Ana Brzezińska

La Didone. A space opera

Dlaczego warto zobaczyć „La Didone”?

Po pierwsze, ze względu na inspirującą niejednorodność gatunkową, techniczną precyzję i szeroką przestrzeń interpretacyjną, jaką otwiera przed widzem zespół Liz LeCompte. Jednak o tym wie każdy, kto widział choć jedną produkcję The Wooster Group i trafem nie wyszedł z sali, urągając tym, którzy postanowili w niej pozostać.

Po drugie, ze względu na bezpretensjonalność przekazu, poczucie humoru i odwagę łączenia zjawisk, na których twórcze zestawienie w jednym wierszu wielu spośród nas nie ma dziś wciąż odwagi i pewnie długo jeszcze nie dowiemy się, dlaczego.

Po trzecie, dlatego, że po „Hamlecie” (polscy widzowie będą mogli zobaczyć tę niezwykłą produkcję z wybitnymi kreacjami Scotta Shepherda i Kate Valk w Gdyni podczas tegorocznej edycji Festiwalu Szekspirowskiego) zdawać się mogło, że Elizabeth LeCompte nieprędko dokona kolejnego skoku w eksplorowaniu swej autorskiej strategii scenicznej (ustanawianej stopniowo od lat 80.). Kilkanaście lat temu można było tę strategię nazywać opisowo dekonstrukcją, dziś to utarte określenie wydaje się stanowczo za wąskie, aby w wyczerpujący sposób definiować główną zasadę pracy jednego z nielicznych tak konsekwentnie niezależnych zespołów teatralnych.

A jednak „La Didone” przynosi nieoczekiwane wrażenie świeżości, które nie wynika ani z innowacyjnych rozwiązań, ani z kontrowersyjnych tez, ani z demonicznych diagnoz. Po sukcesie „Hamleta”, (który można i chyba należy postrzegać jako wynik wieloletniego, okupionego wieloma trudnościami i stratami eksperymentu życiowego i artystycznego), trudno było wyobrazić sobie, dokąd może pójść Elisabeth LeCompte, aby uchronić swych widzów przed nieuniknionym, wydawałoby się, poczuciem wyczerpania skonstruowanego przez siebie języka. Trochę na przekór stworzyła odważny i świetnie wykonany (aktorsko i muzycznie) przekaz, opierając się na tekstach z dwóch – nomen omen – skrajnie różnych światów.

Czym jest „La Didone”? Technicznie rzecz biorąc to symetryczne i warstwowe połączenie mocno skróconej wersji piętnastowiecznej opery Cavalliego oraz rekonstrukcji fragmentów filmu „Terrore nellio spazio” aka „Planet of the Vampires” z 1965 roku. Aktorzy TWG wraz z solistami i kilkuosobowym zespołem muzycznym tworzą dynamiczny i wewnętrznie spójny (!) kalejdoskop wątków, sytuacji i rozwiązań scenicznych ilustrujących niszczenie dwóch ironicznie bliźniaczych światów (antycznego i futurystycznego).

Nie ma chyba sensu ustalać na potrzeby krótkiej impresji, O CZYM jest ten spektakl. Warto jednak podkreślić, że niewiele przedstawień pozostawia widza z tak radosnym poczuciem braku zobowiązań wobec teatru jako instytucji. Może właśnie ze względu na ryzykowny (czy nadal?) charakter zestawienia dwóch obcych sobie materii dramaturgicznych (barokowa opera i wczesne kino s-f) rośnie pokusa łatwych diagnoz – tak fatalnych w skutkach, gdy mamy do czynienia z teatrem opartym na tzw. geście performatywnym, a nie psychologicznym czy formalnym.

Z pewnością należy powiedzieć jedno – „La Didone” jest jednym z tych przedstawień, które bez wątpienia powinny zostać zaprezentowane w Polsce. Odbiór, z jakim spotkałaby się ta ożywcza hybryda, mógłby nam wiele powiedzieć o tym, w jakie strony ciągną naszą publiczność konie teatralnej fantazji.

Spektakl:

Francesco Cavalli, La Didone
Libretto: Francesco Busenello
Reżyseria: Elizabeth LeCompte
The Wooster Group, KunstenFestivaldesArts w koprodukcji z Edinburgh International Festival, Productiehuis Rotterdam (Rotterdamse Schouwburg), Grand Theatre du Luxembourg, CC Belem (Lisboa)

Premiera amerykańska: 18.03.2009, St Ann’s Warehouse, Brooklyn, New York.

* Ana Brzezińska, wydawca i redaktor TVN24. Studentka MISH UW oraz PWST w Krakowie.