Katarzyna Kazimierowska
Kongo jest w nas
W szkatułkowo tkanej opowieści Albert Sánchez Piñol serwuje nam opowiastkę o tym, że obowiązkiem piszącego jest ponoszenie odpowiedzialności za swoje słowa. Prawda jakże dziś aktualna.
Historia „Pandory w Kongo” przypomina trochę fantastyczne „Baśnie tysiąca i jednej nocy” połączone z przygodą rodem z Juliusza Verne’a. Mamy tu wszystko, co potrzebne w dobrej opowieści sensacyjnej: wyprawę w głąb Afryki, podróż pełną dziwów, miłość silniejszą niż przeznaczenie i niezwykły heroizm. Główny bohater, Thomas Thomson, pragnie zostać pisarzem. Swoją karierę zaczyna od bycia „murzynem” innego pisarza, co oznacza, że pisze za niego książki. Ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności w jego życiu dokonuje się znaczący zwrot: oto pewien adwokat proponuje mu napisanie powieści o niezwykłych losach pewnego więźnia.
Książka ta Thomasowi przyniesie sławę, a biednego skazańca może ocali od kary śmierci, a nawet więzienia. W ten sposób Tommy zaczyna przygodę swojego życia. I tu powieść zaczyna rozgrywać się dwutorowo: jednocześnie poznajemy niezwykłą historię Marcusa Garveya oskarżonego o podwójne morderstwo synów arystokraty, a także losy naszego narratora, czyli Thomsona – jego życie przed, w trakcie i po I wojnie światowej, jako że cała rzecz ma swój początek w roku 1914.
Mamy więc w książce Piñola kilka historii, jedna wychodzi z drugiej, jak rosyjskie matrioszki, a każda z nich jest pieczołowicie tkana, by przybrać kształt skończonej powieści. Jest zatem tytułowa „Pandora w Kongu”, książka, od której zaczyna się cała przygoda, a która, jak się okazuje, ma niebagatelne znaczenie, gdyż od niej zaczyna się i na niej kończy cała historia. To książka-klamra spinająca całą koronkową historię. Dalej jest książka, którą pisze Thomas Thomson, czyli barwna i niezwykła opowieść skazańca o dziwach Afryki. Na obie historie patrzymy z perspektywy czasu, autobiograficznych wynurzeń starzejącego się Tommy’ego po latach – to już trzecia klamra. I wreszcie książka, którą my sami trzymamy w dłoniach, czyli dzieło Piñola – hybryda kilku gatunków powieści, od sensacyjnej po przygodową, obyczajową i wojenną.
Ale czytając te opowieści w opowieściach, nagle zaczynamy się zastanawiać: w którym momencie, i który z bohaterów zaczyna się z nas, naiwnych czytelników, naigrywać? Wyczuwamy już haczyk w gardle, ale nie wiemy, kiedy go połknęliśmy. Ten haczyk to morał całej historii. Bo Piñol, obok umiejętnego żonglowania stylami, rodzajami powieści i talentem do wprowadzania suspensu w pisanych przez siebie historiach, daje nam coś jeszcze, a mianowicie, bardzo prosty przekaz moralny. Oto każdy z nas ponosi odpowiedzialność za swoje słowo pisane. Jeśli chcemy wywrzeć wpływ na rząd dusz, nie dajmy się zwieść iluzji tkanej przez innych, bo to od nas zależy często wybawienie dusz, zaś to, co wyzwala dusze, to prawda.
A prawda, jak tytułowe Kongo, jest w nas.
Książka:
Albert Sánchez Piñol, „Pandora w Kongo”, przeł. Dorota i Adam Elbanowscy, Noir Sur Blanc, Warszawa 2009
* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz kwartalnika „Res Publica Nowa”, współpracownik działu kultura „Dziennika”.