Katarzyna Kazimierowska
Miłosne życie beztlenowców
Co sprawia, że z „Tlenu” w reżyserii Iwana Wyrypajewa wychodzę totalnie zachwycona i nie mogę odnaleźć się wśród własnych myśli? W skrócie, film irkuckiego reżysera, robiącego rewolucję w rosyjskim i europejskim kinie, to niezwykła reklama wiary pokazująca, że wielkie namiętności prowadzą do zbrodni, a wielka miłość dlatego jest wielka, bo niespełniona i taka musi pozostać w monotonnym świecie beztlenowców.
Historia, którą opowiada Wyrypajew, wygląda jak współczesny moralitet. Rapowany w proteście wobec grzechów, jakie popełniamy w poszukiwaniu i próbach zdobycia tego, co dla nas najważniejsze. W „Tlenie” słyszymy historię pewnej miłości, opowiadanej na kilka sposobów, w kilku wymiarach czasoprzestrzeni. Chodzi o miłość chłopaka ze wsi, Saszy, do dziewczyny z dużego miasta – też Saszy.
Ta prozaiczna z początku opowiastka, w której chłopak zabija żonę, by być z dziewczyną, która chodzi z każdym do łóżka za szklankę rumu z colą, staje się egzystencjalnym pytaniem o granice naszych poszukiwań, pragnień i dążeń. Smutną prawdą o tym, że spełnienie nie zawsze wiąże się z końcem poszukiwań, a ugaszenie pragnienia nie musi sprawić, że za chwilę znowu nie sięgniemy po szklankę. Bo gdy się czegoś najbardziej na świecie pragnie, takie rzeczy jak przykazania przestają istnieć, a moralność przybiera postać subiektywnej, tej tu i teraz. I, jak mówi ustami swoich bohaterów reżyser, wielka miłość w chwilę później może stać się wielką nienawiścią. Bo od miłości do nienawiści dzieli nas jeden krok i w miłości do Boga, tak jak w miłości do drugiego człowieka, łatwo znaleźć w sobie nienawiść do tych, których uczucia, wiara czy orientacja nie są tożsame z naszymi.
W „Tlenie” urzekają jednak nie tylko słowa (wypowiadane przez aktorów w tempie, w którym nasze oko nie nadąża za napisami. W pewnym momencie zresztą przekaz jest tak oczywisty, że można darować sobie czytanie). Ułożona w dziesięć kompozycji muzycznych – niczym dziesięć przykazań – historia pulsuje rytmem i mnogością obrazów, zmieniających się w tempie teledysku, w rytmie serc. Zaś banalna historia pewnej miłości staje się opowieścią o kondycji ludzkiej, zagubionej we własnym poszukiwaniu rzeczy ważnych, ważniejszych i błahych.
Z drugiej strony słuchamy tu o prawdach, które znamy tak dobrze jak powietrze, którym oddychamy. Czy wiemy jednak, czym oddychamy naprawdę? Może nasze życie, niespełnione i miotane namiętnościami, pozostaje takim, bo powietrze, którym oddychamy, jest zanieczyszczone? Bohaterowie filmu irkuckiego reżysera poszukują czystego tlenu, bo tylko z płucami wypełnionymi tlenem potrafią tańczyć jak szaleni, kochać bezgranicznie i żyć naprawdę.
Chce się żyć po obejrzeniu katastroficznego emocjonalnie filmu Wyrypajewa. I tylko tlenu, którego można się na nim nawdychać, wystarcza na tak krótko. Dlatego zamierzam songi z filmu mieć zawsze przy sobie: dziesięć powietrznych kompozycji życia, by choć na chwilę przestać żyć życiem beztlenowca…
Film:
„Tlen” (Kisłorod)
Reż. Iwan Wyrypajew
Rosja 2009
* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Res Publica Nowa”. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 58 (8/2010) z 23 lutego 2010 r.