Szanowni Państwo, już wiemy, co uwodzi współczesną intelektualistkę. Czas na parytet!  Ireneusz Krzemiński podejmuje polemikę z Jadwigą Staniszkis, Agatą Bielik-Robson i Joanną Klimczyk (Kultura Liberalna” z dn. 9 marca 2009 r.), a następnie przechodzi do sedna sprawy: co dziś uwodzi współczesnego intelektualistę? Swoje stanowisko w przedmiocie uwodzenia przedstawiają Wojciech Przybylski oraz Marcin Dobrowolski. Zapraszamy do lektury!

 
Ireneusz Krzemiński

Co uwodzi współczesną intelektualistkę… polską? Co uwodzi współczesnego intelektualistę… polskiego?

Wyznam od razu, że spodziewałem się innych wypowiedzi polskich intelektualistek. Zakładałem, że wątek feministycznej walki z zapyziałą polszczyzną będzie wiodący, ale tak się nie stało. Być może, gdyby zaprosić Magdę Środę, albo Kazię Szczukę… Po lekturze trzech tekstów coś istotnego da się powiedzieć: z całą pewnością pociąga naszą (ha!) intelektualistkę przekraczanie granic i wyglądanie innych światów, nowych światów, choćby przejawiało się to w namiętnym oglądaniu filmów science fiction przez panią Bielik-Robson, czy krytyce banalności intelektualnych „nowości” u pani Klimczyk. Takie zdefiniowanie zadań intelektualistek, czy raczej tego, co je najbardziej pociąga, nie powinno o tyle dziwić, że przecież przekraczanie granic, kiedyś zwane transgresją, było sztandarowym tematem Marii Janion, jednej z dwóch, czy trzech Wielkich Intelektualistek Polskich. Idą więc panie pewnym szlakiem, gdzie nowatorstwo i poszukiwanie zupełnie nowej perspektywy poznawczej jest zasadą kierującą, o czym otwarcie mówi Jadwiga Staniszkis. Co prawda, deklarowane przez nią łączenie Wschodu (chińsko – hinduskiego) z Zachodem przypomina przedsięwzięcie kontrkultury lat 60., ale może coś z tego wyniknie…

Joanna Klimczyk stawia zresztą ogólniejsze pytanie: o to, co „kręci” współczesnego intelektualistę, nie-feministycznie zrównując płcie, przynajmniej płcie intelektualne. Gdy zastanowić się nad tym, to istotnie poszukiwanie „nowych światów” i przekraczanie granic jest cechą, albo i skutkiem działania intelektualistów. Jednak samo pojęcie intelektualist/ka (-a) nie jest wcale jednoznaczne. Czy taki Einstein albo Bohr byli intelektualistami, czy nie? A zapewne taki Gide i Sartre, czy też jego żona Beauvoir raczej byli? Jeśli się zastanowić, to wówczas kategoria „intelektualista” stanie się bardzo zróżnicowana i różnym – by tak rzec – kategoriom intelektualistów można przypisać nieco inne role; jakkolwiek będą się one zapewne mieściły w określeniu, iż ich najogólniejszym zadaniem jest dociekanie właściwości świata i życia, w tym życia społecznego i zasad, które rządzą nami albo i którymi my się rządzimy. Ten opis świata i jego rozumienie, sposób, w jaki możemy rozumieć świat i jak powinniśmy – w związku z tym – postępować – to wydaje mi się nieodmiennie cechą intelektualnych zabiegów intelektualist/ki (-y).

Co prawda wtedy można wyróżnić i odróżnić intelektualistę od uczonego, który, co prawda, może być także intelektualistą, ale nie musi. Za takim rozumieniem sam bym się chyba opowiedział. Poznawanie świata i poszukiwanie prawdy wydaje mi się bowiem czymś, co – niekiedy – zawiera istotnie „przekraczanie granic”, ale owo przekraczanie nie jest tu wcale celem głównym. A ponadto wydaje mi się, że rola intelektualist/ki(-y) zawiera to „coś”, co stanowi więcej niż opis i analizę badanych światów: jest świadomym odniesieniem jakieś wiedzy i jakichś przemyśleń do ludzi, żyjących tu i teraz. Uczony staje się intelektualistą, gdy swoją wiedzę używa w trosce o świat i ludzi.

No, jeśli tak to ująć, to można dostrzec jako coś równie naturalnego jak „przekraczanie granic” i poszukiwanie „nowych światów” inne zadania dla intelektualist/ki(-y), jak choćby „dawanie świadectwa” albo troskę o tradycję, o pamięć o przeszłości. Aż sam się łapię za głowę pisząc takie słowa, lecz wydaje mi się dzisiaj, że pamiętanie o przeszłości, o ludzkim doświadczeniu, doświadczeniu społecznym i wzlotach ludzkiego ducha, jak i jego groźnych upadkach jest równie ważne jak otwieranie nowych horyzontów. Jestem skłonny odwołać się do doświadczenia, jakże niedawnego, kiedy to właśnie „dawanie świadectwa” – pamięć o podstawowych wartościach i przeciwstawieniu się złu społecznemu w imię ludzkiej, religijnej i kulturowej tradycji, było sprawą niezwykle ważną i stanowiło także broń w walce o życie, o wolne i pełne życie, dające szansę radosnych poszukiwań „nowego”…

Wygląda więc na to, że w opozycji do naszych intelektualistek, staczam się niespodzianie dla siebie na pozycje konserwatywno-męskie! Wszak w polskiej rzeczywistości intelektualny trzon męski, całe nawet pokolenie panów w sile wieku to zdeklarowani konserwatyści! O żadnym poszukiwaniu nowych światów nie myślą, raczej twardo broniąc słusznych pozycji Tradycji! Tak więc widać wyraźnie, że całkiem niesłusznie odrzuciłem problem płciowo – feministyczny. Wszak feminizm jest na pewno przekraczaniem granic i poszukiwaniem całkiem nowego sposobu ułożenia społecznego życia… A duch feministyczny daje kobietom szczególną siłę, zaś nam, biednym mężczyznom, nieprzystosowanym do nowych porządków, pozostaje tylko przypominanie, że różne nowe światy, wymyślone przez … intelektualistów przyniosły straszne skutki, gdy zaczęto je wprowadzać w życie!…

Ale wychodzi też i na to, że w polskim życiu, w którym na co dzień – jak twierdzę permanentnie narażając się Magdzie Środzie – rządzą kobiety, to też i kobiety, przynajmniej na dzisiaj, otwierają nam drzwi ku nowym światom… Oj, biedny los konserwatywnych mężczyzn!

* Ireneusz Krzemiński,
profesor socjologii.

* * *

Wojciech Przybylski

Wdzięki ciała, cnoty intelektu

Jak mawiają moi przyjaciele z Wenezueli, mężczyzna nie istnieje bez kobiety. Intelektualista istnieje tylko w relacji do intelektualistki. Ideał intelektualistki stwarza intelektualistę. Istnienie mężczyzny inteligentnego, chętnego do wymiany idei, zaspokajania intelektualnych pragnień, warunkowany jest przez ideał kobiety, która jest jego ambicją. Bez znaczenia jest, czy intelektualistki istnieją naprawdę. Istnieją w wyobrażeniach i pożądaniach intelektualistów. Intelektualiście nieobce będą wdzięki kobiecego ciała, powabne ruchy w rytm zmysłowej muzyki. W głębi pozostanie wierny innemu ideałowi – delikatności duszy i głębi umysłu w wydaniu płci przeciwnej.

Intelektualista spod wezwania Bernarda Shawa sam powoła do życia swą intelektualistkę. Pigmalion jest bowiem utajonym marzeniem niemal każdego współczesnego umysłowego robotnika. Ideał kobiety inteligentnej ściera się zarazem z ideałem kobiety pięknej i pociągającej. Intelektualista sam mierzy się ze sobą, gdy stawia na szali obydwa pożądane ideały – piękną oraz inteligentną. A mimo to niemal nigdy nie dane mu jest spotkać swój ideał. Stąd w każdym przejawie jednego bądź drugiego gotów jest odkrywać piękną bądź inteligentną. Niestety niemal zawsze bez powodzenia.

Nie chcę przez to powiedzieć, że nie zdarzają się kobiety zarazem piękne oraz inteligentne. Istnieje ich nad podziw wiele. Niemniej w głowach intelektualistów ideał wciąż pozostaje nieosiągalny i wiecznie pożądany. Ideał uwodzi intelektualistę, nigdy rzeczywistość.

* Wojciech Przybylski, wydawca kwartalnika „Res Publica Nowa”.

* * *

Marcin Dobrowolski

Le Grand Séducteur

Uwiódł mnie, a ja bezkrytycznie podążyłem za jego urokiem…

Choć był tak odpychający swą fizjonomią, z rozkoszą spijałem słowa z jego ust. Cóż takiego w nich było, że mnie pociągały? Znajdowałem w nich wszystko, czego nie słyszałem dotychczas. To, co jedynie kiełkowało nieśmiało w mej głowie, jasno wypowiadał na forum publicznym. Szastał emocjami, stosował jasny podział na wrogów i przyjaciół, żądał rozliczeń i chciał walczyć. Podzielałem jego pragnienia i poglądy. Uważałem, że mam lepszy pomysł na Polskę, której obecny kształt formowany był w czasie, w którym nie miałem nic do powiedzenia. Bo głosu, jako dziecko, mieć nie mogłem.

Kiedy wygrał (i to dwukrotnie, przy czym za drugim razem jego młodsza nieco, biologiczna połówka), czułem się dumny. „Teraz zobaczycie!” – myślałem. A gdy atakowali, broniłem go zaciekle jak żmija swego gniazda. Wstydziłem się za kolegów, którzy z cicha podzielając moje poglądy, publicznie wstydzili się je wyznawać, bo zabraniała im tego poprawność środowiska, w którym żyli. Ich postawa jeszcze bardziej utwierdzała mnie w przekonaniu, że idę dobrą drogą. Razem z Ludwikiem i Sabą.

Lecz nagle coś pękło. Kryzys przyszedł niespodziewanie. Tak jak nastoletnia miłość nagle przemija, tak i ja stwierdziłem pewnego ranka, że straciłem pierwotne do niego uczucie. Nie był już tym samym bohaterem moich snów o potędze, stał się jedynie śmiesznym obrońcą tez, których w swej zawiłości nawet ja nie rozumiałem. Ja, który od początku byłem z nim…

Jak odrzucony kochanek wpadłem w furię. Byłem wściekły. Gotów posunąć się do ostatecznych kroków, zszedłem na drogę daleką od poprzednich wzruszeń.

Młody rewolucjonista. Niespełna trzydziestoletni inteligent, którego tezy tak śmiałe akuratnie pasowały do mego stanu rozbicia po poprzednim „związku”. Palący może nieco za dużo, ale jakież to było rozkosznie kontrkulturowe! Czułem wyrzuty sumienia z powodu wcześniejszego zauroczenia, a on się z rozkoszą pochylił nad moim sumieniem i tłumaczył, ile w nim zaściankowości, kołtuństwa, mieszczaństwa, nacjonalizmu i wstecznego katolicyzmu. Krytykował, krytykował, krytykował, a ja z rozkoszą sadomasochisty odsłaniałem kark do wglądu w mą duszę.

Nie byłem jednak rewolucjonistą. Nie, nie byłem w stanie przefarbować białego sztandaru na czerwony. Wzrosłem na innej ziemi, a kiedy minęła wściekłość na pierwszego uwodziciela, zachwyt nad drugim również przeminął.

I jeden, i drugi stali się dla mnie zwodzicielami sprytnie manipulującymi sentymentami i nienawiścią.

Nie byłem w stanie podążyć za tłumami, które zgodnie oddały głos na miałkiego (w mojej ocenie) Kaszuba, byle tylko odsunąć od władzy „inteligenta” z Żoliborza. Czy człowieka, którego wcześniej przepełniała prawdziwa fascynacja politykiem, jest w stanie pociągać idea „polityki miłości”? Nie mnie.

Po intelektualnych zauroczeniach, przyszedł czas na małą stabilizację także i w moim wykonaniu. Obserwując z dystansem polską politykę, staram się nie pojawiać na głównych liniach konfliktu. Czekam. Na co? Na wielkiego uwodziciela, le grand séducteur, którego program wypełni i uporządkuje chaotyczną przestrzeń, w której żyjemy.

* Marcin Dobrowolski, dziennikarz radia PiN.