Jarosław Kuisz

Márai w krainie starożytnej mitologii*

W 1951 roku przed neapolitańską kawiarenką przy Pizza Dante przysiadła się do stolika Sándora Máraia stara prostytutka. Poprosiła o ogień i zapytała: „Americano? Inglese? … Francese?”. Márai pokręcił przecząco głową, że nie jest żadnym z nich. Wówczas ona – „jakby zrozumiała jego narodowość” – powiedziała z zadowoleniem: „Allora, Internazionale…”. Pisarz pokiwał potakująco głową. W rok później opublikował powieść o Ulissesie.

Pierwszą emigracyjną powieść Máraia, „Pokój na Itace”, bo o niej mowa, właśnie przełożono na język polski. To kolejny tom pisarza, który w ciągu zaledwie kilkunastu ostatnich lat został zaliczony do najwybitniejszych autorów XX wieku. Pisarstwo Máraia również nad Wisłą pada na przychylny grunt, przygotowany przecież przez najwybitniejszych prozaików emigracji. Natychmiast doceniono nie tylko imponujący „Dziennik”, ale i takie książki, jak „Wyznania patrycjusza”, „Ziemia, ziemia!…”, „Księga ziół” czy wreszcie przepełniony namiętnościami „Żar”. Zarówno sieć tematów, jak i próby odpowiedzi na pytania, które emigrant zadaje sobie i nam, zmuszają wręcz do snucia zajmujących porównań pomiędzy twórczością Węgra, a dziełami choćby Czesława Miłosza czy Gustawa Herling-Grudzińskiego. Łączy ich wszak szczególna troska o europejską kulturę wysoką. Stąd nic dziwnego, że – obdarzeni długim życiem pisarze – z niepokojem spoglądali najpierw na postępy totalitaryzmów, a następnie na inwazję popkultury.

W książce „Pokój na Itace” Márai zapuszcza się jednak w obszary, które dla większości polskich czytelników niepodzielnie wiązać należy z twórczością Zbigniewa Herberta. Oto Márai–uciekinier składa podziękowanie „przodkowi poetów”, Homerowi i fantazjuje na temat nieznanych losów Ulissesa. „Pokój na Itace” – nie jest jednak błahym „sequelem” przygód antycznego bohatera. To próba utkania losów herosa ze wspomnień osób mu najbliższych – żony Penelopy, syna Telemacha i syna-ojcobójcy Telegonosa.

Trzy gawędy – jak można przewidzieć – zamiast dać nam portret Ulissesa, rozsypują się na dziesiątki anegdot, w tym przekazywanych z drugiej reki dykteryjek, by zakończyć się bezsilnym stwierdzeniem każdego z trójki narratorów, że w rzeczywistości nie można wiedzieć, jaki był Ulisses, skoro jest się tylko – odpowiednio – żoną, synem, zabójcą herosa. Powieść jest rezultatem wyjątkowych intelektualnych wysiłków, próbą ożywienia martwych bohaterów opisami uczuć, otaczającą przyrodą i przedmiotami. Wszystko to jednak okazuje się ostatecznie zbiorem rekwizytów i znacznie ważniejsza niż fabuła staje się analiza samotności oraz oczekiwania.

Stoicyzm może rodzić się z chaosu wygnania i utraty. Jak pamiętamy, już „Księgę ziół” z 1943 roku Marai dedykował m.in. stoikom, „którzy pocieszali, kiedy nie było pociechy na ziemi, i nauczali, aby nie bać się śmierci ani niewolnictwa, ani biedy, ani choroby”. W emigracyjnym „Pokoju na Itace” pisarz podobnie powściąga emocje, nawet podczas dramatycznego finału, i odsyła do namiętności przeżywanych poza słowami. Ton prozy Máraia – oszczędny i niezmącony – wciąga w swój nietrwały spokój. Pisarz oferuje na czas lektury podróż w krainę mitologii, gdzie można się schronić. Ale jest to także miejsce, z którego przede wszystkim bierze się tożsamość Europy. Dziedzictwo Homera dla węgierskiego pisarza, uciekającego z własnego kraju, jest równie nieodzowne, co i wolność.

Márai opuszczał Węgry dwukrotnie – w 1919 i w 1948 roku. Za pierwszym razem uciekając przed spodziewanymi represjami za artykuły, opublikowane podczas rewolucji węgierskiej w piśmie „Czerwony sztandar”. Ponownie – w obliczu umacniającej się komunistycznej dyktatury Mátyása Rákosiego. Druga ucieczka okaże się ucieczką „na zawsze” – aż do samobójczej śmierci w 1989 roku. Nowego domu będzie szukać w Szwajcarii, Włoszech i Stanach Zjednoczonych. Los Ulissesa był mu bliski, a przy tym dawał punkt oparcia w ponadczasowej kulturze, która fundowała Europę. „Literatura w zachodnim sensie tego słowa rozpoczęła się wraz z Homerem i jej celem nie jest eksperyment religijny, lecz racjonalny. Na Zachodzie literatura powstawała zawsze dla czytelnika, na Wschodzie dla wiernych” – zanotuje w „Dzienniku” Márai.

Jeśli można sobie pozwolić na ryzykowną sugestię, liczący na powrót na Węgry Marai w tym sensie więcej wspólnego miałby ze zdezorientowanymi bliskimi Ulissesa niż z dobrowolnie i śmiało szukającym przygód herosem. Wieloletnie wyczekiwanie na powrót do ojczyzny czy na powrót Ulissesa każe sobie zadać upiorne pytanie, czy urzeczywistnienie naszych ważnych marzeń nie sprzeniewierzy się nam samym. Póki wyczekujemy, nie wiemy tego – i jest to może jedna z największych tajemnic w życiu człowieka. „Pokój na Itace” jest opowieścią o wyczekiwaniu, które dla niektórych jest niekończącym się stanem, częścią życia. A może wreszcie – całym życiem.

U Márai a powrót Ulissesa po latach błąkania się oznacza jedynie chwilę – przed jego ponownym wyruszeniem w drogę. Kolejny powrót i śmierć w ramionach Penelopy także nie kończy osobliwego stanu wyczekiwania. Na co ? Los Penelopy, Telemacha i Telegonosa dopełnił się w związku z Ulissesem, który teraz obrócony zostanie w mit. Można o Ulissesie opowiadać bez końca. Prawda nie ma znaczenia, ważne będzie wypowiadane Słowo, dzięki któremu nie zostaną zapomniani.

Márai pokazuje jak, z potrzeby nieśmiertelności śmiertelnych, rodzą się i przemijają mity o herosach, jak wybitna jednostka nie może zostać zrozumiana przez jej najbliższych (na których działa jeszcze po śmierci – poprzez nich) i jak – mocą przeznaczenia – nieustannie nie tyle wyrusza w podróż, co zawsze w niej jest.

Książka:

Sándor Márai, Pokój na Itace, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 2009.

* Tekst w zmienionej wersji ukazał się w ”Dzienniku”.
** Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.