Magdalena M. Baran
Nervenirrsinniges Portrait
Farba rozbryzguje się pod łapami. Kapie. Uśmiech półgębkiem wypuszczony obnaża kły „Tygrysa” (1926), co przyczajony, bezszelestnie po płótna splotach kroczy. Wzrok jego ognisty, sierść czujnością uniesiona, w oczach niecierpliwość, co siłą spokoju rozwagi na wodzy trzymana, powstrzymywana od zabójczego skoku. Już, teraz, zaraz. Tygrys czeka, wzrokiem już nieco znudzonym oglądając przetaczające się przed płótnem tłumy – ani drgnie na widok rozkrzyczanych włoskich turystów, japońskich emerytów zbrojnych w zakazane tu flesze, amerykańskich nastolatków wrzaskiem wypróbowujących akustykę Sali Marmurowej. Kłami tylko błyska olejnie lakierowanymi. W ciszy czająca się dzikość czeka…
Obok port spokojny. Obraz niby prosty, widok jakich wiele, choć dla pędzla Kokoschkowego mniej typowy. „Port w Pradze” (1938), gdzie wybrzeże, barki dymiące, łodzie wiosłowe, co zasmucają rzeki, ponad wodami zawisłe mewy rozpostartoskrzydłe, na łup, na łów czekające. Ponad brzegami miasto portem znaczone, pastelą zalane świetlistą, jakby nie do rozpoznania, gdy w jedno zdaje się zlewać z portem i niebem, gdy domy jego ledwie zarysowane, okna, do których zaglądnąć nie sposób, a przecież jasne, co w nich mieszka. Światy tu przenikają się wzajemnie, a światło ku nam wychodzi, z wnętrza płótna wylewając niekończącą się opowieść. Na wzgórzu postać miasta-porządku strzegąca, poniżej barwą pisane kościoły i wieże Pragi. Miasto zwykłe niby, pędzla pociągnięciami opiewane, gdzie kolor niczym węzeł ze sznurków barwnych się splata, splotem tym igrając, snując coraz to nowsze historię. Linie tu spokojne, to znów pędzla pociągnięciem wirujące, starannie dobrane, by oddać pełnię kontinuum.
Tam znów kolor odmienny, jaskrawością przyzywający, innym ruchem technik kładziony. Nie linie już szalone, nie plątanina splotów, a kolorów plamy, jedna obok drugiej, konsekwentne, staranne, całość harmonijną tworzące. „Matka z dzieckiem” (1922). Ona zmęczona jakby, w zieleniach i granatach statecznych, ciężkich, w zapominanie odsyłających, ono zaś w pastelach jasnych – bielach, kawą znaczonych mlecznych czekoladach, delikatnościach nieśmiałej cielesności. Ciepło wzrastania kwiatem wybujałym przy nich, co nadzieję daje obojgu tak czule objętych. Rzut jeszcze oka na matkę („Romana Kokoschka – matka artysty”, 1917), gdzie linie znów odmienne, szarością wieku falujące – linia puklem włosów opada, by w chwilę później zmarszczek siecią twarz znaczyć, wiek pisać kłamany kobiecej dłoni. Z wizji, obsesji, halucynacji świat cały się tworzy, co stworzeniu na przekór, co miłość z nienawiścią nieustannie chce splatać. Z każdym płótna muśnięciem rzeczy na wierzch wychodzą, gdy twarze i dłonie stają się obliczem wnętrza portretowanej postaci. Kłamany to portret, starością nieuchronnie znaczony, co przyjedzie, przychodzi, jak na „Dziecko z dłońmi rodziców” (1909), co w szóstym miesiącu życia malowane, twarz nosi „obcą”, odległą mu, starczą. W miłości czułym objęciu, w ducha nowego poświacie trwające pomiędzy nią a nim, bezczasem wiecznym a światem. „Gabinet grozy” chichotliwe odnosi zwycięstwo.
Wystawa:
Oskar Kokoschka (1886 – 1980)
Belvedere, Wiedeń
22 lutego – 22 kwietnia 2010 r.
* Magdalena M. Baran, doktorantka filozofii, redaktor kwartalnika „Res Publica Nowa”, stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 62 (12/2010) z 23 marca 2010 r.