Katarzyna Kazimierowska

Miłość słowami uszyta. O „Jaśniejszej od gwiazd” Jane Campion

To kobiety są silniejsze. Nadają rytm porom roku i formują w sprawnych dłoniach prozę życia. Czasem tylko dają się porwać ulotnym niczym wiatr słowom poezji, tkanym przez delikatnych mężczyzn. Tak właśnie jest w najnowszym obrazie Nowozelandki Jane Campion.

W jej filmach lubię dwie rzeczy.

Po pierwsze, gdy przywraca mi wiarę w porządek świata, w którym prym wiodą kobiety. Nie dlatego, że są lepsze od mężczyzn (to temat na bardziej kuluarową dyskusję), ale dlatego, że mężczyźni są zwyczajnie zajęci ważniejszymi, w ich mniemaniu, rzeczami, jak palenie cygara, rozmowy o polityce i polowania. Kobiety mogą się więc skupić na doskonaleniu banalnych umiejętności – takich jak gotowanie, uprawa roślin czy szycie – dzięki którym świat zachowuje swój rytm. I to dlatego kobiety są na obrazach Vermeera. Tak przynajmniej to sobie tłumaczę.

Druga rzecz, to umiłowanie rzeczy i czynności błahych, drobnych, pozornie niepotrzebnych. Jak szycie nowym ściegiem. Jak czytanie na głos wiersza. Jak wyprawa do sklepu. Po co to pokazywać na cennej taśmie filmowej? A jednak. Takie obrazy budują harmonię w świecie, który za chwilę tylko zostaje zatrzymany na wspomnianej taśmie. No, może jeszcze uda się to przeżyć na wsi, gdy na chwilę w bezmyślnym zamyśleniu zdarza się pochylić – uwaga banał! – nad źdźbłem trawy czy dać się ponieść zapachowi bzu. W mieście rytm nadawany stukaniem obcasów po chodniku i trąbieniem kierowców stojących w korku w swoich drogich autach, które po warszawskich drogach niestety nie suną płynnie, jak w reklamie, nie pozostawia miejsca na wyobraźnię, na truizm. Mamy konkret i matematykę wypracowanych godzin.

Campion nie boi się banału. Pochyla się nad motylem, pozwala na naiwne zakochanie i na depresję, która zabrania wstać z łóżka. Pozwala na prawdziwe i wydumane dramaty, na zbieranie kwiatków na łące i spacery przez las, będące główną atrakcją popołudnia. To wszystko pokazuje w „Jaśniejszej od gwiazd”: XIX-wiecznej alegorii piękna, na chwilę przed pojawieniem się zdobyczy techniki, które na dobre skazały nas na szkiełko i oko.

To, czego nie lubię, to poezja romantyczna. To całe pochylanie się nad motylem, to wstrzymywanie oddechu aż płuca bolą. Ten byronowski tragizm, te samobójcze zapędy w stylu Goethego, te obcinane kosmyki włosów na pamiątkę. Te szlochy, chusteczki tłumiące płacz. Te tęskne wspomnienia i nocne zawodzenia. A nade wszystko nie znoszę tych wierszy, tkanych z wiatru i wznoszących się na wyżyny zakochanej/zranionej/samotnej/oszukanej/porzuconej/nigdy niespełnionej duszy. To wszystko znajdę w poezji Johna Keatsa.

Jak Jane Campion udała się trudna sztuka opowiedzenia o ostatnim roku życia tego angielskiego geniusza słowa, poety poetów bez grosza przy duszy, który zmarł w 25. wiośnie życia? Pokazała historię miłości pięknoducha do kobiety z krwi i kości, która pasjami uwielbiała szyć i rozmawiać o modzie, a jemu oddała serce i zdrowy rozsądek. W głowie się nie mieści, że tych dwoje się w sobie zakochało. Jednak proza życia, krocząca twardo po ziemi, ukochała poezję ulotną jak wiatr, a miłość zanurzyła się w słowach. Albo na odwrót. Trudno już teraz stwierdzić, ale koniec końców jedno pokochało drugie ze wzajemnością. I to wszystko w ulotnościach zmieniającej się z porami roku przyrody, malarsko pokazanej przez Campion. A miłość, wyrażona najpiękniejszymi słowami w wierszach, których dziś nie rozumiemy, znalazła ukojenie w dotyku dłoni, w spojrzeniu i pocałunku. Bez słów, bez intelektualnej gadki, bez ostrego dowcipu, uwodzenia błyskotliwością.

Po „Fortepianie”, który zrobił na mnie wrażenie swoją siłą, po bajecznym, porażającym wyrazistością kolorów „Aniele przy moim stole”, po mrocznym „Tatuażu” i feministycznym „Portrecie damy”, „Jaśniejsza od gwiazd” zdaje się być mianownikiem, którego do tej pory szukała Campion. Z jednej strony umiłowanie natury, od której nie powinniśmy uciekać, z drugiej umiłowanie słowa, o którego wartości zapominamy. Wreszcie, umiłowanie kultury wysokiej, która czyni nas zdolnymi do wyrażania uczuć i zachwytu nad słowem, i obrazem. I to umiłowanie drobiazgu – chwil, z których składa się nasze życie. A miłość? Albo nam się przyśni, albo będziemy mieli odwagę ją przeżyć. Tu spuszczam zasłonę milczenia.

Film:

„Jaśniejsza od gwiazd” (Bright Star)
Reż. Jane Campion
Australia, Francja, Wielka Brytania 2009

* Katarzyna Kazimierowska, redaktorka kwartalnika „Res Publica Nowa”. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

„Kultura Liberalna” nr 72 (22/2010) z 25 maja 2010 r.