Karolina Wigura

Cudza pamięć

Primo Levi wrócił po drugiej wojnie światowej do rodzinnego domu. Nikt z jego bliskich nie zginął. I, jak pisze, nikt już nie czekał na jego powrót. W 1978 roku, w tym samym domu, Levi spadł w pustkę szybu windy, którą jeździł od dziecka.

Elie Wiesel powiedział o tej śmierci: Primo Levi nigdy nie wyszedł z Auschwitz.

Co to znaczy? Wydawnictwo Literackie opublikowało właśnie „Rozejm”, książkę o tym, co działo się z Levim po uwolnieniu z obozu w styczniu 1945 roku. W kilkunastu wspomnieniach czytamy o chorobach, dziesiątkujących więźniów tygodnie i miesiące po wyjściu na wolność: czerwonce, tyfusie, wysokiej nocnej gorączce. O podróżach po Polsce – niezrozumiałym, smutnym i zniszczonym wojną kraju. O tułaczce, marzeniu o powrocie do domu i o podróżach: to na południe, to na północ, z myślą o przejeździe to przez Alpy, to przez Odessę.

Pamięć zostawia Leviego w spokoju tak długo, jak musi troszczyć się, by następnego dnia miał co zjeść. Po powrocie do domu jednak pamięta. Więcej niż pamięta – wie, że:

…znajduję się w obozie i nic nie jest prawdziwe poza obozem. Cała reszta – kwitnąca przyroda, rodzina, dom – była krótkim urlopem albo złudzeniem albo złudzeniem zmysłów, albo snem. […] Słyszę znowu dobrze mi znany głos. […] To rozkaz o świcie w Auschwitz, obce słowo, którego obawialiśmy się i na które czekaliśmy: „wstawać”.

„Rozejm” to znów nadrabianie zaległości. Książka ukazuje się u nas po raz pierwszy, choć została napisana w 1963 roku. W dodatku – w porównaniu z wcześniej opublikowanymi „Czy to jest człowiek” i „Pogrążonymi i ocalonymi” – jest to książka dość słaba. W tamtych Levi nie tylko prezentował się  jako obserwator obdarzony dużymi zdolnościami literackimi, ale także wprost zadawał najtrudniejsze pytania: o zniszczenie języka w obozie, o wstyd ofiar, o moralność więźniów, o samopoczucie rodaków krzywdzicieli. „Rozejm” tymczasem grzeszy dłużyznami. Co więcej, pewne fragmenty znamy już z poprzednich książek.

Wady „Rozejmu” tym bardziej skłaniają do zadawania pytań o najważniejszy dla Leviego temat – o pamięć krzywdy. Nie chodzi jednak o wspomnienia byłego więźnia. O tym, jak one wyglądają, wiemy dość dużo. „Syndrom obozowy” opisywał choćby Antoni Kempiński, luki w pamięci świadków Shoah – Douwe Draaisma (w eseju o Johnie Demianiuku, tym samym, którego ostatni zapewne proces trwa w tych dniach w Monachium). Niewiele natomiast wiemy o naszej własnej pamięci cudzych krzywd.

Bo dlaczego właściwie ciągle czytamy Leviego i jemu podobnych? Bo lubimy utożsamiać się z ofiarą, której mimo wszystko udało się przetrwać? A może bo łatwiej zajmować się krzywdami anonimowych więźniów, niż tymi, którzy są najbliżej nas? A może odczuwamy potrzebę konfrontacji – codziennych, błahych krzywd, których codziennie doświadczamy – z tym, co naprawdę poważne, egzystencjalnie dotykające? Może chodzi o pogoń za sensacją? Lub niezdrową ciekawość?

Każdy samodzielnie może sobie odpowiedzieć, czy którakolwiek z powyższych hipotez go dotyczy i ewentualnie w jakim stopniu. Istnieje jednak być może i inna, ważniejsza perspektywa. Nasza współczesne europejska tożsamość oparta jest na pamięci – nie własnej, ale w coraz większej mierze – cudzej. Odo Marquard pisał, że ponieważ przeważający rodzaj racjonalizacji polega dziś na określaniu celów na przyszłość (zatem jest ahistoryczny), jako kompensacja kwitnie kultura pamięci. Ponieważ nie mamy własnej pamięci, przyswajamy cudzą.

Książka:

Primo Levi, „Rozejm”, Wydawnictwo Literackie 2009.