Przedmioty mówią za ludzi…
O dzieciństwie naznaczonym starością, zawodnej pamięci i przytłaczających pamiątkach – opowiada Piotr Paziński w rozmowie z Katarzyną Kazimierowską
Katarzyna Kazimierowska: To pana pierwsza proza literacka. Wraca pan w niej do swojego dzieciństwa. Czemu właśnie wątek autobiograficzny wybrał pan na materiał do książki?
Piotr Paziński: Ten temat zawsze za mną chodził, w końcu każde dzieciństwo jest ważne, kształtuje i wpływa na to, kim jesteśmy później. Moje upłynęło w pensjonacie pod Warszawą, wśród grupy starych ludzi, należących do świata, który odchodzi, którego właściwie już nie ma.
KK: Dziecko zupełnie inaczej odbiera rzeczywistość, niż dorosły. Czy trudno było pogodzić pan dziecięce wspomnienia i wrażenia z językiem i świadomością dorosłego?
PP: Skoncentrowałem się przede wszystkim na rekonstrukcji świata z moich wspomnień, a nie na opowieści z dzieciństwa. Rzeczywiście, świat widziany oczami dziecka wydawał się zupełnie normalny, ale w końcu w Śródborowiance przebywałem cały czas ze starymi ludźmi, co dla dziecka nie jest typowe. Poza tym nie jesteśmy w stanie usunąć nadbudowy pamięci i zredukować wrażeń do poziomu 5-latka, łącząc perspektywę dziecięcą i dojrzałą. Gdy myślałem o tej książce, wydawało mi się, że tyle pamiętam z tamtego okresu, wręcz całe dialogi, jakie wymieniali między sobą pensjonariusze. Dopiero potem okazało się, że zostało z tego parę zdań.
KK: W książce odbywa pan podróż w czasie, a na miejscu okazuje się, że nikogo już prawie nie ma, by zapytać, przypomnieć i wspólnie powspominać.
PP: Faktycznie, przyjechałem do Śródborowianki, która latem nadal tętni życiem, choć już nie tak, jak kiedyś. Ale to było jesienią, kiedy dom był pusty. Usiadłem z kierownikiem ośrodka i rozmawialiśmy, o tym, co on pamięta, a co ja i jak niewiele tego w naszej pamięci zostało.
KK: Czym dla pana są takie podróże do Śródborowianki? W książce opisuje pan ośrodek jak swój drugi dom, pełen wspomnień, zapachów, wrażeń, niczym dziecięcą arkadię.
PP: Nie myślałem o Śródborowiance jako powrocie do domu, raczej do świata, który się kończy i który nie wróci. Dawniej w ośrodku słyszało się jidysz, dziś, gdy przyjeżdżają wycieczki – już tylko hebrajski. No i nie ma ludzi.
KK: Dlatego w pana książce za ludzi mówią przedmioty?
PP: To, co powiem, jest banalne, ale prawdziwe: rzeczy żyją znacznie dłużej niż ludzie i to one nam przypominają o przeszłości, a nie słowa i pamięć. To niesamowite, ile rupieci zostaje po ludziach. W mieszkaniu, które odziedziczyłem po rodzinie, znalazłem całe pudła, od dawna nieotwierane, z ubraniami zjedzonymi przez mole, nieużywane buty, bo szkoda było w nich chodzić. Wszystko musiałem wyrzucić.
KK: Dużo ma pan pamiątek w domu?
PP: Bardzo i jest to dość przytłaczające. Gdy się obrasta takimi pamiątkami po kimś, nie zostaje zbyt dużo miejsca na dokumentację własnego życia. Stale jesteśmy obciążani przez historie naszych dziadków i rodziców, które dominują naszą wyobraźnię i z czym musimy żyć, ale trzeba w tym znaleźć jeszcze miejsce na nasze własne życie.
* Piotr Paziński, dziennikarz i eseista, redaktor naczelny miesięcznika „Midrasz”. Ostatnio nakładem Wydawnictwa Nisza ukazała się jego książka „Pensjonat”.
** Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Res Publica Nowa”.
*** Uwaga: w ramach Festiwalu „Warszawa Singera” odbędzie się spotkanie z Piotrem Pazińskim. Miejsce: Austriackie Forum Kultury, ul Próżna 8. Dzień: 3 IX 2009 (czwartek), godz. 17.00. Czytaj więcej.