Do paryskiej Opéra Comique udałem się, nie bacząc na te złośliwości. Możliwość obejrzenia „Mignon”, dzieła, które swą popularnością biło niegdyś na głowę „Carmen” Bizeta, i to w miejscu, w którym odbyła się jego premiera, to pokusa nie lada.

Było warto.

Choć reżyser zdecydował się w swej inscenizacji zbyt dosłownie odwołać do teatru z czasów, gdy reżyseria operowa jako odrębna specjalność jeszcze nie istniała, a każdy śpiewak samodzielnie odnajdował swą drogę na scenie.

Choć scenografia i kostiumy zbyt dosłownie nawiązywały do czasów, gdy spektakle składało się naprędce i nie trzeba było jeszcze konkurować z wystudiowanymi obrazami z kina.

Choć niewprawni tancerze zbyt mocno trzymali się przekonania, że chcieć, to móc.

Było warto, bo śpiewacy stanęli na wysokości zadania i w pełni ukazali uroki naiwnej partytury.

Było warto, bo francuska publiczność dopełniła sentymentalne dzieło entuzjazmem dla melodii, które niegdyś śpiewały swym pociechom troskliwe matki.

Było warto, bo można było zobaczyć coś zaskakującego – dyrygent Francois-Xavier Roth ustawił kanał orkiestrowy zgodnie z konwencją epoki – sam stał większą część spektaklu przodem do publiczności, podczas gdy jego muzycy siedzieli do niej tyłem, twarzą w twarz ze śpiewakami.

Było warto, bo chór Accentus jak zwykle brzmiał wspaniale.

***

13 października 1913 roku Camille Saint-Saens napisał:

„W owym czasie uwielbiałem muzykę M. Ambroise’a Thomasa. Oczywiście miałem swoich bogów, których wówczas czciło niewielu: Haydna, Mozarta, Beethovena, Sébastiena Bacha… Ale nie można cały czas przebywać na szczytach. Nawet orzeł od czasu do czasu musi siąść na ziemi, a ja nie miałem pretensji być orłem”.

***

Było warto znaleźć się w beztroskim świecie nie tylko dla orłów.

Spektakl:

Ambroise Thomas, „Mignon”
Opera Comique, Paryż
14 kwietnia 2010