Marta Bucholc

Alicja B. gotuje

Karolina Wigura zaczęła niedawno swój, świetny moim zdaniem, tekst w „Kulturze Liberalnej” od kotletów, zastrzegając, że nie chodziło o wkład w sekcję „Smakując”. Ja również zastrzegam, że nie zamierzam pisać o kulinarnej stronie zagadnienia. Ba, nie mam nawet możności ocenić doniosłości przepisów Alicji B. Toklas na raki po bordosku czy mus z halibuta i ikry alozy, gdyż i przyrządzenie ich, i spożycie dalece przekraczałyby moje skromne możliwości.

W tej książce kucharskiej (bo jest to, zapewniam, między innymi zwykła, dość nawet praktyczna, książka kucharska) najważniejsza jest ciągle wymieniana – pedantycznie z imienia i nazwiska – Gertruda Stein. Całe gotowanie dzieje się dla niej, ze względu na nią, z myślą o niej. Powaga i rzeczowość każdej wzmianki o Gertrudzie Stein nie pozostawia cienia wątpliwości, że obie damy traktowały swoją relację pracodawczyni i „sekretarki i damy do towarzystwa” szalenie profesjonalnie. Alicja B. obsługuje Gertrudę Stein rutynowo, a zarazem z atencją i nadrealnym, hipermiłosnym napięciem uwagi. Przywodzi to na myśl genialną postać Mrs. Wilson z „Gosford Park” Roberta Altmana, która wyjaśnia początkującej pokojówce, że cechą wyróżniającą dobrego służącego jest „dar przewidywania”. Alicja B. Toklas jest doskonałą, najlepszą służącą. Wymyśla dania dla Gertrudy Stein i jej gości, zatrudnia jej kucharki, jeździ z nią po strefie okupacyjnej w poszukiwaniu ulubionych przez nią smakołyków, rozmawia z jej znajomymi o jej książkach. Wydaje się, że Alicja B. nie żyłaby w ogóle, gdyby nie Gertruda Stein. Mary F. K. Fisher w swojej przedmowie sugeruje zresztą, że po śmierci Gertrudy Stein życie Alicji również się skończyło i ciągnęło się w karykaturalnej, przetrwalnikowej formie bez żadnego udziału duszy.

Powyższy wątek osobisty stanowi być może wystarczający powód, dla którego książka kucharska powinna ze względów intelektualnych trafić na półkę intelektualistki. Ale nie mniej ciekawy jest plan obyczajowy, który wygląda spoza łba cielęcego, filetów z soli i kępek „porów, tych szparagów biedaków”. Te dwie kobiety żyją w świecie, w którym marchewki mają znaczenie. I nie chodzi tu o znaczenie wprowadzane do życia sztucznymi metodami, dodawane menzurkami do codzienności, a obce jej głębokiej naturze. Najciekawsze być może w tej lekturze jest odkrycie, że marchewki i masło stanowiły część życia Gertrudy Stein. Gotowa była jechać (nigdy nie cofając!) dziesiątki kilometrów rozsypującym się samochodem po szynkę czy karczochy, a poznawanych ludzi postrzegać przez pryzmat tego, czy są w stanie wzbogacić jej życie o nowy przepis na baraninę, wcale ich przy tym, jak się wydaje, nie instrumentalizując. W tym zainteresowaniu jedzeniem, celebrowaniu jedzenia, wspominaniu jedzenia i marzeniu o jedzeniu nie ma ani pretensji, ani śladu współczesnych dylematów dietetycznych i kulturowych. Jedzenie jest, jak życie, traktowane z pogodną otwartością.

Alicja wyjaśnia spokojnie, tonem etnografa, bez właściwych współczesnym mistrzom kuchni eksklamacji, że Francuzi w przeciwieństwie do Amerykanów nie używają keczupu i nie jedzą warzyw z puszki, a gazpacho w Hiszpanii jedzą tylko turyści i nędzarze. Przepisowi na gotowany groszek poświęca równie wiele uwagi, jak okoniowi à la Picasso. To otwarte, odważne, nieco nonszalanckie podejście do jedzenia wyraża smak nie tylko kulinarny, daje wrażenie pełności, wielowymiarowości życia, które budzi zazdrość. I niezdrowe apetyty.

Książka kucharska Alicji B. Toklas, przeł. Iwona Libucha, Wydawnictwo Książkowe Twój Styl, Warszawa 2008

* Marta Bucholc, doktor socjologii.