Paweł Śpiewak

Żelazny Ludwik


Ludwika Dorna poznałem, gdy był na pierwszym roku studiów, a ja uczyłem jego grupę historii myśli społecznej. To było przed wiekami. Grupa zresztą była świetna i niemożliwie wymagająca. Bardzo cenił go promotor pracy magisterskiej, profesor Szacki i żałował, że Dorn nie zabrał się poważnie do nauki. Zabrał się za to do polityki i tak jest od lat niemal czterdziestu.

Książka złożona z rozmów zasadniczo dotyka lat po 2005 roku i daje niezły wgląd w egzotyczne środowisko pisowskie. Te wywody wciągnęły mnie. Dowiedziałem się dużo, m.in. że nie było szans na koalicję PO-PiS. Obie drużyny nie ufały sobie zbyt mocno i żadnej z nich wspólny rząd się nie opłacał. Nikogo nie było również stać na to, by dostrzec coś poza interesem partyjnym. W związku z tym wybory w 2005 roku uruchomiły konflikt polityczny, który trwa do dziś. Natomiast jaka jest istota konfliktu między PO a PiS, polityk nie wyjaśnia, czego bardzo żałuję.

Wskazuje jednakowoż na misję PiS, której – przyznam – chyba nie dostrzegałem tak wyraźnie. Oto według Dorna partia Jarosława Kaczyńskiego pozwoliła na to, by wszystkie siły pogardzane, odrzucane, wyśmiewane przez elity (mohery, Samoobrona, prawice narodowe, konserwatywne itd.) otrzymały szanse zyskania szacunku we własnych oczach i opinii swoich wyborców, by przejmowały stanowiska, auta służbowe, głos w sprawach publicznych. Efektem tego stanu rzeczy było, jak zauważa Dorn, agresywne odreagowanie dotąd dominujących elit, które przeraziły się faktem, iż polityczny motłoch sięga po władzę, a do tego rządzi z demokratycznego mandatu. Ta sytuacja prowadziła do polaryzacji sceny politycznej i zaognienia konfliktu. Znaczącą rolę w jego wzmocnieniu na poziomie politycznym i retorycznym odegrał sam Ludwik Dorn i do tego się przyznaje – choć trudno mu o precyzyjne opisanie własnego języka politycznego, jawnie populistycznego i wyjątkowo zajadłego. PiS, biorąc pod swoje skrzydła formacje radykalne i awanturnicze, straciło legitymizację polityczną oraz moralną. Dokonało samospalenia. Nie mogło, mając w rządzie Leppera, nawet udawać, że dokona się – jak obiecywało – rewolucja moralna lub też, że wzmocni państwo. Musiało się to skończyć tak, jak się skończyło i można się było tego spodziewać. Pisowcy wzięli do rządu Samoobronę i jak mówił mi – jeszcze na początku 2006 roku – wyjątkowo rozsądny poseł Maksymiuk, przed wyborami Samoobronę i tak wyaresztują, bo będą musieli udowodnić swoim wyborcom, że dla korupcji są bezwzględni i nie porzucili programu moralnej odnowy. Tak też się niemal stało, tyle że większość obywateli nie miała ochoty na powtórkę z PiS, a o projektach sanacyjnych wszyscy zapomnieli.

Decydujące znaczenie dla losu formacji Dorna miała psychologia, a dokładniej bracia Kaczyńscy i relacje między nimi. Wedle byłego marszałka Sejmu są oni w stanie zniszczyć wszystko i nie potrafią układać sobie względnie normalnych stosunków z ludźmi. Jarosław Kaczyński musi odgrywać rolę samca alfa i utwierdzać się w poczuciu dominacji, dzieląc, rozdając ciosy i otaczając się szemranymi typami w rodzaju Suskiego czy Gosiewskiego. W tej partii jest trochę tak, jak w stadzie pawianów, twierdzi Dorn. Najważniejszy może gwałcić, wycierać sobie buty ubraniem swojego ministra lub wyzywać go publicznie. Historię Polski od tego czasu mogą już pisać tylko psychiatrzy i psychologowie, a nie socjologowie. O wszystkich ważnych decyzjach rozstrzygają właściwości psychiczne liderów, a nie interesy zbiorowe czy potrzeby gospodarcze.

Zakulisowy obraz świata polityki jest dość ponury, czyli zapewne zgodny z prawdą. Rządzą w nim intrygi jak na dworze carskim, a władają nami osoby chorobliwie podejrzliwe i mizantropijne. Perspektywa, z jakiej tę rzeczywistość opisuje Dorn, jest anegdotyczna (bardzo ciekawa, tego zresztą oczekują rozmówczynie) i pozbawiona szerszego oddechu. Nie znajduję w wypowiedziach wicepremiera rządu RP uwag o jakości polskiej demokracji (chwali się, że w Sejmie dziennikarski tłum utemperował, ale nie mówi o tym, że polski parlament przestał być izbą deliberatywną i decyzyjną). Nie wspomina o zaniechanych reformach w sposobach wydawania pieniędzy publicznych. Mało krytycznie odnosi się do przyjętych z jego inicjatywy praw politycznych, prowadzących do zamrożenia i skostnienia polskiej sceny partyjnej. Niewiele potrafi powiedzieć o zatrzymanej internetyzacji administracji. Nie odnosi się również do jakości zarządzania polskim systemem sprawiedliwości. Jednym słowem, jest to wyjątkowo ciekawy zapis doświadczenia politycznego, acz pozbawiony odniesienia do celów większych niż pokonanie rywala czy politycznego przeciwnika i do tego z własnej formacji. Realizm polityczny, o którym Dorn wspomina, w istocie sprowadza się do zakulisowych walk personalnych, a o sprawach państwowych niewiele tam słychać.

Książka:

Ludwik Dorn, Amelia Łukasiak, Agnieszka Rybak, „Ludwik Dorn. Rozrachunki i wyzwania”, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009

* Paweł Śpiewak, profesor socjologii.