Magdalena M. Baran

Brzmienie kolorów

Zamigotały światy. Kroków parę do Pałacu Sztuki wnętrza, gdzie zmienność niezawodna z oddali przygląda się wchodzącym. „Znasz mnie wszak od urodzenia”. Twarze cztery na wysmukłych płótnach. Światowid a rebours. „Wiosny”, „Lata”, „Jesieni” i „Zimy” baśnie się snują o korowodzie kobiecych wcieleń, co kołem powracają w każdym momencie życia. Pierwsza, w tulipanów przepychu, życiu ulotnym, brodzi. Oczami rozgwieżdżonymi świat opisuje – choć do ram własnych nawet niedorosła. Przekrzywiona czapeczka z papieru – niczym u dzieci Makowskiego – ku górze ciągnie kątem zaostrzonym. W „Lata” młodziankowatość. Tam w eteryczną rozwija się pannę, co gestem Życie daje światu, którego istnienia dotąd nie przeczuwaliśmy. Ot swawolnica, co wciąż dokądś spieszy, co kosmyk nieporządkiem zalotnym uparty z czoła odgarnąć nieskora. Wszak prawda taka. W „Jesieni” czuciem czas widziany, w barw przepychu czerwieni symfonia rozbrzmiewająca, złota migotliwe, zielenie, co w spokojnym odwrocie, brązy, co na własność duszy posiądą ziemię. „Zimy” w końcu samotność. Ta na progu zamarzania przysiadłszy, łzę nazbyt prędką chwyta na policzku. I „nic to” – w łzie świat zaklęty, niczym cierń, usuwa spod powiek. Cierń zaś tęczowo-perlisty.

Jest inna „Wiosna”, starsza. Pięknem swym uwodzi tak dalece, że nawet w kąt najciemniejszy wystawy wciśnięta, za drzwiami malowanymi wieszana, urokliwością i siłą barw swego imienia woła. Nie pozostawia miejsca na obojętność. W „Wiośnie” owej – co niczym w dziecinnym wierszyku „przyszła pieszo”, zieleni dywany światłem tkane, przepych fioletów, różów i żółci bogactwo, błękitu plamki, co w kwiaty orszakiem spieszące, co w nieb powietrza migoczącego złożoność czarowane doskonałością pędzla – spokój na świat wydany. Mityczna zjawa w światło od bieli odbite strojna, ku nowemu kroczy. Gdy Kora ze światłocieni zimnego Hadesu powraca, świat matka jej, z samotności wyrwana, kolorami stroi, radości naręcza niesie. A gdzie stopy cień choćby padnie, tam świat szerzej otwiera oczy. I szumią trawy zielonością pachnące, wiatrem pochylone. Tak w niezapomnianym plastycznym spacerze, obraz za obrazem snują historię zachwytu. Z ust do ust, z ram do ram podając sobie, świata migoczącą duszę. Krok po kroku – w „Niebo”, co piękne o deszcz modlitwą, w „Spokój po burzy”, co po łomocie przebrzmiałym, prześwietlonych błyskawic tłumie, w ciszy wód samotnością zapatrzony, w „Zachód słońca w Starym Młynie”, gdzie kolory stron artyście najbliższych, życie buchające. Spacer leniwy w ten zachwyt w barw świecie, który każdemu na wyciągniecie ręki. Byle oczy szerzej otwarte. Świat tu opowiada czująca barwa. W „Światło” wreszcie przechadzka – cieniem pisane dla odróżnienia. Ile barw ze światła, cieniów wśród innych cieni, wybrań jednego spośród wielu. W mieście uśpionym rozprasza się, z nocą, własnymi, igrając barwami. Snuje się opowieść o miejscu, gdzie „czerwień przechodzi w fiolet”, gdzie łatwiej zawisnąć w głębi chwili, od świata samotnego uczyć się siły istnienia.

Świat tu lżejszy, jakby unosił się niematerialnością pozorną przynaglany, jakby cały ze światła. W byciu niezmienny, a kruchy. W metafizyce pasteli zacierają się granice między źdźbłami traw, czerwień płatków myślami zawładnąć zdolna. Całość na szczegół, nieodłącznie w nim tkwiący, się tłumaczy, szczegół zaś, w niezastąpioności swej, z całością oddycha świata. Tu wszystko przeczute, prześnione, widziane, w harmonii niezwykłej kreską niesione piękno. Świat do nóg się łasi, niczym „Inny kot”. W czerni swej, aureolą złocistą rozbłyskujący, gdy Ona pląsa po ogrodzie. Światło wpada przez szyby rozdarte, gdy kot w spokoju pozorach, ogonem rytm dnia wystukuje. Gdy przyjedzie z ogrodu panna kwietna, łaskawym obdarzy spojrzeniem, o nogi – niby przypadkiem – się otrze. Niezauważalnie. „Wcale nie czekałem”. I minie czekanie, a świat znów tak prosty jak mgła miseczki mleka.

W płótnie, pasteli każdej świat tu na nowo tłumaczy się, rzeczy najprostsze, choć tajemne, noszą tu imiona. Tu barwa, w imieniu własnym się przeglądając, rozbita w niepoliczalność migotliwych kolorów. Któż nazwy spamięta? Artysty zaklęcia nie z materii, a ze światła świat tu czynią. Starczy tylko zawołać po imieniu.

Wystawa:

Malarstwo Stanisława Puchalika w Pałacu Sztuki w Krakowie, wystawa czynna 7-31 maja 2009.

* Magdalena M. Baran – doktorantka filozofii, reaktor kwartalnika „Res Publica Nowa”.