Szanowni Państwo, Polska w Izraelu postrzegana jest najczęściej jako cmentarz Żydów europejskich. I nic dziwnego: na naszych ziemiach w dużej mierze dokonało się najtragiczniejsze wydarzenie w dziejach tego narodu – Shoah. Auschwitz, najbardziej rozpoznawalny na świecie symbol tej tragedii, również znajduje się na terytorium Polski. Czyni to uzasadnionym pytania o to, czy nasz kraj w spojrzeniu współczesnych Żydów to tylko gruzy, czy również żywe wspomnienia, ludzie, kultura? A także, jakie dominują o Polsce stereotypy?
Przyczynkiem do dyskusji na ten temat jest premierowy tekst, który otrzymaliśmy od Scotta Raaba, amerykańskiego dziennikarza żydowskiego pochodzenia (niedawno odwiedził Sobibór, prowadząc badania do reportażu o Iwanie Demianiuku). Raab w szczególnie wyrazisty sposób obrazuje negatywne stereotypy, które były jego udziałem, oraz ich przełamanie… przez polską rzeczywistość. Zapraszamy także do lektury analiz dwóch innych znakomitych autorów: Richarda Pipesa i Józefa Orła. Zachęcamy do komentowania!
Redakcja
Scott Raab
Strach i zaskoczenie [read in English]
Z początku wcale nie chciałem przyjeżdżać do Polski. Dlaczego? Strach. A także brak wiedzy, który pomiędzy ludźmi zadowolonymi i żyjącymi w wygodzie jest najczęściej podstawowym składnikiem strachu.
Moja ignorancja nie była, oczywiście, całkowita. Dorastałem w Cleveland, w stanie Ohio, wśród rodziny mojej matki. Jej rodzice byli, urodzonymi na Węgrzech, ortodoksyjnymi Żydami, którzy przybyli do Stanów Zjednoczonych przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Ojciec mojej matki, którego znałem tylko bardzo krótko, pochodził z Rosji. Ojciec mojego ojca, umarł, zanim się urodziłem. Pochodził z miasta Bełz w przedwojennej Polsce (dzisiejsza Ukraina). Wiedziałem zatem, że moi przodkowie wywodzili się z różnych miejsc, między innymi Polski.
W obu gałęziach mojej rodziny tradycja europejska została jednak zagubiona. Nie przekazywano historii – ani w ustnej, ani pisanej, czy wizualnej formie. Zamiast tego była długa cisza, a potem śmierć tych, którzy mogliby opowiedzieć o swoich przeżyciach sprzed przybycia do Ameryki. Moi dziadkowie nigdy nie mówili o tym, co pozostawili za sobą.
Studiowałem literaturę, a nie historię. Dlatego moje wyobrażenie Polski zostało w znacznej mierze ukształtowane przez dzieła pisarzy, takich, jak Sholom Aleichem, bracia Singer i Bruno Schulz – a także prace literackie i wspomnienia ocalałych z Shoah. W ostatnich miesiącach, by przygotować się do napisania reportażu o Iwanie Demianiuku, przeczytałem natomiast większość prac historycznych o nazistowskim planie eksterminacji Żydów – a także o Hołodomorze, który Demianiuk przeżył jako mały chłopiec.
Lektura ta wzbudziła moją ciekawość, której nie były w stanie zaspokoić odbyte wcześniej podróże do Europy. Byłem w Niemczech, Belgii i Luksemburgu. Miejsca te sprawiły na mnie wrażenie chłodnych. Nie nieprzyjemnych, nie nieprzyjaznych, nie groźnych – ale jakby zesztywniałych. Gdy pragnąłem spędzić w Europie przyjemne wakacje, jeździłem do Francji (Paryż wydawał mi się czasem nieprzyjazny, ale nigdy zimny, czy sztywny). Jako Amerykanin wychowany w epoce zimnej wojny, nie odczuwałem natomiast potrzeby zwiedzenia którejkolwiek z republik byłego Związku Radzieckiego. Jako Żyd, który odziedziczył wizję Polaków i Ukraińców, przeważającą w żydowskich sztetl – uważałem ich za ludzi nienawidzących Żydów, za Kozaków, narody, które w większości podzielały nienawiść Hitlera w stosunku do Żydów – i dlatego w ogóle się nimi nie interesowałem.
Wreszcie – Internet. Wszystko, co przeczytałem o Polsce, wzbudziło we mnie przekonanie, że przyjechawszy, będę się poruszać po nędznych drogach, pełnych samowolnych, pijanych kierowców, że podróż z Warszawy do Sobiboru i z powrotem będzie niewygodna (w najlepszym wypadku). Miałem przyjechać do Warszawy w niedzielę – sądziłem więc, że wszystkie sklepy będą zamknięte, nawet jeśli nie w Warszawie, to z całą pewnością po drodze do mojego pogrążonego w leśnych ostępach celu podróży.
Najkrócej rzecz ujmując, wyszedłem w ten sposób na idealnego amerykańskiego durnia – średnio wykształconego Żyda w podeszłym wieku, piszącego dla miesięcznika ilustrowanego i oczywiście wysłanego na jego koszt. Obrazu dopełniały szpulowy magnetofon i mieszanina strachu, resentymentu i pogardy dla wschodnioeuropejskich gojów.
Moje pierwsze wrażenia zostały wyostrzone dzięki Bartkowi Zwierzowi, młodemu dziennikarzowi, który wyszedł po mnie na lotnisko. To człowiek o ciętym dowcipie i znakomitym poczuciu humoru. Śmiejący się na każdym kroku z mojego zaskoczenia: „Popatrz, sushi! W Polsce!” Podróż z Warszawy do Sobiboru nie była tak trudna, jak sądziłem. Drogi nie były wcale tak złe – pomijając trasy wyjazdowe z Warszawy, gdzie trwały prace remontowe. Żadnych zataczających się pijaków. Krajobrazy fantastyczne. A ponad wszystko – ponieważ moje strachy wychodziły z moich ust tak często jak żarty, i ponieważ mam zwyczaj żartować ze wszystkiego z każdym – czułem się znakomicie z tym młodym Polakiem. Żartowaliśmy z mojej niewiedzy i strachu, a on opowiadał mi o swoim kraju i o doświadczeniu ostatnich dwudziestu lat.
Nie czułem się u siebie – ale jestem osobą, która rzadko tak się czuje, nawet we własnym domu. Byłem jednak szczęśliwy, że jestem w Polsce i to w dodatku w momencie, gdy kraj ten jest tak dumny z siebie, gdy jest szybko rozwijającą się częścią Unii Europejskiej, a nie jej ubogim krewnym z przerastającymi go ambicjami. Obawiam się, że być może to zbyt gładkie i budzące niewiarę podsumowanie. Zapewne naiwnością jest uważać, że dzień czy dwa w Polsce upoważniają mnie do analizowania kraju i jego mieszkańców. Nie przetrawiłem też jeszcze w pełni tego doświadczenia, a już muszę pracować nad artykułem, który był celem mojej podróży.
Ponieważ czułem, że jestem w pracy, moje uczucia w Sobiborze były przygaszone. Myślę, że będą ujawniać się stopniowo, w miarę, jak będę pisać swój reportaż. Wiem jednak, że choć jestem pełen smutku i żalu za cierpienia mojego własnego narodu, to z pewnością nie odczuwam ich wystarczająco silnie, gdy chodzi o doświadczenia innych narodów. Tę prawdę poczułem w Polsce. To dar, za który jestem bardzo wdzięczny.
* Scott Raab, amerykański dziennikarz, pracuje dla magazynu „Esquire”. Obecnie przygotowuje reportaż o Iwanie Demianiuku, którego proces ma odbyć się w najbliższych miesiącach w Monachium.
***
Richard Pipes
Powolne przemiany świadomości
Opuściłem Polskę, gdy miałem 16 lat. To miejsce, gdzie się urodziłem i dorastałem. Wciąż mówię po polsku, moja żona również stąd pochodzi. I choć mieszkam od wielu lat w Stanach Zjednoczonych, Polska jest wciąż najbliższym mi krajem.
Tym bardziej jest dla mnie przykre, że Polska jest przez większość Żydów amerykańskich postrzegana jako kraj antysemicki. W przekonaniu tym umacnia ich kilka czynników. Po pierwsze, choć przed wojną Polska była największym skupiskiem Żydów w Europie, panuje przeświadczenie, że byli oni bardzo źle traktowani. Mowa tu szczególnie w późnych latach 30., kiedy głęboko zakorzeniony antysemityzm przybierał na sile, przy wsparciu ze strony Kościoła katolickiego. Po drugie, wciąż żywe są negatywne wspomnienia o wydarzeniach powojennych: pogromach – przede wszystkim o kieleckim – które miały miejsce tuż po Holokauście; wydaleniu przez Władysława Gomułkę wszystkich członków partii pochodzenia żydowskiego czy o wydarzeniach z marca 1968 roku. Te dwa ostatnie zdarzenia nie miały zresztą precedensu w żadnym innym kraju komunistycznym. Ważnym czynnikiem jest także fakt, że to w Polsce znajdowały się wszystkie największe obozy zagłady, m.in. Auschwitz, Sobibór, i że 90 procent polskich Żydów zostało zamordowanych wprawdzie przez Niemców, ale na polskiej ziemi
Ludzie starsi, którzy urodzili się jeszcze przed II wojną światową, są bardziej krytyczni w stosunku do Polski niż młodsze pokolenia. Ludzie młodsi jednak – trzeba przyznać – nie wiedzą o Polsce prawie nic, ponieważ temat ten jest praktycznie nieobecny w programach szkół amerykańskich. Pewną pociechą jest, że współczesne przemiany zachodzące w Polsce, a także kurs, jaki obrała ona wobec Izraela i mniejszości żydowskiej oraz Stanów Zjednoczonych, mogą spowodować zmiany w świadomości społecznej. Jednak zapewne nie stanie się to w nieodległej przyszłości. Przemiany świadomości zachodzą zawsze bardzo powoli.
* Richard Pipes, historyk i sowietolog, doradca prezydenta Ronalda Reagana ds. Rosji i Europy Środkowej.
***
Józef Orzeł
„Co współcześni Żydzi myślą o Polsce?” – A skąd się biorą takie pytania?
Kilka lat temu poszedłem z kuzynem z Izraela zobaczyć synagogę Nożyków. Ku mojemu zdziwieniu (byłem tam pierwszy raz) w środku siedziała dość duża grupa młodziutkich Żydów z pejsami, ubranych jak chasydzi. Zaczęli z nami rozmawiać. Kiedy dowiedzieli się, że nie jestem turystą, że tu mieszkam, zapytali: „Dlaczego?”. Odpowiedziałem: „Bo jestem Polakiem i to jest mój kraj. A wy, po co tu przyjechaliście?” Odpowiedzieli, że studiują tu Torę, bo tu jest miejsce życia i śmierci ważnej części narodu. Dla nich Polska oznaczała tylko gruzy ich historii i to, że ja tu żyję, trochę im przeszkadzało. Zapytałem, dokąd ich zdaniem miałbym pojechać. „Do Izraela”, odpowiedzieli. „A wy stamtąd jesteście?”, pytałem dalej. „Nie, ze Stanów…”.
Mój kuzyn stał obok i uśmiechał się – w Polsce mieszka moja, a więc i jego rodzina. Przez jej akceptację doszedł do akceptacji Polski: jako kraju, w którym mieszkają ludzie ani nie gorsi niż gdzie indziej, ani nie lepsi – tylko normalni. Dlatego w nim samym w którymś momencie obudziła się chęć poznania ziemi, na której wychowali się jego przodkowie i żyją jego bliscy. Jeśli się ich nie ma, nie ma możliwości przyjęcia perspektywy mieszkańców Polski, a ona sama jawi im się tylko jako cmentarz po Zagładzie.
Moja perspektywa jest zupełnie inna. W mojej rodzinie zawsze mówiło się po polsku i „problem żydowskości” przyszedł dopiero z zewnątrz. Pamiętam, że kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, jeden z kolegów na podwórku nazwał mnie Żydem. Nie miałem pojęcia, co to znaczy, ale czułem, że chciał mnie jakoś obrazić. Powtórzyłem to rodzicom. Byłem święcie przekonany, że przyznają mi rację i że słusznie sprałem kolegę. Tymczasem – ku mojemu zdziwieniu – rodzice zaczęli coś zawile tłumaczyć.
Jeżeli coś jest problemem dla rodziców, to jest nim i dla dziecka. Postanowiłem wówczas być Polakiem jeszcze bardziej, niż nim byłem. Nie można przy tym powiedzieć, że cokolwiek wypierałem, bo też nie było czego wypierać. Nic z żydowskości poza biologią we mnie nie było, bo nic o tym nie wiedziałem, a w domu o tym się nic nie mówiło. Żyłem polską kulturą, chodziłem do kościoła, byłem bardzo wierzącym dzieckiem, ale nic nie mówiłem o tym rodzicom. Kiedyś ojciec znalazł u mnie książeczki do nabożeństwa i święte obrazki – i wszystko to wyrzucił przez balkon. Zawiodłem się wtedy na ojcu i na Bogu, który na to pozwolił. Z ojcem pogodziłem się z 20 lat temu, z Bogiem – przed trzema laty. Z polskością nie musiałem się godzić, była ze mną od początku.
* Józef Orzeł, polityk, filozof i menedżer.