Marta Nadzieja

Dwa wina – dwie odsłony festiwalu im. Josepha Conrada

1.
W listopadzie Kraków co roku spowija mgła, której nie dorobiło się żadne inne znane mi miasto. „Mgła, mżawka. Wszystko, czego mi trzeba do wędrówki. Mgła wyszlachetnia każdą rzecz, zacierając jej kontury, gdy wciska się do lasu. Wtedy każde drzewo zdaje się zastygłą modlitwą” – pisał Cioran.
Być może nieprzypadkowo Krakowskie Biuro Festiwalowe wybrało listopad na organizację pierwszego festiwalu literackiego im. Josepha Conrada.

2.
Niepozorny, lekko zgarbiony, łysiejący.
Rzutki, prężny, patrzący publice prosto w oczy. (Lata spędzone we Francji zostawiły ślad w jego ubiorze. Rutkowski nie wygląda jak typowy profesor polskiej polonistyki).
Pascal Quinard i Krzysztof Rutkowski na oczach oniemiającej z minuty na minutę publiki dyskutowali o tym, co w słowie najważniejsze i najbardziej zasadne.

3.
„Gdybym nie miał odskoczni w moich książkach, nie potrafiłbym funkcjonować we współczesnej cywilizacji. Obecnie mogę pozwolić sobie na luksus nieodbierania telefonów, maili czy poczty. Polecam to każdemu z was.”
„Pewnego dnia postanowiłem, że pozbędę się swoich wszystkich publicznych funkcji. Że poświęcę się tylko pisaniu”.
„Ekranizacje moich książek? Gdyby mogli ich dokonać Fellini, Antonioni czy Bergman, byłbym naprawdę szczęśliwy”.

4.
W dziele Pascala, bo bacząc na jego tempo rubato należy o nim chyba pisać z imienia, równie ważna jak słowo, jest nuta.
„Czuję niedosyt. We „Wszystkich porankach świata” szukał Pan odpowiedzi, czym jest muzyka. Czym jest dla Pana muzyka”? – pytam pisarza.
„Ta pani jest nieusatysfakcjonowana…” – mąci Rutkowski, tłumacząc moje pytanie autorowi „Seksualnej nocy”.
„Cieszę się z tego pytania…. – łysina Pascala promienieje – Muzyka jest tą sztuką, która rozdziera mnie najbardziej. Bach, Chopin, Schubert… Kiedy ich słucham, muszę się odseparować od wszystkiego. Nie mogę tak po prostu słuchać muzyki”.

5.
Nieprzyzwoicie i niemodnie skromny, zażenowany tłumem, który stawił się na spotkanie z nim. Skrępowany, gdy ma czytać coś, co stworzył naprędce na jakiejś kartce.
Podchodzi do mównicy. Czyta baśń. O tym gatunku mówi, że jest nieludzki. Baśni nie należy czytać dzieciom. Mędrzec?

6.
Hotel „Pod różą”. Jedna z bardziej prominentnych przestrzeni w krakowskim Rynku.
„Pijemy za jego pieniądze” – mówi Piotr Mucharski, wskazując na dyrektora ITI.
Za winną konsolą Marek Bieńczyk. Z odsłuchami wygląda jak DJ wina.
Za stołami – literacko-dziennikarska elita RP.
Z antresoli, na której skumulowano tzw. media, wypatruję Ireneusza Kani.
Elita literacko-dziennikarska czuje się przytłoczona ogromem szkła, które postawił przed nimi DJ Bieńczyk. Widzę to z antresoli.
Ze swadą Bieńczyk referuje o kolejnych winno-literackich koneksjach. Siedzę na antresoli. Obok mnie krążą rachityczni fotoreporterzy. Gdzie opublikują te zdjęcia? Kogo ciekawi Stefan Chwin kosztujący wspaniałego burgunda? Kogo zainteresuje literacki kontekst wyprawy w świat wina?

7.
Czuję kres.
DJ Bieńczyk polewa sobie i literatom, okraszając opowieść zgrabnym literackim kontekstem z Karen Blixen.
Stoję na antresoli. Widzę toczek z woalką żony Stefana Chwina.
Dla tzw. mediów nie przewidziano winnej rezerwy.

8.
Gdy tak DJ Bieńczyk opowiada ze swadą o szampanie, czuję, że powinnam to miejsce opuścić.
Przechodzę koło Ryszarda Krynickiego i jego pięknej żony, myśląc, że z antresoli to słyszane wino smakowało mi lepiej.
Wychodzę na Floriańską. Jest zimno. Wchodzę do pierwszego nocnego sklepu. Kupuję dla siebie i dla Joanny argentyńską mendozę. Pakuję całość do torebki.
– Czy dać pani plastikową siatkę?
– Nie – mówię.
Wsiadam w siódemkę, która wiedzie mnie na odległy Kurdwanów.

* Marta Nadzieja, redaktor w Telewizji Polskiej. Współpracuje z czasopismami internetowymi Dwutygodnik.pl oraz KulturaOnLine.pl. Publikowała we „Wprost” i „Polska The Times”.