Katarzyna Kazimierowska

Gdy nie ma już kogo zapytać, czyli Żydzi tacy jak my

Bereszit haja ben Adam, na początku był człowiek. A może to było słowo? U Piotra Pazińskiego na początku są tory kolejowe, które prowadzą z Warszawy do położonego 30 kilometrów od stolicy domu wypoczynkowego Śródborowianka, należącego do Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. Tu autor spędził swoje dzieciństwo i to jego oczami patrzy na przemijający świat bohater tytułowego „Pensjonatu”.

Na początku jest podróż i przybycie. Konfrontacja dziecięcych wspomnień z zastaną rzeczywistością. W tej alejce uczyłem się chodzić, tu chowałem się, by nasłuchiwać głosów z domu, tu z panem Leonem/Chaimem/Abramem chodziłem na spacery, szukałem grzybów, zbierałem korę na łódki. Tu spędzałem wiosny i lata mojego dzieciństwa.

Ale mamy jesień, a tętniący życiem ośrodek stoi prawie pusty. Już tylko garstka stałych bywalców trzyma wartę, co wieczór opowiadają sobie te same historie. Dom wypoczynkowy wypełniają jednak słowa nie ich, tylko tych nieobecnych, tych, co po drugiej stronie, tych, których nie można już o nic zapytać. Pozostały po nich zdjęcia, zapach w pokojach, wspomnienia żyjących. Z tych wspomnień ulotnych bohater tka historie, przywołuje dialogi i anegdoty. Jednak usilne poszukiwania przeszłości doprowadzają go do smutnej refleksji: „Niewiele więcej pamiętam. Chwilami tyle co nic. Moja przeszłość tkwi we mnie głęboko, lecz kiedy staram się do niej dotrzeć, natrafiam na wydrążoną pustkę, jakbym urodził się wczoraj (…)”. Świadomość przeszłości, która konstytuuje tożsamość bohatera, a jednocześnie dotkliwa niemożność jej przywołania sprawiają, że „(…) to stamtąd bierze się stale mi towarzyszące poczucie życia na wyspie, nieadekwatności czy niedopasowania”. Silne do tego stopnia, że gdy w kulminacyjnej scenie bohater widzi nocą wśród jałowców duchy zmarłych pensjonariuszy, krzyczy: „Ja idę do was!”. Co robią ostatni z łańcucha pokoleń, uczepieni na samym końcu, gdy na ich oczach odchodzi generacja świadków historii? Jak pielęgnować przekazaną we wspomnieniach rozmów pamięć o świecie, który już nie istnieje? Gdy bohater Pazińskiego patrzy na swoją wypłowiałą od słońca i czasu dziecięcą arkadię, widzi już tylko „Gorzki smak przemijania i zbyt wiele starości.” Krajobraz melancholijny z lasem w tle. Mówi sam o sobie: „Zdaje mi się, że wszystko, co tutaj robię, to archeologia pamięci zapadłej w mroku”, a szczątki historii przywoływanych przez garstkę tych, co przetrwali nazywa: „Wielką wyprzedażą wspomnień, jak na jerozolimskim szuku”. Wyprzedaż, na której pojawił się jeden zainteresowany, ostatni z łańcucha. Kto przyjdzie po nim? Jak przekazać kolejnym pokoleniom pamięć, która nie jest już naszą pamięcią, podobnie jak historia, która nigdy nie była naszym udziałem? Jak trzecie pokolenie ma podjąć trud zachowania nie swojej pamięci?

„Pensjonat” ma w sobie klimat starej fotografii w kolorze wyblakłej sepii. Dom mający za sobą lata świetlanej przeszłości, otoczony przez las i świdermajery z gankami, gdzie w korytarzu, jadalni, na schodach i werandach nadal tli się wspomnienie dawnego życia. Miejsce, w którym rozmowy pensjonariuszy – wśród których każdy z piętnem wojny i Holokaustu – nawet gdy beztroskie i żartobliwe, to zawsze podszyte są niełatwą symboliką historii. Ich historii. Dużo w tej przypowiastce dobrotliwego spojrzenia na czas, na ludzi, wspomnienia z perspektywy dorosłego człowieka to wspomnienia łagodne i dobrotliwe, to zapamiętane w świetlicy czy jadalni historie narodu, który potrafi z przymrużeniem oka opowiadać o swoim powołaniu, egipskich plagach, które spadają na niego w każdym pokoleniu i żydowskiej pobożności. O tym, że Żydzi nigdy nie pracują, bo albo się modlą, albo czekają na modlitwę, albo wreszcie muszą po niej odpocząć. O ciągłym oczekiwaniu na Mesjasza, a przecież wiadomo, że Mesjasz, który nadchodzi, to nie ten prawdziwy. I dopiero na koniec wołanie do Boga jest wołaniem nie tamtego, nie trzeciego, ale wszystkich pokoleń naraz: „Panie Boże, przerwij już lepiej całkiem ten łańcuch okaleczonych pokoleń!”.

„Pensjonat” jest opowiastką niezwykle uniwersalną. Nazwany przez Justynę Sobolewską „pierwszym w Polsce literackim głosem trzeciego pokolenia po Holokauście” Paziński tak naprawdę przywołuje do porządku również nas – trzecie pokolenie nie-Żydów. Co my zrobiliśmy i robimy z pamięcią naszych dziadków? Kto z nas, 30-latków, pielęgnuje wspomnienia trzeciego pokolenia, opisuje zdjęcia, na których w większości widzimy nieznanych nam ludzi, zapisuje historie życia naszych najbliższych i pyta, pyta, pyta? Kiedy byłam dzieckiem, mówiłam jak dziecko i myślałam jak dziecko. Wszystkie historie wojenne – i te powstańcze, i te z obozów koncentracyjnych – opowiadane przez dziadka i jego rówieśników odbierałam w zachwycie i grozie jako najlepsze bajki na świecie. Gdy byłam nastolatką, nie chciałam słuchać, bardziej przeżywając wątki egzystencjalne w poezji Stachury niż blaknięcie i znikanie osoby dziadka-akowca z mojego życia. Teraz, gdy jestem gotowa na nowo słuchać i przeżywać, od dziesięciu lat nie mam kogo pytać, bo jego/ich już nie ma. Ilu z nas popełnia/popełniło błąd zaniechania? Pozostaje własna pamięć jak u Pazińskiego, którego bohater za późno dociera do tytułowego pensjonatu. Jeszcze są w nim żywi ludzie, jeszcze przypominają strzępki dawnych rozmów, obecności, ale mówią głównie rzeczy, stare meble, zdjęcia, obraz – to one przywołują wspomnienia, ulotne, łatwe do zmanipulowania przez zawodną pamięć.

Książka:

Piotr Paziński, „Pensjonat”, Wydawnictwo Nisza, 2009.

* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Res Publica Nowa”.