Paweł Żerański
„Każdy dzień produkuje nowe g…”. O „Domu Wariatów” Andrieja Konczałowskiego
W Internecie nie znalazłem żadnej naprawdę ciekawej recenzji tego filmu uznanego rosyjskiego reżysera, Andrjeja Konczałowskiego. Większość tekstów poświęconych „Domowi Wariatów” streszcza po prostu krótko historię szpitala psychiatrycznego w Inguszetii, którego pacjenci zostali pozostawieni sami sobie w czasie wojny czeczeńskiej. Autorom tych recenzji najbardziej utkwił udział Bryana Adamsa krążącego po korytarzach szpitala z gitarą w dłoniach i pieśnią na ustach („Have You Ever Really Loved a Woman”), postać hałaśliwej Viki (Marina Politseimako) i głównej bohaterki Janny (Julia Vysotsky). Film był poza Rosją pokazywany, jak się wydaje, wyłącznie na festiwalach.
A przecież to bardzo dobry film! Tylko że aby go docenić, być może trzeba wychować się w cieniu ZSRR i postsowieckiej Rosji, może trzeba być Słowianinem. Tylko jeden z autorów recenzji (Andrew O’Hehir na www.salon.com, odczyt 3 maja 2010) wychwycił „szczególną słowiańską kombinację ponurego realizmu i absurdalnej fantazji”.
Tymczasem nie można nie podziwiać Rosjanina, który w Rosji Putina, w 2002 roku, zrobił film stanowiący artystyczny komentarz do poczynań jego rządu w Czeczenii. Jeden z pierwszych dialogów filmu to rozmowa między psychicznie chorym muzułmaninem Mahmudem (Rasmi Dzhabrailov) a rosyjskim doktorem (Vladas Bagdonas). Na pytanie Mahmuda – Doktorze, może mi pan coś dać, żebym nie musiał robić gówna? Zdycham, kiedy każdego dnia muszę czekać w kolejce – doktor odpowiada, że to niemożliwe i dodaje, że życie tak jest (właśnie) zbudowane. Jak? – dopytuje Mahmud. – Cóż… – wyjaśnia doktor – tak zbudowane, że każdy dzień produkuje nowe gówno. Nic w tym śmiesznego. Ta definicja zawiera oczywistą prawdę.
„Każdy dzień produkuje nowe gówno”, a na wojnie w Czeczenii przyjaciele, oficerowie armii radzieckiej z czasów wojny w Afganistanie, spotykają się po dwóch stronach frontu, a ich żołnierze w przerwach między strzelaniem do siebie, biciem i torturami handlują za ich plecami marihuaną. „Każdy dzień produkuje nowe gówno”, a wśród lokatorów szpitala psychiatrycznego – pacjentów, czeczeńskich partyzantów, rosyjskich żołnierzy – są tylko chorzy psychicznie. Wobec tego nie zaskakuje, że gdy w ostatniej scenie niedoszły narzeczony Janny, Czeczen Ahmed (Sultan Islamov), którego inni pacjenci uchronili przed wykryciem przez Rosjan, ma odpowiedzieć na pytanie rosyjskiego doktora – Kim pan jest?, to może z czystym sumieniem oświadczyć: – Ja… jestem chory. Potrzebuję leczenia. Jak wszyscy przecież. A lekarz z czystym sumieniem, niedokonując w ten sposób żadnej zdrady ojczyzny, może na to zareagować: – To niech pan przyjdzie po obiedzie do mnie do biura.
Groteska, absurd, magiczny realizm – te hasła tworzą właściwy krąg skojarzeń interpretacyjnych „Domu Wariatów”, filmu może zbyt trudnego dla amerykańskiego, francuskiego czy niemieckiego widza. Czy taki widz jest w stanie docenić prawdziwą wartość szaleńczych monologów prawdziwie (post)sowieckiej baby Viki, która dobrze znaną we Wschodniej Europie nowomową atakuje właśnie to państwo, pod którego auspicjami powstał ów niedorzeczny język?
Oto np. przemowa Viki z okazji ślubu Janny z Ahmedem:
Jeśli mam być szczera, nigdy nie myślałam, że zrobisz coś takiego. To symbol siły. Dlatego, że świat ignoruje tę tragedię, ty wychodzisz za mąż za człowieka, który walczy przeciwko rosyjskiej polityce imperialnej. To akt o międzynarodowym znaczeniu. Wszystkie media powinny się o tym dowiedzieć. Nazywam to popularną dyplomacją w akcji.
Jakby tego było mało, Vika przy pierwszej okazji chwyta za porzuconą na korytarzu broń czeczeńskiego partyzanta i rzuca się w swoich okularach o szkłach grubych jak dna butelek, ze swoją blond czupryną i puszystym ciałem w ogień walki, nawołując Czeczenów:
Pomóżcie mi! Nauczcie mnie strzelać!… Vakhid, naucz mnie strzelać. Spróbuj zrozumieć. Mogę być z wami. To radość walczyć za waszą wolność. Precz z Rosyjskim szowinizmem!
Jeśli z drugiej strony tej parodii socrealistycznej nowomowy legenda zachodniej muzyki pop, Bryan Adams, z uporem zadaje na korytarzach obrzucanego bombami szpitala ciągle to samo pytanie „Have You Ever Really Loved a Woman?”, to doprawdy, po pierwsze, ironia wobec Zachodu – nawet jeśli delikatna – jest przecież odczuwalna (to love a woman – oto problem podstawowy!), a po drugie – trudno się dziwić temu, że Zachód tego filmu nie zrozumiał.
Nie mógł. I prawdopodobnie nawet – nie chciał. Bo czy potrafiłby i chciał zrozumieć, że dla niektórych naprawdę życie tak jest zbudowane, że „każdy dzień produkuje nowe gówno”?
Film:
„Dom Wariatów” (Dom durakow)
Reżyseria: Andriej Konczałowski
Dystr.: SPInka
* Paweł Żerański, prawnik, socjolog.
„Kultura Liberalna” nr 70 (20/2010) z 11 maja 2010 r.