Sebastian Szymański

Zwyczajne opętania


Opętanie zakonnic z Loudun było zarazem zwyczajne i niezwykłe. Zwyczajne przede wszystkim dlatego, że dobrze mieściło się w światopoglądzie epoki. Przekonanie, że diabeł lub całe tabuny demonów mogą zawładnąć czyimś ciałem oraz zmuszać do postępowania sprzecznego z wolą i łamiącego wszelkie społeczne tabu, całkowicie zgadzało się z religijną ortodoksją. Było zwyczajne również dlatego, że to właśnie mniszki miały paść ofiarą Złego. Jak bowiem wiadomo, nic tak nie cieszy Nieprzyjaciela, jak pognębienie osób szczególnie oddanych wielbieniu Pana.

Opętanie to było jednak pod pewnymi względami niezwykłe. Rzadko kiedy aż tak wysokie czynniki raczyły interesować się nawiedzeniem przez diabły, które przytrafiło się w jakimś prowincjonalnym klasztorze. A Loudun z pewnością nie zaliczało się do znaczących miast choćby w prowincji. Tymczasem tu sprawa otarła się po kilkakroć nie tylko o najwyższe władze kościelne, lecz również o sam dwór królewski, zarówno w osobie króla, jaki i – przede wszystkim – potężnego kardynała Richelieu. Z drugiej strony, nieczęsto zdarzało się także, aby diabły uparły się nękać kogoś oprócz samych opętanych. Tymczasem w tym wypadku ofiarą szatańskich manipulacji padły nie tylko same nękane urszulanki i wskazany przez nie jako sprawca całego zamieszania i czarownik, proboszcz Urbain Grandier, ale także kilku pracujących z pełnym
poświęceniem egzorcystów. Zakonnicy sami przypłacili opętaniem wysiłki mające na celu uwolnienie siostry Joanny od Aniołów i jej podopiecznych od Behemota, Lewiatana, Iskaarona, Balana i całego legionu innych sług Lucyfera, który, swoją drogą, sam nie pofatygował się do Loudun.

Jednak w tym wypadku obłęd, w jaki popadli egzorcyści, stanowił coś na kształt zasłużonej kary. Byli oni bowiem sami jedną z ważniejszych przyczyn opętania obok histerii zamkniętych za murami klasztoru kobiet i politycznych manipulacji lokalnych patrycjuszy czy możnowładców na wersalskim dworze. W wypadku Gradniera śmierć na stosie również była zawiniona przez niego samego. Oczywiście nie dlatego, że parał się czarami. Na ile bowiem można wnosić z licznych dokumentów i sprawozdań dotyczących tej głośnej sprawy, znacznie bliżej było mu do rodzącego się w owej epoce libertynizmu niż do zabobonnych praktyk spod znaku czarnego kota i podpisywanych krwią cyrografów. Jednak również jego niedowiarstwo i słabość do kobiet nie były czymś, co nie mieściłoby się w standardach epoki. Główną winą proboszcza z Loudun była pycha i brak politycznego wyczucia, które doprowadziły go najpierw do nierozważnej obrazy Richelieu, gdy ten był jeszcze niewiele znaczącym lokalnym biskupem, a następnie do uwiedzenia i zhańbienia córki miejscowego notabla, który wkrótce stał się zaprzysięgłym wrogiem proboszcza od św. Pawła.

Ten splot zabobonu, religijnej psychozy i politycznej intrygi stanowi gotowy materiał literacki. W gruncie rzeczy dziwić powinno to, że tak rzadko po niego sięgano. Huxley w swoich „Diabłach z Loudun” w pełni wykorzystał potencjał tkwiący w tym zagmatwanym splocie wątków i postaci. Jednak w przeciwieństwie do Iwaszkiewicza, który w swojej „Matce Joannie od Aniołów” skupia się na podszytych seksem relacjach łączących przeoryszę z egzorcystą, ojcem Surynem, i wydobywa na pierwszy plan wątek religijnej histerii, autor „Kontrapunktu” poszukał oryginalniejszej formy. Powieść Huxleya można by określić jako powieść eseistyczną, w której narracja stanowi rusztowanie podtrzymujące historyczne i filozoficzne rozważania autora.

Przypadek soeur Joanny stanowi pretekst pozwalający snuć Huxleyowi rozważania o psychologicznych, a niekiedy wręcz parapsychologicznych – co stanowi nieco humorystyczny aspekt książki – aspektach religii. Obok trzeźwych, niemal pozytywistycznych z ducha analiz przyczyn rzekomego opętania (celowa manipulacja czy histeria wywołana izolacją od świata i abstynencją seksualną), angielski eseista próbuje dać szersze wyjaśnienie odwołujące się do potrzeby samotranscendencji i odrzucenia wyalienowanego Ja, co jego zdaniem stanowi źródło wszelakich uczuć religijnych. Z drugiej strony, Huxley imponuje erudycją, dzięki której może zaprezentować przypadek urszulanek z Loudun i rzekomego czarownika Grandiera jako wyraz głęboko zakorzenionych przekonań epoki, znajdujących wyraz zarówno w gminnym przesądzie, jak i wyrafinowanych traktatach teologicznych czy mistycznych.

Jednak zdecydowanie najlepiej wypadają fragmenty poświęcone politycznej stronie sprawy Grandiera. Knowania miejscowych patrycjuszy i kanoników niezadowolonych z konkurencji na polu ducha i mamony szybko znalazły poparcie: zarówno ze strony kościelnej hierarchii – niezadowolonej z niesubordynacji krnąbrnego proboszcza – jak i najwyższych władz państwowych. Dla Richelieu był to nie tylko znakomity pretekst do odegrania się za dawną obrazę ze strony bezczelnego księdza, lecz przede wszystkim okazja do sprawdzenia, jak daleko można się posunąć w łamaniu potęgi miejscowej arystokracji i kontroli lokalnych władz. Wreszcie, była to dlań sposobność do wybadania, czy aby diabły nie mają do powiedzenie czegoś interesującego o tamtejszych hugenotach, którym edykt nantejski przyznawał, zdaniem potężnego kardynała, zbyt daleko idące swobody. Huxley posuwa się nawet do porównań ówczesnych rządów absolutystycznych z praktykami totalitarnymi. Jeśli jednak przypomnimy sobie, że jest on również autorem „Nowego, wspaniałego świata”, dostrzeżemy konsekwencję, z jaką w tej swojej późnej powieści powraca do problemów frapujących go już od początków jego twórczości.

Książka:

Aldous Huxley, „Diabły z Loudun”, przeł. Bartłomiej Zborski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2010

* Sebastian Szymański, tłumacz.

„Kultura Liberalna” nr 68 (18/2010) z 27 kwietnia 2010 r.