Nie ma dziś potrzeby rozwodzić się nad poszczególnymi anty-dekoracyjnymi rekwizytami, jakimi posłużył się Francuz. Fakt, że Mime chowa przed Zygfrydem szczątki Notunga owinięte w starą gazetę, a zdradziecki napój, którym chce otruć herosa, warzy w odrapanym garnku, nie wstrząsa już nawet konserwatystami. Fafner w postaci gigantycznego smoka-zabawki na kółkach, pchanej przez pracowników technicznych, których świetnie widać z widowni, wywoływał salwy śmiechu podczas premiery; dziś odbieramy go raczej jako melancholijny sygnał – „to wszystko jest tylko wielkim teatrem kukiełkowym, więc nie wczuwajcie się za mocno”. W epoce postdramatycznego brutalizmu widzieliśmy gorsze rzeczy na scenach, nawet operowych.
Dziś co innego może być w tej inscenizacji powodem głębszych wrażeń. Chéreau w wielu miejscach rozmyślnie odszedł od zaleceń reżyserskich Wagnera i odejścia te nie były tak przypadkowe i niespójne, jak się to obecnie często zdarza przy „nowatorskich” inscenizacjach oper. Oto więc scenę rozmowy Wotana i Fricki (w II akcie „Walkirii”) umieścił nie „na szczycie góry”, jak każą didaskalia, lecz w jednej z komnat Walhalli. Taki dobór przestrzeni dramatycznej w połączeniu z kostiumami (wszyscy bogowie ucharakteryzowani są tutaj na przedstawicieli wielkiego XIX-wiecznego mieszczaństwa) jest dość wyraźną aluzją, przez którą reżyser mówi „sprowadzam akcję ze szczytu nieba na poziom bliższy ludzkiemu, co nie znaczy – całkiem przyziemny”. Dramat bohaterów „Pierścienia…” nie przestaje być dla Chéreau dramatem kosmicznym, lecz jednocześnie staje się dramatem o wiele bardziej ludzkim niż w poprzednich inscenizacjach.
Tymczasem Chéreau pozostawił zwłoki Zygfryda przed chwilowo opuszczoną kurtyną i otoczył je tłumem nieruchomych milczących ludzi.|Paweł Majewski
O takim ujęciu świadczą jeszcze mocniej dwa fragmenty „Zmierzchu bogów”. Czytając wskazówki sceniczne Wagnera, dowiadujemy się, że podczas marszu pogrzebowego Zygfryda scena powinna pozostawać całkowicie zakryta mgłą, która unosi się znad Renu i zasłania orszak pogrzebowy. Tymczasem Chéreau pozostawił zwłoki Zygfryda przed chwilowo opuszczoną kurtyną i otoczył je tłumem nieruchomych milczących ludzi. Są to poddani Gunthera, którzy przedtem i potem tworzą chór, jedyny chór w „Pierścieniu…”. Wagner czyni z nich grupę potulnych wasali Gibichungów, ale Chéreau nadaje im większą samodzielność, która przejawia się w momentach ciszy. Śmierć Zygfryda jest tutaj pokazana jako pierwsza odsłona pustki. Ludzie otaczający martwego herosa pozostają sami na pustym proscenium.
Jeszcze wyraźniej widać ten zamysł reżyserski w zakończeniu całego cyklu. Na temat ostatniej sceny Wagner pisze: „Mężczyźni i kobiety, stojący na szczątkach dworu, patrzą z przejęciem na łunę okrywającą niebo. Łuna jest coraz jaśniejsza – wreszcie widać salę Walhalli, gdzie siedzą bogowie i bohaterowie, tak jak opisywała to Waltrauta w akcie I. Jasne płomienie zdają się wdzierać do sali. Gdy całkiem zasłaniają bogów, kurtyna spada”. (przekład Małgorzaty Łukasiewicz). Chéreau nie pokazuje ginących mieszkańców Walhalli, natomiast pozostawia ludzi na scenie po wybrzmieniu ostatnich taktów muzyki. Chór odwraca się od płomieni stosu pogrzebowego Zygfryda w stronę widowni. Reżyser napisał w programie premiery: „Po raz pierwszy pojawia się tu cała zbiorowość – wasale, wojownicy, mężczyźni i kobiety, ludzie podporządkowani i wykorzystywani. Chciałem, żeby ludzie ci, tak długo wykluczeni z procesów decyzyjnych w tej historii, wnieśli ze sobą na scenę własne problemy i wątpliwości. Chciałem, żeby po prostu słuchali muzyki, która niesie im przesłanie”. Muzyka Wagnera ilustruje zmagania kosmicznych sił, bogów, herosów, istot nadprzyrodzonych. Kiedy ten dramat kończy się klęską wszystkich bohaterów (z wyjątkiem Cór Renu, które odzyskują pierścień, lecz natychmiast wtapiają się z powrotem w żywioł rzeki, tracąc tym samym intencjonalną podmiotowość), ludzie pozostają osamotnieni, a cisza, jaka zapada na scenie po czterech dniach muzyki, jest oznaką tej samotności. Bogowie skończyli się, wykończyli się nawzajem. Ludzie pozostają. Jest prawie tak, jak gdyby Chéreau czytał Leśmiana. „I była zgroza nagłych cisz, i była próżnia w całym niebie…”.
Jest jednak o wiele bardziej prawdopodobne, że czytał Marksa.
A słuchać Wagnera tylko dla brzmienia to prawie tak, jak czytać Flauberta dla kroju czcionek. Drobne gesty reżysera potwierdzają raz jeszcze, jak olbrzymi jest materiał intelektualny, który tkwi w tej muzyce.