Ana Brzezińska

Awatary króla Camerona

Nic już nie zmieni faktu, że w historii światowej kinematografii drugą dekadę nowego millenium otwiera „Avatar” Jamesa Camerona. Film bije rekordy popularności, zdobył dwa najważniejsze Złote Globy i jest zdecydowanym faworytem Akademii. Cameron pobił też własny rekord kasowy, który ustanowił prawie trzynaście lat temu. „Titanic”, zdobywca jedenastu Oskarów, zarobił prawie 2 miliardy dolarów. Szacuje się, że „Avatar”, który już przekroczył tę sumę, zarobi dwa razy więcej. Już na tej podstawie można zrozumieć, czemu superprodukcję ochrzczono opus magnum reżysera.

Wokół filmu, na który widzowie czekali ponad piętnaście lat, toczy się nieprzerwana dyskusja. Tych, którzy widzieli nową produkcję Jamesa Camerona, można podzielić z grubsza na dwie grupy: entuzjastów podkreślających technologiczny przełom, który „Avatar” wywoła w światowym kinie, oraz sceptyków, dla których mimo nagromadzenia efektów specjalnych film jest płytki, wtórny i naiwny. Już sam ten podział powinien wywoływać niepokój. Rozróżnienie na formę i treść nie jest w tym wypadku współczesną odmianą sporu rubensistów z poussinistami, lecz karkołomną kłótnią o to, czy lepiej inwestować w zdjęcia, czy w scenariusz. Pod tą prowadzącą donikąd dyskusją kryją się znacznie istotniejsze pytania o źródła popularności „Avatara”. W nawiązaniu do dychotomicznego stylu obowiązującej querelle, można założyć, że źródłem numer jeden jest geniusz Camerona-scenarzysty, zaś źródłem numer dwa: geniusz Camerona-mitotwórcy. Oto dwa awatary triumfującego wizjonera.

Awatar nr 1

Jeśli chwilowo pominąć zgryźliwy komentarz internautów w postaci popularnego skanu synopsisu „Pocahontas” przerobionego ołówkiem na synopsis „Avatara” (http://iamhilarious.com/wp-content/uploads/2010/01/pocahontas-avatar-750×730.jpg), można powiedzieć, że James Cameron-scenarzysta aspiruje do syntetycznego podsumowania największych bolączek i katastrof XX wieku. Szybko i sprawnie zostają one wpisane w powszechnie akceptowalną filmową story z happy endem. „Avatar” to dzieło z misją – lustro stulecia i milenijna pogróżka. Musi być zatem czytelny dla całego świata. Dlatego „Avatar”, jako przekaz filmowy, to zestaw komunikatów zrozumiały dla każdego rynku i każdego odbiorcy. Dowodem jego błyskawicznej przyswajalności niech będzie ogromna popularność filmu w Chinach, gdzie władze zagroziły usunięciem go z afisza.

Jednak nawet entuzjaści filmu przyznają, że scenariuszowi wiele brakuje. „Avatar” to kino infantylne, sterylne obyczajowo i bezpieczne politycznie. To konstrukcja zapożyczona, zbudowana z cytatów filmowych oraz naiwnych nawiązań do medialnych wizerunków wielkich konfliktów XX wieku (11/09, zanieczyszczenie środowiska, negatywne skutki globalizacji, reżim korporacji, etc.) Zanurzona w eklektycznym sosie baśniowa love story jest czytelna wszędzie i dla każdego – bez względu na intelektualne przygotowanie i poglądy widza. Jej banalność stanowi o geniuszu twórcy: film w ciągu 17 dni zarobił ponad miliard dolarów. Nic dziwnego, że Król Świata, czy też raczej: światowych box-office’ów, natychmiast zapowiedział nakręcenie kolejnych części filmu.

Awatar nr 2

Jednak James Cameron wykazał się także geniuszem jako mitotwórca. Korzystając z niezwykle dziś nośnej figury awatara (por. Aleksandra Przegalińska, „Second Life, czyli życie po życiu”, http://www.dwutygodnik.com/artykul/810-second-life-czyli-zycie-po-zyciu.html), stworzył filmową rzeczywistość, w której spełnia się odwieczne marzenie człowieka. Tym marzeniem jest powołanie do życia własnego duplikatu, sztucznego następcy, który zrealizuje za nas to, na co nie pozwalają nam nasze ograniczenia.

Dotychczas – bez względu na formy, jakie przyjmował – był to gest niemalże faustyczny. Samotny geniusz poświęcał życie lub duszę, aby powołać do istnienia wspaniałego potwora, którego przeznaczeniem było dzielić ból i osamotnienie swego twórcy. Ten wzór leży u podstaw zekranizowanych historii takich, jak „Frankenstein”, „Doktor Jekyll i Mister Hyde” czy „Terminator” (notabene, również senny twór Jamesa Camerona). Kolejnym etapem ewolucji tego mitu są filmowe opowieści o sztucznej inteligencji i nieomylnych komputerach. Jednak marzeniu o stworzonym ludzką ręką doskonałym następcy zawsze towarzyszyło cierpienie, samotność i destrukcja, ponieważ mit milcząco zakładał, że człowieczeństwo, jako kategoria egzystencjalna, jest zjawiskiem niepowtarzalnym i dystrybuowanym wyłącznie przez bogów.

Jeśli pominąć produkcje s-f, których lektura rządzi się innymi prawami, to „Avatar” Camerona-mitotwórcy, jest pierwszym filmem, w którym to odwieczne marzenie zostaje spełnione. Człowiek tworzy swego następcę i łącząc się z nim, intelektualnie kieruje jego działaniami, zarazem nie ograniczając w żaden sposób jego wolności. Bluźnierstwo? Ależ skąd. Mitotwórca wie, co robi: bohaterem, który ożywia reprezentatywnego awatara, jest człowiek niepełnosprawny. Nauka umożliwia mu ponowne korzystanie z pełnej sprawności ruchowej. Jego awatar trafia do arkadyjskiego świata, gdzie chorzy i nieszczęśliwi mogą znów cieszyć się pełnią życia. Na arkadyjskiej Pandorze (sic!) panuje zgoda, prawo jest proste i surowe, hierarchia stała i sprawiedliwa a społeczność bogobojna i solidarna. Szczodra natura określa rytm życia jej członków, a śmierć jest dla nich jedynie przejściem do innego wymiaru szczęśliwości. Mimo brutalnej inwazji barbarzyńców wiara i miłość ocalają krainę łagodności. Bolesna i tajemnicza inskrypcja „Et in Arkadia Ego” to ten element mitologii, który James Cameron stanowczo odrzuca. W jego opowieści Arkadia nie przemija, a uzdrowiony przez swego doskonałego następcę człowiek żyje w niej długo i szczęśliwie. Genialnie prosty zabieg, polegający jedynie na zmianie zakończenia mitycznej opowieści, to kolejny klucz do sukcesu. Jednak sukces zabija mit, ponieważ tajemnica jego witalności tkwiła w niekończącym się wysiłku przekroczenia samego siebie – w świecie, który nie znosi harmonii, sprawiedliwości i symetrii.

James Cameron, tegoroczny zdobywca dwóch Złotych Globów, niewątpliwy kandydat do niejednego Oskara i podwójny rekordzista światowych box-office’ów, stworzył film, którego przełomowość polega na wypełnieniu tej samej luki w kulturze audiowizualnej, którą w telewizji newsowej wypełniają dziennikarze relacjonujący na żywo agonię człowieka z ulic Port-au-Prince. Przekracza granice tego, co w danej dziedzinie stanowiło o sensie jej uprawiania, oraz umacnia rolę rozrywki i sensacji (lub: rozrywki, czyli sensacji) w naszym codziennym oglądzie rzeczywistości. Nie jest to przekroczenie spektakularne i łatwo można je obłaskawić. Sądząc jednak z jego ocen, raczej zamyka, niż otwiera pole do interesującej dyskusji o przyszłości kina.

Film:

„Avatar”
Reżyseria: James Cameron
Dystrybucja: Imperial CinePix
USA 2009

* Ana Brzezińska, absolwentka MISH UW oraz PWST w Krakowie. Reżyser i tłumacz.

„Kultura Liberalna” nr 56 (6/2010) z 9 lutego 2010 r.