Marta Bucholc

Przepraszam, czy jest tu jakieś wolne jutro? „Przyszłości wyobrażone” Richarda Barbrooka

przyszlosci wyobrazone

Książka zapowiada się od początku jako wariacja na temat melanżu „Raportu mniejszości” i „Ja, robot”. Autor stawia pytanie: „dlaczego wyobrażone przyszłości z lat minionych przetrwały, nietknięte, do naszych czasów?” (s. 26). Jest to pytanie teologiczno-technologiczne, właściwie bowiem dotyczy tajemnicy odporności „semiotycznych upiorów, takich jak »czujące maszyny« czy »gospodarki postindustrialne«” na egzorcyzmy inne niż teoretyczne. Odpowiedź autora budzi sympatię, jest bowiem rozsądna i intuicyjna: otóż odporność owa wynika ze społecznych uwarunkowań narodzin wspomnianych futurystycznych monstrów. Autor stawia tezę, że nasza przyszłość została wymyślona w okresie zimnej wojny w Stanach Zjednoczonych jako produkt ówczesnych wyzwań technologicznych (zabić jak najwięcej ludzi w jak najkrótszym czasie), politycznych (tak, żeby nikt o tym nie wiedział), społeczno-gospodarczych (żeby to nie byli ani nasi ludzie, ani nasze pieniądze) oraz ideologicznych (i żeby nikt, ale to nikt, nie mógł powiedzieć, że to nasza wina). Warunki społeczne są przekonującym wyjaśnieniem tego, jak zmienia się wizja automatu, jak zyskuje on coraz nowe użyteczne moduły, które z prototypowego Frankensteina robią stopniowo Spielbergowską A.I.

Tego rodzaju demaskatorskie podejście powinno gwarantować dobrą lekturę i pod tym względem książka Barbrooka nie rozczarowuje. Mnóstwo informacji, opowieści, wspomnień, aluzji historycznych i literackich zapewnia przyzwoite tempo, dokumentacja jest obfita i rzetelna, miłośnik faktów może tu sobie zdrowo poużywać. Przejadłszy się jednak danymi, procesor zaczyna zwalniać i w sfragmentowanej przestrzeni umysłu lęgnie się refleksja następująca: „Dobrze, załóżmy, że taki był początek. Ale co teraz?”.

„Horror zimnej wojny został skutecznie ukryty i zastąpiony w społecznej świadomości przez cudowne przyszłości wyobrażone” (s. 70), których prymitywizm i złowrogą naiwność Barbrook krytykuje trafnie i dowcipnie. Tym niemniej, ten marksowski wniosek z czysto marksowskiej analizy powinien otwierać pole dla zapowiedzianej na wstępie marksowskiej refleksji nad tym, jak właściwie udaje się utrzymywać nasze przyszłości bez zmian przez tyle lat mimo istotnej modyfikacji fabuły horroru. Wszystkie zmiany technologiczne (także w technologii komunikacyjnej), gospodarcze, polityczne – to, co kiedyś miało mieć proste i czytelne przełożenie na nasz stosunek do techniki i futurologii – od końca zimnej wojny zostały jakby ubezskutecznione. Nasze życie nie przekłada się na nasze myślenie o przyszłości – nasze klasy dominujące, zamiast pracowicie wymyślać swoją nową ideologię, lenią się i eksploatują nieaktualną futurystykę. I to jest ciekawe, a nie perspektywy humanistycznej teorii nowych mediów oraz postulat budowania procesu dziejowego w sposób mądry, elastyczny i wyważony, a zarazem utopijny, którym kończy Barbrook swoje rozważania. To by bowiem znaczyło, że albo idee przyszłości mają większą inercję niż systemy gospodarcze i totalitaryzmy polityczne, albo ludzie są tak nieruchawi poznawczo, że nie sposób zmusić ich do myślenia o przyszłości inaczej, niż przywykli.

Jasna i pewna przyszłość jest w tej chwili najpilniejszą potrzebą ludzkości. Problem polega na tym, że przyszłość musi być już, teraz i tutaj; wizje przyszłości są więc z konieczności uproszczone i w jakiś sposób schematyczne, bo próbują zaktualizować całe kontinuum czasu w jednym punkcie. Ale potrzeba tak rozumianej współczesnej przyszłości pojawiła się w pewnym momencie jako skutek instrumentalnego, inżynieryjnego oddziaływania na masy. Sama niezmienność wizji przyszłości jest więc niepokojąca o wiele bardziej niż jej treść, bo oznacza, że czas stężał i zamarł, a my nie szukamy wyjścia z punktu, w którym utknęliśmy.

Książka:

Richard Barbrook, Przyszłości wyobrażone, przeł. Jan Dzierzgowski, Wydawnictwo MUZA SA, Warszawa 2009

* Marta Bucholc, doktor socjologii.