W kategorii „dwudziestowieczny kompozytor, który napisał najwięcej arcydzieł” konkurować z nim może właściwie tylko Dymitr Szostakowicz (bo Piotr Rubik część rzeczy napisał już w XXI wieku). Dość dobre pojęcie o jakości i różnorodności muzyki Prokofiewa dają jego dwa koncerty skrzypcowe.
Oba koncerty uważane są za arcydzieła. Lepszy jest albo pierwszy, albo drugi – zależy, jaki przewodnik po muzyce klasycznej czytamy. I Koncert skrzypcowy (1917) jest dziełem dość awangardowym. W pierwszej części, na przykład, muzyka bez ostrzeżenia przechodzi w galop – brzmi to, jak gdyby płyta przeskoczyła na inny utwór. Za to ostatnia, trzecia część, to dla odmiany zupełna sielanka, z jedną z najbardziej porywających melodii Prokofiewa.
II Koncert skrzypcowy powstał o wiele później, bo w roku 1935. Był to początek złotego okresu Prokofiewa – w tym samym roku powstał balet „Romeo i Julia”, a kilka lat później muzyka do filmu „Aleksander Newski”. W porównaniu z pierwszym koncertem mniej tu eksperymentów, a więcej liryzmu. A w środkowej części robi się tak ślicznie i prosto, że aż zastanawiamy się: „Dlaczego ja tego nie wymyśliłem?”.
Powyższe utwory należą do najlepszych koncertów skrzypcowych dwudziestego wieku. Są bardziej nowoczesne od podobnych utworów Sibeliusa czy Chaczaturiana, a jednocześnie znacznie mniej hermetyczne niż koncerty skrzypcowe Szostakowicza, Bartóka czy Berga. Owszem, robi się czasem eksperymentalnie, ale zaraz potem otrzymujemy melodię jak ze słowiańskiej zabawy przed wynalezieniem techno.