Łukasz Kowalczyk
Mucha albo ultima thule szalonego geometry… Wyspy Owcze
Jeżeli Czytelnik nie zna przedmiotu recenzji – należy mu się streszczenie. Obowiązkowo – bez puenty. Dlatego lepiej założyć, że Czytelnik przedmiot recenzji zna. Unika się pokusy konfabulacji oraz frustracji bezkonkluzywnego streszczania.
Tu jednak streszczę, zakładając, że niewidziane. Ani to po drodze, ani nie słynie niczym wyjątkowym. Twór natury, a nie kultury. Archipelag Wysp Owczych.
Te wyspy już same w sobie stanowią streszczenie. Inteligentny, wyjątkowo zwięzły bryk wielotomowego utworu pod tytułem „Archipelagi wysp Północy”. Zawierają i należycie prezentują wszystkie główne wątki dzieła. Pomijają wątki poboczne. Unikają dygresji. Obejmują tylko trzy barwy. Niebieska (woda różnych asortymentów: ocean, rzeki, wodospady, jeziora), zielona (trawa różnych asortymentów), biała (szeroka paleta mgieł i chmur). Zwierzęta tylko fruwające, pływające i owce. Domki małe i drewniane. Koniec. Streszczenie kończy się nagłym, półkilometrowym klifem.
W tym streszczeniu nie ma nic o: dziko żyjącej zwierzynie ssaczej (poza okazjonalnym zającem), drzewach, krzewach i innych bylinach (nie licząc krzaku porzeczek przy ganku), miastach z domami z cegły. Dworcach kolejowych. I turystach. Piaszczystych plażach. I upale.
Wyspy Owcze są jak zestaw klocków Lego, z którego zagubiono większość elementów, i teraz cały klockowy światek trzeba, na wielkich zielonych planszach, zbudować z pozostałych. Nie ma dachówki, więc na dachach siejemy trawę. Nie ma drapieżników, więc będą je udawać olbrzymie i wojownicze mewy. Nie ma ludzików – zastosujemy figurki owiec.
Ale zielonych płaszczyzn nie udaje się zapełnić. Wystarczy spojrzeć z pewnej odległości, by zobaczyć, jak bardzo niewystarczające są te klocuszki. To maleńkie śmietki wzięte w nawias przez wyłaniające się z wody wielokrotne, skręcone sinusoidy, wypiętrzające się we wzgórza, stające się w antyfazie dolinami, a po ponownym spłaszczeniu – znowu oceanem. A potem inną wyspą.
To nie dżungla – tu nie jest prawdą, że twory człowieka są znikome i pomijalne, a przyroda wieczna, wszechogarniająca i potężna. W tym streszczeniu człowiek i przyroda są jednakowo pomijalne. Znacząca jest tylko płaszczyzna. Powyginana arbitralnie i bez żadnego sensu. Owcom jest niewygodnie. Ludziom jest niewygodnie. Nawet mgle jest niewygodnie. Musi się wspinać po nazbyt stromych zboczach. Wodospady płyną pod górę, choć wcale nie chcą.
Idąc, nie wiesz, co jest za wzgórzem i jak daleko jest wzgórze, bo brakuje znajomych punktów pozwalających ocenić odległość. Wszędzie jest pięknie i to na różne sposoby. Czujesz się niespójnie. W pełni swobodny, bo mogący zmierzać w dowolnym kierunku, nie limitowany pojęciem trasy. A jednocześnie w pełni ograniczony. Żebyś robił, nie wiem co, nie wydobędziesz się spod wiszącego tuż nad głową klosza nieba zamkniętego u widnokręgu oceaniczną uszczelką. Podobne musiałaby się czuć mucha zamknięta w naprawdę dużym weku. Z tym, że mucha, jako istota uskrzydlona, jest bardziej wyemancypowana.
* Łukasz Kowalczyk, radca prawny.