityczna.
Te dwie postawy to dwa bieguny aktywności młodego pokolenia. Nie chodzi tu jednak o polityczność i nie-polityczność, bo ta ostatnia kategoria nie istnieje. Nawet, jeśli na co dzień nie stawiamy sobie politycznych pytań, to ucieczka od tak zwanych wielkich problemów też jest wyborem. Chodzi tu o świadomość polityczną naszych działań.
Jak to jest z aktywnością dwudziesto-, trzydziestolatków? Nie rozumiem, dlaczego Paweł Śpiewak stawia tezę, że jest to pokolenie głuche na politykę. W roku 2007 frekwencja wyborcza w przedziale wiekowym 18-24 oraz 25-39 była bardzo podobna. Ale chyba mało kto łączy wrzucenie kartki do urny z wiarą w nadchodzące zmiany. Programy partii są mało zróżnicowane. Jeśli chodzi o polityków, to wciąż grają w swojej modzie na sukces. W relacjach „kto, z kim i kiedy” orientuje się już tylko Janina Paradowska. Brak wyraźnej polaryzacji poglądów powoduje, że na scenie politycznej widać głównie roszady pionków, a nie formowanie się nowych grup. Wśród polityków brakuje osób, które mają jakieś połączenie z rzeczywistością. Jeżeli idę zagłosować, to „przeciw” dojściu do władzy partii A czy B. Wśród polityków nie znajduję grupy ludzi, których chce poprzeć.
A poza polityką? Jest wiele organizacji, które działają dzięki pasji młodych ludzi, jak chociażby Krytyka Polityczna, wolontariusze festiwalu Reminiscencje, drużyny harcerskie czy Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.
Politycy wciąż potykają się o polską rodzinę. Jak w XIX wieku ma ona kształcić, wychowywać, dostarczać obywateli (tylko zdrowych i z jedyną słuszną orientacją), a w niedzielę wszyscy mają się spotkać w kościele.
A co z ludźmi, którzy żyją poza rodziną? Co z tymi, którzy przestali chodzić do kościoła? Co z tymi, którzy tworzą tak zwane miejskie rodziny? Co z singlami z wyboru? I kto ich będzie reprezentował politycznie? Może zatem to nie pokolenie jest głuche na politykę, tylko politycy na pokolenie?
Nie wiem, czy nowe pokolenie to zupełnie nowa formacja, jak sugeruje Paweł Śpiewak. To, co wydaje mi się najważniejsze, to budzenie świadomości języka i pokazywanie strategii manipulacji przekazem przy pomocy mediów. To pierwszy krok ku świadomości politycznej. Może to najlepszy sposób na zainteresowanie młodych ludzi odpowiedzią na pytanie zawarte w tytule.
* Szymon Wróblewski,
dramatopisarz, dramaturg w Starym Teatrze w Krakowie.
* * *
Joanna Kusiak
Ja?
Nie mogę ocenić trafności tekstów o moim pokoleniu opublikowanych w „Kulturze Liberalnej” w zeszłym tygodniu. Mogę najwyżej powiedzieć coś o sobie. Tu oczywiście łapię się od razu sama za słowo, bo swoją osobnością tezy Pawła Śpiewaka i Macieja Gduli jednak jakoś potwierdzam. Jesteśmy – wydaje się – pokoleniem bez pokolenia, połączonym jedynie podobieństwem oddzielności. Widać to po tym, jak spadają kolejne etykietki, które się nam przykleja: pokolenie „nic”, pokolenie JP2 albo MP3. Chociaż niektórzy rzetelnie wszystko mają w nosie, a innym naprawdę było smutno, pokolenie się na tym nie zbudowało. Po pierwsze, jesteśmy pokoleniem bez wyraźnej zbiorowej tożsamości. Bez tożsamości opartej na jednej, uchwytnej zmiennej.
A jednak różnimy się także jako grupa, nie tylko jako jednostki. Mieszkając prawie dwa lata w Niemczech, gdzie obcuję z pokoleniem (wiekowo) analogicznym, widzę, przynajmniej na zasadzie różnicy, naszą własną tożsamość. Co ciekawe, mam poczucie, że w Berlinie obcuję właśnie z pokoleniem, nie – jak u nas – z jednostkami lub środowiskami. Pozornie indywidualizm jest tu jeszcze silniejszy, co widać po strojach, po niechęci do trwałych związków, liczbach w statystykach i dynamice ulic. W praktyce jednak indywidualna treść jest, jak obraz w ramy, wpisana w formalne struktury. Znaczy to mniej więcej tyle, że aby zamanifestować swoje „ja”, nie trzeba się specjalnie przebijać, wystarczy wykazać chęć i podjąć określone w regulaminie kroki. Nie znaczy to, że nie jest potrzebny jakikolwiek wysiłek – jest on jednak podobny do tego towarzyszącego wchodzeniu po schodach: przy odpowiednim napięciu mięśni można liczyć na sukces. Schody każdy wybiera własne, czynność wchodzenia przychodzi naturalnie. My w Polsce dopiero odkrywamy otwierające się przed nami możliwości. Uczciwie trzeba zresztą przyznać, że nie oferuje się nam nawet połowy tego, co jest możliwe w krainie za jedną rzeką. A jednak to my mamy więcej entuzjazmu i to my wzbudzamy zdziwienie, że nie będąc nigdy na trzecim piętrze, potrafimy skonstruować taką dźwignię, by znaleźć się od razu na siódmym. Gdy nasi rówieśnicy wchodzą, całym pokoleniem, my albo stoimy w miejscu, albo skaczemy po górach.
Nie trzymamy się regulaminów – ani tych które pomagają, ani tych, które blokują. Więcej mamy odwagi, mniej wiary, że system nam pomoże. Dlatego nie chcemy mieć wiele wspólnego z systemem. Polityką partyjną rzeczywiście raczej się brzydzimy, politykę uliczną, obywatelską odkrywamy późno, ale z wariackim entuzjazmem. Sejm w Warszawie jest martwy, ulica coraz żywsza. Debatujemy najchętniej w kawiarniach. Mówimy, co nam się nie podoba. Tworzymy własne struktury: stowarzyszenia, grupy artystyczne, koła towarzyskie. I nie umiemy – jak nasi niemieccy znajomi – włączać się w system, by zmienić go od środka. Budujemy swoje i próbujemy, kto silniejszy. Śmiejemy się z Kaczyńskich, że tworzą podział na „my” i „oni”, ale sami podświadomie myślimy: oni nie mają wypracowanego żadnego spójnego „my”. Naistotniejszym zaimkiem pozostaje więc „ja”. Ale nie puste „ja” –
„ja i sprawa“, moja sprawa. Zmieniamy świat, ale każdy w swoim wycinku. Jeśli się spojrzy z zewnątrz, widać strach i nadzieję: czy coś się z tych kawałków uda złożyć. Bo choć jesteśmy z siebie i swojego kawałka dumni, to stokroć bardziej podziwiamy świat na zewnątrz – taki świat, jakiego nie chcemy razem budować.
* Joanna Kusiak,
doktorantka, założycielka stowarzyszenia „DuoPolis”.
* * *
Paweł Marczewski
Spalić antykwaryczny teatrzyk
Już sam tytuł nadaje wypowiedzi Pawła Śpiewaka ton przestrogi: „Idą”. Wyobraźnia podsuwa od razu obrazy zwartych brunatnych szeregów albo chłopów maszerujących ławą z zatkniętymi na sztorc kosami. Chodzi jednak o przemarsz politycznie obojętnych indywidualistów z pokolenia dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków, broniących niezależności swoich życiowych wyborów, ale pozbawionych świadomości, że zarówno gwarancji, jak i zagrożeń dla jednostkowej autonomii należy szukać w sferze politycznej. Ludzie należący do mojego pokolenia są na politykę obrażeni – i to nie w wyniku świadomej decyzji, lecz na skutek zaniku instynktu politycznego. Teoretyczne nowinki zastępują im udział w politycznej grze, zamiast wykuwać programy ideowe, oddają się rozkoszom popkultury. Polityka „jest im obca, jak obce są im sprawy, o które kłócą się politycy, lustracja, postkomunizm, świńskie ryje, pomówienia czy spory o Michnika i »Bolka«”, powiada Paweł Śpiewak.
To wycofanie, czy też lepiej – zaznaczenie dystansu, interpretowałbym jednak nie jako przejaw nowej postawy wobec świata, osobliwej mieszanki pięknoduchostwa i pragmatyzmu, lecz odmowę udziału w ustawionej grze. Aby w pełni przejąć się „Bolkiem” czy aferami wokół niektórych teczek, trzeba mieć cały bagaż środowiskowej wiedzy rodem z PRL. Dzisiejszego dwudziestokilkulatka mało obchodzi, że pewien pan poseł obraził panią posłankę, która kiedyś była po słusznej stronie, a na skutek określonych towarzyskich konfiguracji znalazła się dziś wśród politycznych oponentów.
Zamiast personalnych sporów odgrywanych w teatrzyku nietzscheańskiej „historii antykwarycznej” pokolenie „indywidualistów” wybiera konkrety. Zmienia miejski pejzaż, wynosi na piedestały nowych muzyków, reżyserów, pisarzy. Wbrew temu, co twierdzi Paweł Śpiewak, zgłębia teoretyczne spory niekoniecznie z „nawyku erudycji”, lecz uznaje starych i nowych mistrzów za o wiele lepszy adres, pod którym można poszukiwać rozwiązań niż rodzime autorytety uwikłane w konflikty rodem z przeszłości. Jest też o wiele bardziej różnorodne – ideowo, środowiskowo, światopoglądowo – niż pokolenia wcześniejsze. Prosty bunt wobec jednego stylu bycia, jak to miało miejsce w wypadku „pampersów” kontestujących etos lewicowej inteligencji, jest dla niego niemożliwy.
Kiedy jednak z politycznej sceny znikają świńskie ryje, a gra zaczyna toczyć się o naprawdę wysokie stawki, okazuje się, że z instynktem politycznym pokolenia dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków nie jest tak najgorzej. Potrafi wylec na ulice w geście poparcia dla pomarańczowej rewolucji, umie zbuntować się przeciwko próbom narzucenia zubożonej wizji polskiej kultury przez zmiany w kanonie lektur. To jego głosy odegrały ważną rolę przy wejściu Polski do Unii Europejskiej i podczas przedterminowych wyborów parlamentarnych w 2007 roku. Kryzys ekonomiczny jest dla niego próbą cierpliwości. Butelek z benzyną nie będzie. Na razie…
* Paweł Marczewski,
socjolog i historyk idei, doktorant w Instytucie Socjologii UW, członek redakcji “Przeglądu Politycznego”.