Szanowni Państwo,
spory o polskie autorytety są gorące. W tym miesiącu mija 30 lat od śmierci ostatniego i zapewne najbardziej kontrowersyjnego ze Skamandrytów. Czy dziś lepiej wiemy, kim był Jarosław Iwaszkiewicz? Czy ten wybitny pisarz – o niespójnym życiorysie – nie jest przypadkiem najlepszym punktem odniesienia dla refleksji nad polskim XX stuleciem? Kłopot z Iwaszkiewiczem to wyzwanie.
Zapraszamy zatem Państwa na spotkanie: „Iwaszkiewicz. Mężczyzna: pisarz – mąż – Polak – ojciec – kochanek” już jutro, w Klubie Chłodna 25, o godzinie 19.00. W spotkaniu udział wezmą: Tomasz Łubieński, Cezary Polak, Radosław Romaniuk oraz Justyna Sobolewska. Gościem specjalnym debaty będzie Maria Iwaszkiewicz. Całość poprowadzi Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”. Spotkanie organizujemy we współpracy z „Kulturą”, dodatkiem do „Dziennika Gazety Prawnej”, Wydawnictwem „Czytelnik”, Państwowym Instytutem Wydawniczym oraz warszawskim Klubem Chłodna 25. Zapraszamy także do lektury Tematu Tygodnia, w którym o Iwaszkiewiczu piszą: Andrzej Lam, historyk i krytyk literatury oraz Jarosław Kuisz.
Zapraszamy!
Redakcja
Andrzej Lam
Iwaszkiewicz z „Dzienników”
Szukam słowa, którym można by określić stan umysłu, jaki kojarzy się z Iwaszkiewiczem. I nie znajduję innego, jak modestia i securitas. W istocie, był pisarzem, który kwestionując trwałość czegokolwiek, co przeżywa i tworzy człowiek, dawał zarazem w trudnych chwilach poczucie bezpieczeństwa. Żył oto wśród nas ktoś dobrze znany, kto zdolny jest wnikać w najskrytsze zakamarki duszy i odczytywać najbardziej powikłane ścieżki ludzkich losów. A przy tym niezawodny znawca europejskiej kultury.
Na planie świadomości społecznej to poczucie znaczyło wiele dla tych, którzy nie potrafili uwolnić się od kompleksu polskiej prowincji, niedorastania do świata, ale również niedocenienia i bycia ofiarą. Gombrowicz ratował się przed tym kompleksem – i próbował go leczyć u innych – karykaturalnym wyolbrzymieniem i przewróceniem na drugą stronę. Czasem z taką ostentacją, że wbijał się on w głowę jeszcze dokuczliwszym ćwiekiem. Iwaszkiewicz, jak niegdyś Chopin, mógł sobie pozwolić na to, aby ten kompleks po prostu ignorować. Głęboko rozumiał i kochał polskość w jej historycznych przejawach (także współczesnych: „jesteśmy zbyt inteligentni jak na nasze położenie geograficzne” – mawiał). Jego polskie pejzaże są tak piękne i bolesne, że wyciskają łzy z oczu. A pejzaże włoskie, niemieckie, skandynawskie czy rosyjskie tak nasycone skojarzeniami, że od razu się w nich mieszka, nie poznawszy ich wprzódy.
Czuł się swobodnie w każdym miejscu Europy i w każdym towarzystwie. Wśród osób koronowanych, noszących birety uczonych, szarfy prezydentów i nawet papieską tiarę. A przy tym „niska sfera” pociągała go równie silnie, co „wysoka”. Jeżeli nie silniej. Kiedy wyraził życzenie, aby pochowano go w mundurze górnika (co niektórym wydało się kabotyństwem), myślał zapewne nie o gierkowskich zaszczytach, ale o symbolice drążenia ziemi, i może zabrzmiała mu w uszach „Pieśń górnika” Novalisa: „Ten jest panem ziemi, kto mierzy jej głębie”.
W niepodległej Polsce bezpiecznie było przeżywać świat z Iwaszkiewiczem, ponieważ jego twórczość, wolna od narastającej nienawiści, rysowała projekt przyszłej Europy. Projekt ten mógł wówczas wydawać się równie beznadziejny, jak w Polsce Ludowej wiara w oświecenie jej władców. Wiersz do niemieckiego poety, przyjaciela-wroga, zapowiadał, że „…jeśli kiedy staniemy naprzeciw siebie z orężem… w zderzeniu piorunowym miłość się nasza ziści”. To właśnie wtedy udał się pod skrzydła autora „Powrotu do Europy” szukający własnej drogi Miłosz. A w czasie okupacji znów najbezpieczniej było na Stawisku. Rówieśnicy, starsi pisarze i młodzież literacka uważali je za kawałek wolnej Polski.
Prawdziwe schody zaczęły się po wojnie. W wydanym ostatnio drugim tomie „Dzienników” nie może nie budzić zdumienia zapis takiej ufności wobec Bolesława Bieruta, jakiej nie okazał potem żadnemu innemu dysponentowi Polski Ludowej. I to już po jego śmierci, a więc po słynnym destalinizacyjnym referacie za wschodnią ścianą. Wierny sobie, chciał przekazać to odczucie potomnym, bo przecież mógł usunąć ten epizod z diariusza, gdyby po latach wydał mu się wstydliwy.
Tymczasem jeszcze pół roku po Październiku, kiedy w Polsce grzmiało od gorących rozliczeń, Iwaszkiewicz zanotował: „Mnie naprawdę zdawało się, że inaczej być nie może, że Bierut obrał jedyną właściwą drogę (w pewnym momencie tak było)”. Na nic zdałoby się tłumaczenie, że był to wynikający z ludzkiej słabości bilans strat i zysków, żywiony złudzeniem, że „można było wierszem do Bieruta okupić »Warkocz jesieni« – skoro i »Fama«, i »Borsuk« leżały latami w szufladzie”. Pisał to bezpośrednio po lekturze wydanych przez paryską „Kulturę” pamiętników Stefana Korbońskiego „W imieniu Rzeczypospolitej”, na które zareagował bardzo ostro: „Ja też byłem ślepy wtedy [podczas obrony Moskwy i Stalingradu], ale jednak bardziej rozumiałem, co się dzieje, a w każdym razie wiedziałem, jak się potoczą wypadki w razie zwycięstwa – nieuniknionego – Sowietów. Innego wyjścia z naszej sytuacji nie było – i to należało przewidzieć”.
Ale czy da się to wyjaśnić w sytuacji, kiedy po dwudziestu latach istnienia nieskrępowanego piśmiennictwa historycznego biograf Kapuścińskiego dziwi się, jak dał się wtedy otumanić ambitny dwudziestolatek z doświadczeniem – wobec Iwaszkiewiczowskiego – żadnym?
Potrzeba posiadania własnego państwa była u Iwaszkiewicza, podobnie jak u wielu wówczas Polaków, tak silna, że uznał Polskę powojenną za postać jej istnienia jedynie w ówczesnych warunkach możliwą, a zaprzeczenie ex post wydałoby się mu zapewne fałszowaniem historii i w świetle własnych doświadczeń (także pomyłek, za które się odpowiada) czymś niecałkiem honorowym. Nawet jeżeli ta prawda nie brzmi dziś przyjemnie, nie da się go bez niej jako pisarza i człowieka zrozumieć. Ale to wysokie uznanie? Można tylko w tym miejscu dodać, że zapiski w „Dziennikach” z pierwszej połowy lat 50., zawierające prawie wyłącznie wrażenia z podróży – do Paryża. Rzymu, Neapolu, Sandomierza, Brukseli – zaczynają się uwagą: „Któregoś wieczora czytałem Zygmuntowi Kał[użyńskiemu] i Jurkowi [Lisowskiemu] »Podróż do Patagonii« (…), mam wrażenie, że w kraju przeszło [to] bez echa, jeżeli takim echem nie jest odebranie redakcji Wyce i przeniesienie »Twórczości« do Warszawy. Przypuszczam, że teraz nie będę miał rajskiego życia w Polsce, ucieczka jedynie w Chopinie i Bachu”. Aby odtworzyć, jakie to życie było naprawdę, trzeba by sięgnąć do innych niż „Dzienniki” świadectw.
Jest pewne, że za swoje powołanie uznał zapewnienie ciągłości polskiej kultury, jej związków z Zachodem – wbrew „żelaznej kurtynie”, której istnienia jakby nie przyjmował do wiadomości. Jego „Nowiny Literackie” miały być pismem na wzór „Wiadomości Literackich” i pomostem do pisarzy, którzy nie wrócili do kraju, ale cóż, kiedy zostały mu wkrótce odebrane. Nie rezygnował jednak, uzbroił się w cierpliwość i wytrwałość. Po Październiku miał świadomość, że nie docenił wolnościowych aspiracji społeczeństwa – i może z podobnym opóźnieniem zareagowałby na ruch „Solidarności”. Z Iwaszkiewiczem było bezpiecznie nawet przy jego nadmiernej czasem ostrożności (czasem dzięki niej), ponieważ wszystkie jego inicjatywy – i te przyjęte, i odrzucone – zmierzały w takim samym kierunku. Jako redaktor „Twórczości”, niestrudzony autor korespondencji i uczestnik ważnych spotkań osobistych podtrzymywał kontakty z wybitnymi pisarzami emigracji, które służyły dialogowi w obrębie całej polskiej literatury.
Były więc w tamtych niesprzyjających okolicznościach dwie „rodzinne Europy” – emigracyjna Miłosza (krytycznie w „Dziennikach” oceniona – czy właśnie wskutek tej rywalizacji?) i krajowa – Iwaszkiewicza. Czy wierzył, jak niegdyś Platon, że surowi i poza mniej wpływowymi jednostkami dość prymitywni albo opętani partyjnym rytuałem władcy dadzą się w końcu ucywilizować i że jest na tyle silny swoją twórczością, aby to sprawić? I zarazem robić swoje, myląc i usypiając ich czujność?
Tymczasem było coraz gorzej. Po spotkaniu z Aleksandrem Zawadzkim pisał w 1963 roku: „Ma się wrażenie: kompletny brak kontaktu ze społeczeństwem. (…) Widać było (u Kraśki to samo), że chodzi tylko o cytrynę, którą chciałoby się wycisnąć do swojej potrawy. (…) Nie mogę się otrząsnąć z przygnębienia wywołanego tymi rozmowami. (…) Ta potworna oschłość, nieludzkość działaczy politycznych. Nawet gracz w szachy czulszy jest dla swoich pionków”.
To pisał człowiek upokorzony. Niejeden zapewne powie: dobrze ci tak! Ale przenikająca karty „Dzienników” i coraz silniejsza gorycz więcej mówi o tym, czym była i jak szła do swojej klęski Polska z orłem bez korony, niż najostrzejsze epitety. Współbrzmi też lepiej z doświadczeniem nie tylko Iwaszkiewicza; mogą się z nią identyfikować miliony Polaków, podobnie jak z wypowiedzianym wobec gospodarzy w Neapolu zdaniem: „…chyba pozostawię im dobre wspomnienie. Bardzo mi o to chodzi, nie ze względu na Polskę Ludową, ale po prostu na Polskę”.
* Andrzej Lam, historyk i krytyk literatury, tłumacz, emerytowany profesor Uniwersytetu Warszawskiego.
* * *
Jarosław Kuisz
Czy wybaczyliśmy Iwaszkiewiczowi? Uwagi na marginesie korespondencji Iwaszkiewicz – Jeleński
1.
Gauguin porzuca pracę w banku i rozstaje się z rodziną. Wyrusza na tropikalne morza, dociera do Tahiti, prowadzi życie z nowymi kobietami. Wybaczamy mu wszystko, bo pięknie malował – stwierdził Bernard Williams w słynnym tekście „Moral Luck”.
2.
26 stycznia 1958 roku Konstanty Jeleński napisał do Jarosława Iwaszkiewicza o wrażeniach z lektury opowiadania „Wzlot”: „Straszna, piękna i głęboka rzecz. Bardzo bym chciał, by się to mogło ukazać po francusku! Czy zgodziłbyś się dać nam to do »Preuves«?”. Na początku lutego dorzuca: „Trans znać na »Wzlocie«, jeśli transem można nazwać tę niemal bezpośrednią komunikację z jakąś rzeczywistością, którą jest chyba każda wielka twórczość”. Blisko pół roku później pisze: „»Wzlot« był tu – przez moich przyjaciół w każdym razie – którym to polecałem i dawałem do czytania – bardzo gorąco przyjęty. Leonor [Fini, towarzyszka życia Jeleńskiego – przyp. JK] powiedziała: Ma che Camus! Questo a i dimenzioni di Faulkner!”.
Po wielu latach, które upłyną od tamtej wymiany korespondencji, mniej więcej rok po śmierci autora „Brzeziny”, Jeleński napisze:
„Zawsze mnie raziło tak rozpowszechnione wśród polskich (…) pisarzy przekonanie, że mają monopol na pewien stopień wyższego wtajemniczenia za sprawą spowodowanych przez ustrój (czy historię) cierpień. Skrajnym przykładem tej postawy jest opowiadanie Iwaszkiewicza »Wzlot«, pomyślane jako odpowiedź na »Upadek« Camusa. Bohater tej noweli (najsłabszej chyba w jego dziele, obok »Felka Okonia«), mający oczywiście za sobą maksimum konspiracji, walk, więzień, tortur i – pod torturą – zdradę towarzyszy, prześmiewa się (pijany jak narrator »Upadku«) z „jakiegoś francuskiego pisarza” (…), który kręćka dostaje dlatego po prostu, że nie uratował baby, która rzuciła się do Sekwany”.
3.
Wypowiedź Williamsa o Gauguinie przytoczył Richard Rorty.
Z jakiego powodu? Przecież płótna Gauguina nie potrzebują obrony.
Na jakiej podstawie oceniamy artystów, intelektualistów i ich dzieła? Dlaczego skazujemy ich na potępienie albo czcimy ich pamięć? Jaki mechanizm działa pod rozdzielaniem miejsc w podręcznikach historii? Czy rzeczywiście, zdaniem Rorty`ego, „…wybaczamy mu wszystko, bo pięknie malował”?
Amerykański filozof odpowiada: cóż, jedni mają szczęście, inni mają pecha.
4.
Czy wybaczono Iwaszkiewiczowi?
W pewnym sensie spór o to oddaje rozmowa Gustawa Herling-Grudzińskiego właśnie z Kotem Jeleńskim z 1980 r.
(Podstawowa trudność: nie można pisarzowi zarzucić tchórzostwa. W czasie II wojny światowej Iwaszkiewicz pomagał podziemiu i udzielał schronienia Żydom. W 1968 roku na sugestię Gomułki, aby Związek Literatów Polskich potępił „syjonistyczne spiski”, miał powiedzieć: „Nie dlatego z narażeniem życia chroniłem Żydów w czasie okupacji, aby teraz przyłączyć się do tej nagonki…”).
Herling-Grudziński, uznając niewątpliwe zasługi pisarza, pytał: „co się z nim stało po wojnie, skąd się ten jego serwilizm wziął?”. Zastanawiał się nad „ukrytymi sprężynami serwilizmu Iwaszkiewicza, autora wiersza na cześć Bieruta i nieszczęsnej »Ucieczki Felka Okonia«, podając trzy elementy: „szacunek dla władzy, która z tytułu swojej siły ma prawo wymagać, a nawet żądać”; „naturalny instynkt dworzanina” (Iwaszkiewicz miał użyczyć pewnego kulturalnego splendoru nowemu ustrojowi); wreszcie „filozofia mandaryna” – posługiwanie się kryterium stosunku do klasyków do oceny danego ustroju.
Z kolei zdaniem Jeleńskiego, w ogóle należało okres stalinizmu wziąć w nawias, bo wtedy „nie było żadnego wyboru poza, być może, bohaterstwem, męczeństwem. W tych warunkach kolaboracja nie znaczy właściwie nic”. Iwaszkiewicz odegrał zatem rolę „Petaina literatury polskiej”: „ktoś w Polsce musiał się podjąć tej oficjalnej roli partnera partii i rządu w sprawach literatury i że gdyby tego nie zrobił Iwaszkiewicz, los tej literatury byłby o wiele gorszy. Jestem przekonany, że w sumie akcja Jarosława Iwaszkiewicza była w tej dziedzinie pozytywna”. Jako przykład podał to, że pisarz stanowił „ochronny parasol dla »Twórczości«, jednego z najlepszych pism literackich w Europie”.
Dyskusja robi się gorąca. Herling-Grudziński podchwycił temat sporu o „patriotyzm” Petaina, zarzucając Jeleńskiego pytaniami takimi, jak np.: „Czy nie wyrządził zbyt dużych szkód wychowawczych model petainowskiego zachowania, szkód niewspółmiernie dużych wobec wyciągniętych korzyści? (…) Czy przypadkiem domniemana gra nie zapanowała nad graczem, czy mu aby nie zanadto zasmakowała?”. Autor „Innego świata” ochoczo na własne pytania odpowiada – twierdząco. Jego zdaniem, ta cena rzeczywiście była zbyt wysoka, zaś procesy powstawania ówczesnej opozycji wśród intelektualistów odbywają się zasadniczo wbrew takim postawom, jak Iwaszkiewicza.
Ocena działalności publicznej Iwaszkiewicza przedziwnie w tej dyskusji współgrała z oceną twórczości. Jeleński stwierdzał, że Iwaszkiewicz jest dla niego naprawdę wielkim pisarzem. Herling-Grudziński się nie zgadzał, bo „Iwaszkiewicz jest zbyt nierówny, obok rzeczy doskonałych rzeczy żenująco słabe”.
5.
Może zatem należy po prostu zadać pytanie Rorty`ego. Czy dokonując wyborów Iwaszkiewicz miał szczęście, czy pecha?
Słynny postmodernista, dywagując na temat ocen przeszłości, stwierdza, że Historia staje po stronie wybitnych jednostek nie dlatego, że pozostawały one wierne jakiejś zasadzie czy były bardziej racjonalne. One po prostu „trafnie zgadywały”. Krótko mówiąc, „miały szczęście”, bo „uczciwość, wierność własnym ideałom nie ma w zasadzie znaczenia wobec tego, co powie o nas historia”. Rorty nawołuje jednak, by nie rezygnować z osądu moralnego. Co może być probierzem? „Uczciwość i honor mierzy się stopniem spójności historii, które ludzie opowiadają samym sobie i w które wierzą”. Nie ma instancji innej niż spójność opowieści.
Ale czy opowieść Iwaszkiewicza była spójna?
6.
Z grubsza rzecz ujmując, życie Gauguine`a było koszmarem, przerywanym wytchnieniem podczas malowania kolejnych płócien. Żył w nędzy, chorował na syfilis. W 1898 roku próbował popełnić samobójstwo. Na pięć lat przed śmiercią dla utrzymania musiał zacząć pracować jako kancelista w biurze katastralnym. Nie po to przecież porzucił rodzinę i pracę w banku. Tuż przed śmiercią zostaje jeszcze skazany na karę grzywny i 3 miesiące więzienia.
A jednak „kto pojął sens kobaltu musi opuścić giełdę”*.
7.
Tymczasem najważniejsze decyzje Iwaszkiewicza dotyczyły pozostania na miejscu. Po epizodzie z ewakuacją w 1939 roku, Iwaszkiewicz zdecydował się pozostać na Stawisku. Podobnie, gdy na miejsce jednego totalitaryzmu wejdzie drugi, pisarz nie porzuci domu.
Już samo podjęcie takiej decyzji oznaczało w jego przypadku uwikłanie się we współpracę z nową władzą. Na przekór temu Iwaszkiewicz chciał, by dla potomności jego życie stało się spójną i estetyczną narracją. Świadczy o tym choćby jeden z listów do Jeleńskiego* czy osobliwe życzenie – puenta, by zostać pochowanym w stroju górnika. Czym bardziej chciał przekazać spójną opowieść o sobie, tym bardziej było to niemożliwe.
W biografii pisarza plusy bez końca można znosić minusami. Przejawy zachowań wielkich oznakami zdumiewającej małości. Dzieła ponadczasowe – kompromitującymi.
Pisarz zostawił po sobie ocean słów. A także postscriptum do napisanego 30 lat temu w szpitalu ostatniego listu do córek:
„Wszystko mi zabrali [sześć wyrazów nieczytelnych] być [dwa wyrazy nieczytelne]. To było [jeden wyraz nieczytelny]”.
Przypisy:
* W 1971 roku Iwaszkiewicz pisze do Jeleńskiego: „Bardzo mi smutno, kiedy mnie bierzecie za ignoranta i za świnię, a ja się konsyderuję nie jako prezes, ale jako „opiekun” wszystkich polskich pisarzy – i tych na emigracji” (s. 209). I dalej: „Czy wy mnie naprawdę jeszcze tak nie znacie? Ja jestem jeszcze z tej Europy Maryni Czapskiej. Ostatni”.
** Z. Herbert, Gauguin koniec.
*** Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.
**** Autorka plakatu: Magdalena Drobczyk
***** Autor fotografii: Rafał Kucharczuk
„Kultura Liberalna” nr 61 (11/2010) z 16 marca 2010 r.