Łukasz Kowalczyk
Chagrin d’école a’la Chandler. „Szanowne dzieci” Daniela Pennaca
Lektura ”Szanownych dzieci” Daniela Pennaca upewniła mnie, że seria „Spectrum”, która powieść ową czytelnikom zaproponowała, godna jest swego miana w stopniu większym niż sądziłem. Serię tę, jeśli idzie o autorów francuskich, kojarzyłem dotychczas wyłącznie z Camusem i Sartrem. A jeśli idzie o zakres przedmiotowy – z eseistyką lub z szeroko pojętymi naukami społecznymi. Poprzednia książkę Pennaca, wydaną przez Wydawnictwo MUZA w ramach „Spectrum” („Jak powieść”), przyznać muszę, przeoczyłem. Niemniej, „Jak powieść” była esejem, pozostawała więc w znanym mi dotychczas spektrum zainteresowań „Spectrum”.
Z „Szanownymi dziećmi” jest inaczej. Beletrystyka, i to bezpretensjonalnie lekka. Na domiar tego, wedle zdania tak autora, jak i wydawcy, wolno nam uznać ją za przeznaczoną również dla dzieci. Dzieci zostały tu rzeczywiście wyjątkowo uszanowane. Gdyż jest to przede wszystkim książka o dzieciach. I tych niedużych, i tych zupełnie dorosłych. O trudności w wyznaczeniu granicy pomiędzy tymi różnymi kategoriami dzieci. O tym, że nie ma po co granicy owej na siłę szukać. A jeżeli nawet, to tylko po to, by ją przekroczyć.
Znając biografię samego Pennaca, trudno się dziwić zarówno tematowi, jak i jego ujęciu. Ten bardzo poczytny we Francji autor, gruntownie wykształcony intelektualista epoki lat 60-tych, to edukator z zawodu i zamiłowania. Długie lata, jako licealny nauczyciel, zajmował się uczniami, mającymi problemy z przyswajaniem wiedzy. Traktuje jako wyzwanie takie przeformułowanie przekazu, by osoba, do której jest kierowany, mogła i chciała go zrozumieć. Niechętny sztampie i kategoryzacjom. Gdy w 1969 przeprowadził się do Paryża, do Dzielnicy Łacińskiej, wytrzymał tam zaledwie kilka miesięcy. Jak stwierdził w wywiadzie dla „Guardian”: „Gdy wychodziłem z domu, miałem wrażenie, że wpadam na samego siebie. Wszyscy wydawali się tacy sami. To było strasznie przygnębiające!”.Pisze przede wszystkim książki dla dzieci i kryminały, mieszając je ze sobą, co przysparza mu rzesz czytelników. Bo Francuzi uwielbiają taki jowialny, bezpretensjonalny postmodernizm. Bez cienia napuszenia, nieco amoralny, mocno psychologistyczny. Także w literaturze de facto młodzieżowej. Wystarczy wspomnieć popularność Raymonda Queneau i jego „Zizi w metrze”. Albo, nie cofając się tak znacznie, „Mikołajka” Sempe i Gościnnego. Nie będę tu opowiadał fabuły „Szanownych dzieci”, to byłoby niestosowne. Mogę tylko zaświadczyć, że jest interesująca, a pomysł, na którym się zasadza – oryginalny. I, że jak na Pennaca przystało, mamy tu do czynienia z potężnym i przebiegłym „czarnym charakterem”. Jest nim – szkoła. Więzi dzieci, psuje krew dorosłym, niszczy życie nawet nauczycielom. Ale damy sobie z nią radę. Przy pomocy jej własnej broni – przebrzydłego narzędzia opresji, jakim jest szkolne wypracowanie – odmienimy rzeczywistość tak, by szkoła nie miała już nad nią mocy.
W kwestii stylu Pennaca i jego literackich mistrzów, znowu wypada oddać głos jemu samemu: „W powieści Chandlera Marlowe idzie do domu córki milionera, gdzie leży gruby różowawy chiński dywan, w którym suseł mógłby siedzieć przez tydzień, nie wyściubiając nosa nad powierzchnię. Dickens opisywałby sam pokój przez 15 stron. Henry James poświęciłby 15 stron na psychologiczną analizę dziedziczki. Ale ta jedna metafora sprawia, że wiemy dokładnie, co to za rodzaj osoby. To miało wielki wpływ na moją metodę artystyczną”.
Wygląda na to, że Francuzi są gotowi wybaczyć Pennacowi te transkontynentalne i a-eliterne afiliacje. Mam nadzieje, że czytelnicy „Spectrum” też. Zawsze można sobie wyobrazić, że Pennac mieszka w Quartier Latin, a Chandler to angielski lord. „Wyobraźnia to nie kłamstwo” – jak głosi motto pierwszego rozdziału książki.
Książka:
Daniel Pennac, „Szanowne dzieci”, tłum. Katarzyna Bieńkowska, Warszawa 2009, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA S.A.
* Łukasz Kowalczyk, radca prawny.