Maria Spiss
Oj, Stefanio
Fascynujące jest życie Stefci. Jest lepsze od mojego. Życie Stefci jest ciekawsze, chociaż nie wiem o nim nic ponadto, co przekaże mi codzienny piętnastominutowy odcinek. Interpretacja Ireny Kwiatkowskiej jest mistrzowska, bo tak codziennie zapewnia spiker. Uwodzi mnie i ja się zgadzam. Przywołuje wspomnienie lektury, filmu z przeszłości tak mitycznej, że nie przeżytej przeze mnie. Stefcia jest dzielna, mądra i ładna. Wierzę w przekaz i wierzę w nią. Waldemar jest piękny i często z wściekłości zaciska usta. Jestem podenerwowana jego wściekłością. Martwię się. Ładna Stefcia i wściekły Waldemar przechadzają się po parku, strzelają do celu, pływają po stawie i wymieniają zapalczywe spojrzenia. Wszystko niedostępne, a jednocześnie słyszalne. Pozwalają dojść do granicy, której przekroczyć nie wolno. Z tego granicznego punktu śledzę ich lepsze życie. Lepsze, bo zatopione w pełnej, przewidywalnej frazie. Świat wynosi ich nieustannie do góry, a oni rosną i są coraz lepsi. Dobijam się więc przez tę graniczną szybę. Chcę wejść, wejść! krzyczę. Oni strącają mnie jak pyłek z tych swoich pięknych, wykarmionych ust. Dla nich nie istnieje nic poza ordynacją Michorowskich. Ten świat jest doskonale okrojony, nieprzepuszczalny. Rośnie we mnie waldemarowska wściekłość. Powstaje bunt, żeby usłyszeć nieudolność, sztampę i nudę. Jednak nie słyszę i w drżącym oczekiwaniu zmierzam co wieczór do radioodbiornika. Bo kocham Stefcię.
Książka:
Helena Mniszkówna, Trędowata, I wydanie, Kraków 1909.
* Maria Spiss, reżyserka teatralna.