Szanowni Państwo, po tragicznych wydarzeniach 10 kwietnia 2010 roku ogłoszono żałobę. Jak wyglądają zewnętrzne przejawy przeżywania straty? Flagi państwowe, opuszczono na masztach do połowy, zawieszono kir, odwołano koncerty… Czy potrafimy zachować się godnie i stosownie do bezprecedensowych okoliczności? Na ten temat wypowiadają się dziś: Marcin Król, Stanisław Obirek, Roman Bäcker, Bogdan Wiktor Miś, Katarzyna Kazimierowska, Jarosław Kuisz.

Ponadto temat aktualnej żałoby analizuje Agata Bielik-Robson w rozmowie z Karoliną Wigurą, a w Galerii – cykl zdjęć autorstwa Grzegorza Brzozowskiego i Aleksandry Kubat.

Redakcja



W temacie tygodnia
MARCIN KRÓL: Poczucie państwowości, wspólnotowe wzruszenie?
STANISŁAW OBIREK: Emocje, tylko emocje… ale może tym razem nie
ROMAN BÄCKER: Powszechny kod żałoby
BOGDAN WIKTOR MIŚ: O żałobie
KATARZYNA KAZIMIEROWSKA: Kwiecień
JAROSŁAW KUISZ: 10 kwietnia 2010, ok. godz. 23


Marcin Król

Poczucie państwowości, wspólnotowe wzruszenie?

Reakcja polskiego społeczeństwa po tragedii 10 kwietnia jest zastanawiająca. Nie przewidywałem niczego takiego, bo przecież prezydent Lech Kaczyński nie był bardzo popularny. Istnieją tylko dwa wyjaśnienia.

Pierwsze, że w Polsce jest silne poczucie państwowości, któremu politycy w normalnych czasach nie dają dojść do głosu. Drugie, że zadziałała swoista magia Katynia.

Polacy ponadto lubią zbiorowe, wspólnotowe wzruszenia, chociaż nie widzę żadnego związku między tymi sprzed pięciu lat po śmierci Jana Pawła II, a obecnymi. Nie wiem, czy należy podziwiać tę reakcję czy raczej dziwić się, że tylko w takich okolicznościach w Polsce istnieje przez chwilę wspólnota patriotyczna.

Nie jestem też przekonany, że powszechnie wyrażany zachwyt dla postawy Polaków po 10 kwietnia nie jest przesadny, czy zjawienie się w tłumie nie stanowiło dla wielu swoistej, poważnej – ale – przyjemności.

* Marcin Król, profesor socjologii, historyk idei.
Do góry

* * *

Stanisław Obirek

Emocje, tylko emocje… ale może tym razem nie

Gdy w sobotę 10 kwietnia o godz. 9.00 przeczytałem w internecie pierwsze doniesienie o katastrofie lotniczej w Smoleńsku, nie mogłem w nią uwierzyć. Kolejne wiadomości były coraz dokładniejsze, rozwiewały wszelkie wątpliwości. Potem były znicze, kwiaty, pielgrzymki Warszawiaków…

Dla mnie to kolejny wybuch ogólnonarodowych emocji, z którymi trudno mi się utożsamić. Pierwszy raz zdarzyło się to w 1978 roku. Dookoła wybuchła radość z powodu wyboru Karola Wojtyły na papieża, a ja jako kleryk w zakonie jezuitów zastanawiałem się czy i na ile zmieni się kształt polskiego katolicyzmu. Mój przyjaciel ateista nie krył swoich obaw, że jedna ideologia (której nie znosił) zastąpi drugą (której też nie znosił). Jego obawy spełniły się dzisiaj. Choć różne grupy przeżywały różne emocje, doprowadziły one do coraz większego podzielenia społeczeństwa polskiego. Dawni zwycięscy zostali zastąpieni nowymi. Po raz drugi było to w 2005 roku, kiedy naturalna śmierć papieża była odbierana jako narodowa tragedia, która paraliżowała namysł nad minionym czasem, również nad ciemnymi stronami tego pontyfikatu. Gdy delikatnie próbowałem zwrócić na nie uwagę, zostałem potraktowany jako kalający swe własne gniazdo… Dopiero pięć lat po śmierci papieża okazuje się, że miałem rację, że nie wszystko było święte. Czytam zresztą o tym głównie w mediach zachodnich.

No i teraz katastrofa lotnicza, w której zginął prezydent Lech Kaczyński, wywołała falę emocji i komentarzy, które w większości trudno uznać za racjonalne, choć zdarzają się wyjątki, jak choćby myśl, że wpłynie ona na zmianę w stosunkach polsko-rosyjskich. Tak jak w 1978 i 2005 roku, tak i teraz próbuję na własny rachunek zastanowić się, co z tego wynika. Te pierwsze okazje wywołały zbiorowe uniesienie z różnymi konsekwencjami. Dla mnie jest ważne, że nie ułatwiły namysłu nad miejscem religii w przestrzeni publicznej. Wręcz przeciwnie, emocje, jakie towarzyszyły najpierw wyborowi Karola Wojtyły na papieża, a później jego śmierci, skutecznie utrudniały racjonalny namysł nad konsekwencjami obecności religii zarówno w przestrzeni publicznej, jak i w życiu jednostki. Prowokowały raczej dość wątpliwej jakości refleksje na temat wyjątkowości zarówno samego Jana Pawła II, jak i narodu polskiego w tajemniczym „Planie Bożym”.

Teraz mamy do czynienia z innym wydarzeniem, ale emocje mu towarzyszące są podobne. Pojawia się wątek wyjątkowości polskiej historii, polskiego losu. Zwłaszcza wątek zbrodni katyńskiej podpowiada mistyczny niemal rodzaj wykładni. Dla mnie to splot niefortunnych okoliczności, a nie mistyka miejsca czy tajemnicze fatum ciążące nad polskim narodem. Co gorsze, w tych okolicznościach konkretni ludzie mieli swój udział, ponoszą odpowiedzialność za zgromadzenie na jednym pokładzie tylu ważnych z punktu widzenia funkcjonowania państwa osób, może nawet za stworzenie emocjonalnej presji, by mimo niesprzyjającej pogody lądować w Smoleńsku. I wcale nie chodzi mi o to, by szukać winnych, tylko o wyciągnięcie wniosków z tej tragicznej historii i niepowtarzanie błędów w przyszłości.

Kościół i tym razem zagospodarował przestrzeń publiczną (ponieważ nikt inny tego nie potrafi zrobić) i z wyżyn własnej misji stał się arbitrem spraw ludzkich i boskich. I to mi się nie podoba. Uważam, że dwadzieścia lat życia demokratycznej Polski w podlegającym gwałtownym przemianom świecie to dobry moment, by wziąć nasz los we własne ręce, bez błogosławieństwa księży czy biskupów. Oznacza to również konieczność krytycznej analizy przyczyn katastrofy lotniczej 10 kwietnia w Smoleńsku.

Czy to jest dobry moment, by się nad tym zastanawiać? Jeśli nie teraz, to kiedy? Dotyczy to partii politycznych, które przestały się interesować społeczeństwem, a skoncentrowały się na sobie i z polityki uczyniły prawdziwy spektakl próżności. Ale przecież nie tylko o polityków chodzi. Również Kościół powinien wyciągnąć z tej katastrofy wnioski, by rozliczyć się z własnymi grzechami, a nie rozliczać z nich innych i w ten sposób przyczynić się do powagi, z jaką winniśmy traktować procedury demokratycznego państwa. Osobiście, nawet jeśli nie podzielam emocji ogólnonarodowych, to nie tracę nadziei, że przestaną one wyznaczać perspektywy myślenia o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Chciałbym, by stały się one raczej okazją włączającą Polskę w globalne myślenie o świecie, w którym żyjemy i w którym tego rodzaju tragedie dla nikogo nie powinny stać się pretekstem, by myśleć o dotkniętych nimi społecznościach w kategoriach wyjątkowości.

I na koniec, jeśli naprawdę jesteśmy społeczeństwem, czy nawet kontynentem opartym na chrześcijańskim systemie wartości, to warto przypomnieć, że najważniejszą wartością tej religii jest przekonanie, że ze śmierci wyrasta życie, nowe życie.

*Stanisław Obirek, profesor historii, teolog, były jezuita, twórca Centrum Kultury i Dialogu przy Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum” w Krakowie.
Do góry

* * *

Roman Bäcker

Powszechny kod żałoby

Żałoba Polaków nie zależy dziś od miejsca zamieszkania, od wieku, czy od poziomu wykształcenia. Manifestuje się w bardzo różny sposób, prawie zawsze masowo. Jest powszechna.

W owej żałobie dominują dwa uczucia. Po pierwsze, uczucie olbrzymiej tragedii ludzkiej. Po drugie, uczucie niepewności i zagrożenia. Stąd często pojawiają się porównania nie tylko do tragedii, ale też do katastrofy narodowej.

To wszystko jest zrozumiałe, mamy bowiem do czynienia z sytuacją niezwykłą. Nawet jeśli wiemy, że regulowane prawem przejęcie władzy przez odpowiednie osoby w państwie, w przeważającej liczbie przypadków już nastąpiło i że państwo działa prawidłowo, czujemy niepokój, bo nic, co się dzieje, nie jest „przećwiczone”. Nagłe, tragiczne zejście części elit politycznych spowodowało, że nasz codzienny, uładzony świat przestał istnieć. Nic więc dziwnego, że poziom emocjonalności jest o wiele większy, niż w przypadku jakiejkolwiek innej katastrofy, dotykającej dużej liczby osób.

Wiele osób zwraca uwagę, że panujący wśród Polaków nastrój jest raczej patetyczny. Nie uważam tego jednak za nic dziwnego. Mówienie o śmierci i tragedii jest takie zawsze: patetyczne, apokatastyczne, funkcjonujące na bardzo wysokich tonach emocjonalnych. To część charakterystycznego języka, jakim dysponują nie tylko Polacy, ale wszyscy ludzie na świecie, funkcjonującego obok zestawu symbolicznych gestów.

W codziennych analizach zwraca się także uwagę, że dzisiejsza żałoba przypomina tę po Janie Pawle II. Do pewnego stopnia jest to prawda: także i w tym przypadku skończyła się pewna epoka. Na tym jednak należy porównanie skończyć. Mamy tu bowiem w istocie do czynienia z ogromnymi różnicami, wynikającymi nie tylko z kwestii personalnych. Gdy umierał polski papież, dominowało poczucie, że zabrakło nam Autorytetu, który pomagał nam pokazywać drogę życia, dawał nam pewność oparcia. Teraz, gdy zdarzyła się katastrofa samolotu prezydenckiego, wiemy, że musimy sami sobie poradzić. I zacząć myśleć zupełnie inaczej, niż do tej pory. W tej chwili to się udaje. W ciągu najbliższego tygodnia żaden z polityków nie powie nic, oprócz tego, co powiedzieć należy. A przynajmniej nie powinien: opinia publiczna nie wybaczy komukolwiek, kto naruszy narodową jedność, którą uzyskaliśmy po tragedii pod Smoleńskiem.

Natomiast co się stanie za kilka, kilkanaście dni nikt nie jest w stanie określić. Możemy zarówno starać się zbiorowo i racjonalnie dbać o wspólne sprawy, jak i znowu pogrążyć się w sporach o emocjonalną ocenę osób i sposoby rozwiązywania mało ważnych spraw.

Roman Bäcker, politolog pracujący na UMK w Toruniu.
Do góry

* * *

Bogdan Wiktor Miś

O żałobie

Polacy obchodzą żałobę z egzaltacją, patosem i dużą dawką hipokryzji. Celują w tym media elektroniczne. Na szczęście w interpretacjach wydarzeń nurt nacjonalistyczno-spiskowy pozostaje, jak na razie, marginesem. Jak to wszystko wpłynie na przyszły obraz naszego społeczeństwa? Podobnie jak śmierć Jana Pawła II: wcale.

Tylko szybciej się o tym przekonamy.

* Bogdan Wiktor Miś, matematyk, programista, senior polskiego dziennikarstwa naukowego. Członek zespołu redakcyjnego Studia Opinii.
Do góry

* * *

Katarzyna Kazimierowska

Kwiecień

Kwiecień 2010 nabrał nagle wymiaru symbolicznego. Niby żaden miesiąc w długiej historii Polski nie jest wolny od dramatycznych wydarzeń. Jednak 10 kwietnia – i tu zaryzykuję – ma przerażającą szansę stać się polskim 11 września. Nie tylko ze względu na tragiczną w skutkach katastrofę, co do której za chwilę będziemy mieć szereg teorii spiskowych. Także z powodu liczby ofiar, w dodatku nieanonimowych, najważniejszych – powtórzę to po wszystkich – osób w państwie. Nowy Jork ma swoje ground zero, dla nas takim miejscem na chwilę stał się Pałac Prezydencki.

W kwietniu historia zmieniła swój bieg. Nagle siedemdziesięcioletni spór o tragedię katyńską, zapomnianą przez media na całym świecie, wrócił, ze śmiertelną w swych skutkach siłą. Dziś wszyscy wiedzą, co wydarzyło się w Katyniu wiosną 1940 roku. Na chwilę zajrzą do podręczników. Ale ironia tragicznej w skutkach katastrofy lotniczej, z której zdjęcia na długo zagoszczą w naszej pamięci, polega na tym, że już za rok, świat, słysząc „Katyń”, przypomni sobie te zdjęcia i naszą żałobę. Niewiele osób zapamięta, co robił polski prezydent i ponad 90 kluczowych dla państwa osób, w starym samolocie relacji Warszawa – Smoleńsk. I nad czyją tragiczną śmierć pragnął się pochylić. Dziś można śmiało powiedzieć, unikając patosu, że Lech Kaczyński oddał życie za śmierć polskich oficerów, o której świat zapomniał na 70 lat. Pytanie, czy ktoś będzie o niej teraz pamiętał.

Kwiecień staje, obok sierpnia i września, w panteonie polskich miesięcy tragicznych. Na naszych oczach za chwilę narodzi się nowy mit Polski oddającej krew w słusznej sprawie i ku chwale ojczyzny. Z drugiej strony, trudno nie dać się zwieść tej upiornej symbolice dat, miesięcy i miejsc. Katastrofa lotnicza samolotu z prezydentem państwa na pokładzie, wykracza poza wyobraźnię i wiarę, dlatego tym większa w nas potrzeba nadania znaczenia i rozumienia tego, co się stało. Polska ma szansę stać się męczennikiem Europy. Chcąc nie chcąc – wpisuje się tym wydarzeniem w swój męczeński portret kraju ludzi przelewających krew w słusznej sprawie i w imię miłości ojczyzny.

Pozostał jeszcze napis, który będzie krzyczał nad trumnami niezidentyfikowanych ciał: Bóg, Honor, Ojczyzna. A to wszystko gładko i z odpowiednią nutą uchwycą w kwietniu skruszone media, które w tragedii upatrują szansę na własne odkupienie.

* Katarzyna Kazimierowska, redaktorka kwartalnika „Res Publica Nowa”, stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
Do góry

* * *

Jarosław Kuisz

10 kwietnia 2010, ok. godz. 23

Pałac Prezydencki jest pusty. Otaczające pomnik księcia Józefa Poniatowskiego białe mury Pałacu są pozbawione jakiegokolwiek majestatu czy tajemnicy władzy. Żołnierze oddzielają pulsujące światłami znicze od zdezorientowanego tłumu.

Nieoczekiwany kłopot: jak okazać żałobę?

Nie ma mowy o ezoterycznej wzniosłości i wyobrażonego zjednoczenia po śmierci Jana Pawła II. Ucieczka w patos wobec polityków, z których wielu dotąd nieprzytomnie wyśmiewano, wydaje się podejrzana. Niecierpliwość, rozdrażnienie, zamęt intencji – szlachetnych przecież. Wiele osób wypowiada się więc o Marii Kaczyńskiej.

Oto w tłumie ktoś krzyczy, by śpiewać. Inny – zresztą bez specjalnej przygany – odpowiada, by sam zaintonował. Na moment wybuchają śmiechy. Oczywiście, niemal natychmiast też gasną.

Inny znów rodak – dosłownie – przepychając się syczy, że nie lubi Polaków. Są jednak i osoby, które modlą się i płaczą. Są, ale w mniejszości.

Co robić?

Nagle – zza „prawdziwego życia” i „naszych spraw” – na patrzących w kierunku Pałacu przychodzi być może moment olśnienia, które osuwa się na ramiona: państwo to my. Śmiertelne, nieodpowiedzialne, niedoskonałe.

Może to truizm odkrycia sprawiał, że nocą przed Pałacem powracało – wyraźnie speszone – milczenie.

Trzask aparatów fotograficznych. Co jakiś czas słychać, jak pęka szklany znicz i opada metalowa pokrywka.

* Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.
Do góry

* * *

** Autorka koncepcji numeru: Karolina Wigura.
*** Współpraca: Tomasz Jarząbek.

„Kultura Liberalna” nr 66 (16/2010) z 13 kwietnia 2010 r.