Nieodmiennie miałem wrażenie, że językiem, którym BMcF się porozumiewa, są improwizowane konstrukcje dźwiękowe. Nic zatem dziwnego, że zaintrygował mnie tytuł ostatniej płyty McFerrina – „VOCAbuLarieS”. Czyżby słowo zaczęło mieć znaczenie w jego muzyce?
Po wysłuchaniu tego albumu nie mam żadnych wątpliwości, że nie. BMcF raz jeszcze tworzy alternatywne światy z najczystszych dźwięków. Nie ma w nich sensów semantycznych, a granice między krainami nastrojów pozostają płynne. Jest zarazem wysoko i nisko. Miękka harmonia i twardy rytm kołyszą się niczym morskie fale. Toń dźwięku, choć nie zawsze przejrzysta, zawsze jest ciepła. Chciałoby się po niej żeglować do Ziemi Obiecanej, w której ludzie nie znają języka, który i tak by się im nie przydał.
U McFerrina słowo jest na końcu.
Nie wierzę w kreowaną przez niego utopię, mimo to czasem lubię się w niej zagubić. Na krótko.
Nagranie:
Bobby McFerrin „VOCAbuLarieS”
EMARCY 2010