Tak to niestety bywa, że trafiając na złe wykonania lub słuchając nieuważnie puszczanej w radio klasyki, rejestrujemy uchem tylko „płaską” melodykę utworu lub skomplikowany natłok niezharmonizowanych dźwięków, których powtarzalność staje się z czasem nie do zniesienia. Droga do muzyki nie jest wcale w naszych czasach łatwa. Za młodu jesteśmy zazwyczaj samotni w swoich poszukiwaniach. Niewielu jest ludzi potrafiących zarazić innych swoją pasją do niej, przekonać i pokazać, że, choć „poważna” z nazwy, może być także radosna, lekka, iskrząca, że można w niej odnaleźć własne emocje i uczucia. Wiele jest rodzajów muzyki i wiele sposobów jej słuchania, ale do zwykłego człowieka dociera ona głównie poprzez emocje.

Odnaleźć poruszenia własnej duszy w muzycznej frazie to jak odnaleźć kochającą cząstkę siebie samego. Nie rozumiałem tego dobrze przed laty, gdy czytałem Prousta opisującego wyjątkowe uczucia, jakie obudziła w Swannie sonata Vinteuila. Piękno języka, narracji zastępowało mi wyobrażenia domniemanych doznań muzycznych. Jeżeli odczuwam pragnienie słuchania jakiegoś utworu, a to właśnie przydarzyło mi się z Czajkowskim, wkraczam tym samym w dziedzinę kultury muzycznej, dla której nie liczą się żadne autorytety i cała abstrakcyjna wiedza gromadzona przez znawców przedmiotu. Muzyka żyje, roztacza w mojej duszy swój blask. Czego więcej mi trzeba?!

Czajkowski nie gustował w płci niewieściej, lecz paradoksalnie olśnienie kobiecą urodą stanowi częsty motyw jego twórczości.|Michał Krasicki

Płyta należy do serii „Mistrzowie Muzyki Klasycznej” i zawiera wybór najlepszych fragmentów z dzieł Czajkowskiego. W dołączonej do niej książeczce nazwiska dyrygentów, poza Sir Nevillem Marrinerem, niewiele mi powiedziały: Gorkovenko, Vonk, Botvay, Fischer, inni. Miałem wrażenie, że jest to jedno z tych zbiorowych wydań klasyki, których zwykłem unikać, w chwalebnym założeniu popularyzujących muzykę, w istocie jednak służących tylko wyciąganiu pieniędzy od przeciętnych zjadaczy chleba. Ich cechą charakterystyczną jest marna jakość nagrań, irytujących i niepotrzebnych jak zawartość wielotomowej przedwojennej encyklopedii Trzaski, Ewerta i Michalskiego – w plastikowej oprawie! – którą ciotka zaprenumerowała dla mnie, nie wiedzieć po co, gdy miałem lat dwadzieścia. Ale nie. Tym razem to było coś innego.

Z początku doszły go głosu jedynie miłe dla ucha doznania, jednak przy drugim słuchaniu czułem się już poruszony, zdumiony, oczarowany, jak gdyby ktoś rozniecał we mnie żar namiętności, tęsknoty za wspaniałością, jaką rozbrzmiewać może ludzkie życie. Urzekająca siła i barwność tej muzyki, jej niebywała spontaniczność i rozmach – zawładnęły mną jak człowiekiem zakochanym nieumiejącym obronić się przed urokiem pięknej dziewczyny. Co prawda Czajkowski nie gustował w płci niewieściej, lecz paradoksalnie olśnienie kobiecą urodą stanowi częsty motyw jego twórczości. Walc z Jeziora łabędziego, czy Polonez z opery Eugeniusz Oniegin, gdzie postać kobieca jako przedmiot uczuć zajmuje miejsce centralne, zdumiewają ekspresją i melodyjnością. Porywających fragmentów zresztą na tej płycie nie brakuje, jak choćby triumfalne zakończenie Uwertury Rok 1812 zagrane ze świetnym wyczuciem podniosłego nastroju i oszałamiającym przepychem.

Nie spodziewałem się, przyznaję, że kiedyś pokocham Czajkowskiego. Gdy wspomnę moje dotychczasowe odczucia z jego twórczością związane, przestaję cokolwiek rozumieć. Być może to ja się zmieniłem i pamięć, choć nieraz zdradliwa, przenosi mnie wiernie w czas, kiedy muzyka po prostu drażniła mój słuch barbarzyńcy. Nie wiem. Wiem tylko, że zostałem zauroczony i że muzyka klasyczna szykuje mi być może jeszcze niejedną niespodziankę.

Płyta:

Czajkowski. Poezja i Pasja,
płyta wydana w serii Mistrzowie Muzyki Klasycznej (IMP. Sp. z o.o.).