Szanowni Państwo, katastrofa smoleńska i emocje związane z powodzią, podziały w kampanii prezydenckiej i wezwania do zakopania politycznych wojennych toporów… Wszystkie te cząstkowe zjawiska ostatnich tygodni skłaniają do zadawania pytań o wiele większych: jak polskie media zdają w trudnych okolicznościach test z bezstronności? I czy jest ona w ogóle potrzebna – a może ważniejsze są inne zasady – rzetelność, postępowanie zgodnie z najlepszymi intencjami i wedle uznanych standardów dziennikarskich? Tylko, czy da się je zrealizować w praktyce? A może „czwarta władza” traci władzę?
Oddalanie się języków w debacie publicznej niczemu nie służy. Wartością jest za to spotykanie w jednym miejscu poglądów, które odbiegają od siebie. Dlatego zapraszamy Państwa dziś do lektury sześciu diametralnie różniących się od siebie wypowiedzi. W Temacie Tygodnia głos zabierają osoby, które ostatnio nieczęsto spotykają się w ramach jednej dyskusji: Janina Paradowska, Jarosław Makowski, Krzysztof Bobiński, Jan Pospieszalski, i Grzegorz Miecugow, natomiast w zakładce „Pytając” Thomas Urban w rozmowie z Karoliną Wigurą porównuje polską i niemiecką kulturę dziennikarską („Polska to kraj dziennikarstwa konfrontacyjnego”).
Jednocześnie już teraz zapraszamy na debatę Instytutu Obywatelskiego „Media – między żałobą a kampanią” we środę 9 czerwca, w której wystąpią: Wiesław Godzic, Piotr Zaremba, Piotr Marciniak i Karolina Wigura, a którą poprowadzi szef Instytutu, Jarosław Makowski. Początek debaty w Klubokawiarni „Grawitacja” przy ul. Browarnej 6 o godzinie 18. „Kultura Liberalna” objęła dyskusję swoim patronatem.
Redakcja
W temacie tygodnia:
JANINA PARADOWSKA: Przekształcanie mediów
JAROSŁAW MAKOWSKI: Dziennikarze na barykadach
KRZYSZTOF BOBIŃSKI: Bez zasad media publiczne nie mają sensu
JAN POSPIESZALSKI: Przyszłość w najczarniejszych kolorach
GRZEGORZ MIECUGOW: Do tego trzeba mieć wolę
***
Przekształcanie mediów
W polskich mediach istnieje dziś wyraźny i bardzo dobrze widoczny podział na obozy polityczne. I choć oficjalnie kandydaci udają, że zgoda buduje albo że nie będzie wojny polsko-polskiej, gdzie indziej trwa skłócanie. Nie chodzi o to, że dziennikarze mają różne poglądy – to normalne, że redakcje mają swoje linie programowe, a ich członkowie dobierają się pod względem podobieństwa poglądów. Nie w każdej redakcji znajdziemy przegląd wszystkich możliwych opcji światopoglądowych. Problemem w polskich mediach w ostatnich tygodniach jest pewnego rodzaju formalny ekstremizm. „Wiadomości” pokazują rzeczywistość „Naszego Dziennika”, Radia Maryja, bezustanne modły, walenie w bęben, niezależnie od tego, czy jest ku temu powód, czy nie ma. Ten program jest faktycznie tubą propagandową jednej partii (a wcale nie rządzącej mediami publicznymi koalicji, bo Sojusz Lewicy Demokratycznej nie ma tam nic do powiedzenia).
Także i my w „Polityce” mamy przecież swoje poglądy. Jednak wydaje mi się, że staramy się racjonalnie oglądać rzeczywistość, którą potem opisujemy. Oczywiście czynimy to przez filtr swoich własnych przekonań, a czasem i sympatii politycznych, ale przynajmniej z poszanowaniem dla faktów. Tymczasem w „Wiadomościach” nie ma żadnego szacunku dla faktów. W związku z tym wydaje mi się, że właściwie postawionym pytaniem nie jest dziś to o bezstronność czy obiektywizm, ale raczej o przekształcanie się mediów. Po pierwsze, przekształcanie się właśnie w tuby propagandowe. Po drugie, w bardzo aktywnych uczestników życia politycznego, którzy jednak kreują sytuacje polityczne na podstawie plotek, nie tworzą żadnej hierarchii ważności, a z drugoplanowych, nieważnych wypowiedzi snują całe teorie i złożone spekulacje polityczne.
Skutkiem tego trudno mi ocenić, czy media dobrze spełniają swoją rolę. W każdym razie, w czasie żałoby po katastrofie prezydenckiego samolotu odegrały ją fatalnie, kreując sytuację sztuczną aż do granic możliwości. Przed długi czas o prezydenturze Lecha Kaczyńskiego nie można było powiedzieć nic krytycznego, bo od razu zachowanie takie traktowano jako niegodne. Tak, jakby śmierć człowieka przekreślała całe jego wcześniejsze życie i jedynym, co pozostaje, było, czy po śmierci poszedł do nieba, czy nie.
W efekcie zahamowano jakąkolwiek poważną dyskusję polityczną i ten stan trwa do dziś. Bo w jaki sposób można rzetelnie komentować kampanię wyborczą, jeżeli z jednej strony powtarza się jak mantrę pytanie: „Kiedy odezwie się prezes?”, a z drugiej – „Ile gaf popełnił marszałek?”. Oprócz tego mnóstwo jest debat pozornych. Ktoś coś powie i natychmiast wszyscy się tym zajmują, zamiast najpierw pomyśleć, co w sprawie jest naprawdę istotne. Przykładem może być zgłoszenie przez Bronisława Komorowskiego Marka Belki na stanowisko prezesa NBP. Była to propozycja poważna, mająca merytoryczne uzasadnienie i godna głębokiego namysłu. Niestety, większość dziennikarzy znacznie bardziej interesowało to, co powiedział o Belce wicepremier Pawlak, i czy koalicja się rozpadnie.
Dlaczego tak się dzieje? Wynika to, po pierwsze, ze zbyt głębokiego uwikłania dziennikarzy w politykę. Głębokie podziały – zarówno polityczne, jak i społeczne – istnieją i nie da się ich zażegnać słowami o tym, że nie będzie wojny polsko-polskiej. Ta wojna trwa i jest coraz poważniejsza. Tymczasem dziennikarzom wydaje się, że są sprawcami wydarzeń politycznych. Po drugie, to efekt braków w warsztacie. Jeśli dziennikarz ma dwadzieścia parę lat i brak mu jakiegokolwiek doświadczenia życiowego, może się poruszać jedynie na powierzchni tematu: „ten powiedział, tamten powiedział”. Daje się podpuszczać politykom, przekonany, że wynika z tego coś ciekawego. Zastanawiające jest również to, że w jakimś stopniu ta sytuacja wynika również z woli nadawcy, który potrzebuje widowiska, oglądalności i słuchalności. Dokładnie tak było w wypadku żałoby: Europa w kryzysie, Grecja w zapaści, a w Polskich mediach nic, tylko rozpaczaliśmy i rozpaczaliśmy…
Gdy chodzi natomiast o media publiczne, tu mamy prawdziwą katastrofę. Zdaje się, że Kamil Durczok dobrze to kiedyś ujął: dziennikarze w mediach publicznych nie mają poczucia, że stoi za nimi ich firma, więc nigdy nie będzie się tam działo dobrze. Ja na przykład mam poczucie, że za mną stoi moja firma, mój naczelny. A w mediach publicznych jest zawsze polowanie na aktualnie obowiązującą poprawność polityczną, a nawet chęć usługowego wyprzedzania zleceń politycznych. Żeby tylko się przypodobać. Ludzie w mediach publicznych mają poprzetrącane kręgosłupy. Do tego totalne upartyjnienie. Jak w takiej sytuacji dziennikarze mogą wykazywać solidarność? W jakiej sprawie? Mogą chyba tylko solidarnie złożyć wymówienia. Media publiczne są w tej chwili tak zdemolowane, że rozwiązanie jest tylko jedno: rozwiązać je i zbudować od nowa.
* Janina Paradowska, publicystka polityczna, związana z tygodnikiem „Polityka” i radiem TOK FM, prowadzi program „Puszka Paradowskiej” w Superstacji.
* * *
Dziennikarze na barykadach
Nie wierzę w bezstronne dziennikarstwo, ale wierzę w intelektualną uczciwość. Bezstronny to może i jest, ale kamień leżący przy drodze, a nie żywy, myślący człowiek. A tym bardziej dziennikarz czy publicysta. Zawsze, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, za czymś się opowiadamy, przeciw czemuś protestujemy. Nie ma więc bezstronnego dziennikarstwa tak, jak nie ma niewinnej lektury. Każdy akt lektury jest zarazem aktem interpretacji.
Testem dla jakości mediów stały się ostatnio dwa wydarzenia: katastrofa prezydenckiego samolotu i powódź. Wszyscy są raczej zgodni, że media – szczególnie publiczne, bo to one na całym świecie wyznaczają standardy – oblały ten egzamin. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że jako obywatel czuję się oszukiwany. Oszustwo polega tu na tym, że większość dziennikarzy stroi się w piórka niezależnych, obiektywnych sprawozdawców szukających prawdy. Że chcą uchodzić za „niezaangażowanych obserwatorów życia politycznego”, by z zimną krwią opisywać polityczne spory.
Dlaczego, gdy tylko reporter otwiera usta, czuję się, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł zimnej wody? Nie, nie chodzi o to, że reporter czy publicysta nie może mieć swoich poglądów. To już wyjaśniliśmy: może. Idzie o to, że polskie dziennikarstwo zostało zdobyte szturmem przez partyjne ideologie. Dziennikarze tańczą tak, jak zagrają ich szefowie, którzy swe funkcje zawdzięczają partyjnym mocodawcom. Innymi słowy: dziennikarz może czy wręcz powinien mieć przekonania polityczne, ale nie może być partyjnym ideologiem, bezmyślnie serwującym mnie, jako widzowi czy czytelnikowi, wykutą na pamięć propagandę.
Po drugie, rodzime media irytują, gdyż ich twórcy i publicystyczne gwiazdy stawiają się w roli samozwańczych rzeczników „prostego człowieka” albo, co gorsze, całego narodu. Można wnosić, że publicyści mediów publicznych nie zadawaliby pytań sugerujących zamach na prezydencki samolot albo nieudolność rządu wobec tragedii powodzi, gdyby naród się ich nie domagał. „To naród pyta, my jesteśmy tylko jego tubą” – tłumaczą. Ale znów: nie trzeba wielkiej inteligencji, by dostrzec fałsz tej argumentacji. Jeśli już redaktorzy i publicyści chcą bawić się w tropienie spiskowych teorii czy celowych zaniedbań rządu wobec żywiołu, niech to czynią we własnym, a nie moim – „prostego człowieka” – imieniu.
Po trzecie, chyba nigdy dotąd gazety i ich czołowi publicyści nie skupili się na wzajemnym okładaniu cepami tak, jak to ma miejsce dziś. Hitem, o czym już kiedyś pisałem, stały się niemal każdego dnia zamieszczane na gazetowych stronach internetowych – wszak prawdziwe życie toczy się w sieci – przeglądy prasy lub blogi zacnych redaktorów. W istocie sprowadzają się one do kopania po kostkach przeciwników: dziś w dzienniku „X” platformeska agitka, teksty przewidywalne. Niektórzy publicyści sens swojej „twórczości” sprowadzili do tego typu zapełniania internetowych blogów.
Mamy więc „salon” i „antysalon”. Co jednak ten iluzoryczny spór niby o Polskę ma, na miły Bóg, obchodzić czytelnika? Co mnie obchodzi, że redaktor X nie lubi redaktora Y, więc gotów jest zrobić każde świństwo, by go kopnąć poniżej pasa? Jako czytelnik nie takich informacji i analiz szukam w gazecie. Spierajmy się, ale niech to będą spory o problemy, jakie dotykają ludzi. Czy jednak merytoryczna dyskusja jest możliwa w kraju, gdzie dziennikarstwo nabrało charakteru personalnych wojen? Mówi się, że rodzima klasa polityczna jest zacementowana, że przydałaby się w niej świeża krew. Czy jeszcze bardziej nie potrzebuje jej rodzime dziennikarstwo, a pokoje redakcyjne gruntownego przewietrzenia?
Po piąte: co odrzuca od lektury i odbiorników. Zaangażowanie polityczne reporterów? Brak obiektywizmu? Nawet nie to. Absolutnie nieznośne jest moralizatorstwo dziennikarskich tuzów, przypominające najgorsze kazania wiejskiego proboszcza, zamiast rzetelnego opisu rzeczywistości. Trudno znieść napuszony ton komentarzy pełnych oburzenia na nieprawość życia publicznego, karcący gest komentatorów, mający charakter bicza na polityków, gdy ci zostają przyłapani na konflikcie interesów lub chamstwie. Dziennikarze dopatrzą się źdźbła w oku brata, ale belki we własnym nie dojrzą, nigdy, ale to przenigdy konfliktów interesu u siebie nie dostrzegą.
Załóżmy, że redakcja „Kultury Liberalnej” pyta o kondycję polskich mediów i ich bezstronność po katastrofie prezydenckiego samolotu i po powodzi stulecia, ale z jedną korektą: nie ma kampanii wyborczej. Czy „czwarta władza” zachowałaby się w taki sam sposób, jak zachowuje się dziś? Przypuszczam, że nie brakowałoby emocji, również szukano by kozła ofiarnego naszych narodowych nieszczęść, nie byłoby jednak politycznego zacietrzewienia, które dziś wielu dziennikarzom odbiera jasność widzenia, czyniąc z dziennikarstwa kuglarstwo.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że niektórzy żurnaliści – szczególnie mediów publicznych – swoje zaangażowanie potraktowali w taki sposób, jakby od ich słów i sprawozdań z placu boju miała zależeć przyszłość Polski. „Jeśli nie my, to kto. Jeśli nie teraz, to kiedy” – zdają się myśleć „publicystyczne sieroty” po IV RP.
I na koniec: każde demokratyczne społeczeństwo tworzone przez wolnych obywateli ma taką czwartą władzę, na jaką sobie zasłuży. Coś mi się jednak zdaje, że w polskich warunkach można śmiało twierdzić, iż jako obywatele nie popełniliśmy aż tylu „ciężkich grzechów”, byśmy byli skazani na konsumowanie aż tak marnej jakości mediów.
* Jarosław Makowski, filozof i publicysta, szef Instytutu Obywatelskiego.
* * *
Bez zasad media publiczne nie mają sensu
Priorytetem dla mediów jest rzetelna informacja – to znaczy taka, której celem jest zbliżanie odbiorcy do prawdy. Zwłaszcza w demokracji, gdzie obywatele mają wspólnie podejmować decyzje w różnych sprawach, rzetelne informowanie jest obowiązkiem. W zależności od poglądów politycznych prawda może być widziana inaczej. Należy jednak starać się być bezstronnym.
W wypadku mediów prywatnych, które mają właściciela i odwołują się do określonego segmentu opinii publicznej, możemy tolerować odmienność spojrzenia, pewną polaryzację poglądów. Gazety czy telewizje w warstwie komentarza mogą być bardziej prawicowe lub bardziej lewicowe, natomiast wiadomości powinny być możliwie bezstronne. Nieco inaczej wygląda sprawa mediów publicznych. One należą do nas wszystkich, a nie do polityków, jednego stronnictwa, jednej partii czy jednej grupy. Mamy prawo oczekiwać od mediów publicznych, że będą odzwierciedlały wszystkie istniejące w społeczeństwie punkty widzenia. W idealnej sytuacji media te nie tylko odzwierciedlają, lecz także kształtują opinie, pokazują, jaka może być przyszłość, reprezentują coś, co nazywamy interesem społecznym.
Powyższe zasady nie powinny być dla nas niczym zaskakującym: to zwykła norma. Jeżeli przyjrzymy się ustawie o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, polskiej Konstytucji, kodeksom etycznym, które były pisane w pierwszej połowie lat 90., zobaczymy, że już wtedy istniał pewien konsens. Bezstronność, rzetelność – zostały w nich po prostu zapisane. Niestety później zaczęło dziać się coś złego. Wpierw duży wpływ na media uzyskało to, co prawica nazywała konsensem lewicowym – już wtedy nie było bardzo dobrze, choć nie doszło jeszcze do katastrofy. Bardzo niedobrze zaczęło się dziać, gdy w 2005 roku do władzy doszło PiS. Sytuacja w mediach publicznych w tamtym czasie była naprawdę karygodna i od tego momentu politycy przestali się krępować ingerowania w nie.
Skutkiem tego dziś w mediach publicznych mamy do czynienia z poważnym kryzysem. Programy zostały podzielone między partie polityczne, zaś dziennikarze – zaszufladkowani. Nie ma żadnej wspólnej płaszczyzny, dążenia do przedstawiania wspólnych racji. Krajowa Rada obecnej kadencji absolutnie nie interesowała się tym problemem, a jeśli w ogóle wypowiadała się na ten temat, argumentowała, że i tak nic nie mogła zrobić. Nie alarmowała, nie broniła ustawy o KRRiT.
Dlatego należy z całą mocą podkreślić, że wypadek samolotu prezydenckiego w Smoleńsku nie spowodował obecnych problemów: on jedynie wyostrzył podziały, które pochodzą ze znacznie wcześniejszego czasu. W tej chwili mamy do czynenia z sytuacją, w której obecny skład Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji najprawdopodobniej zostanie obalony. Należy bardzo uważać, żeby Platforma Obywatelska nie zwładnęła mediami. Powinna zostać podjęta próba ustanowienia takiego reżimu, który odzwierciedlałby ład medialny istniejący w uchwalonych ustawach. Pytaniem pozostaje, czy Platoforma Obywatelska taką próbę podejmie. Osobiście mam co do tego ogromne wątpliwości.
Co można wobec tego zrobić? Należy głośno o tych problemach mówić, przypominać Platformie o ustawie. Na szczęście w mediach publicznych na przestrzeni ostatniego roku zespoły dziennikarskie zaczęły protestować. Problemem lat 2005 – 2007 było, że dziennikarze nie byli solidarni, nie pomagli sobie i dali się podzielić. Stowarzyszenia dziennikarskie nie broniły dziennikarzy w mediach publicznych. Dziś jest inaczej: protestują pracownicy Programu Trzeciego Polskiego Radia i TVP Info. Bardzo wyraźnie mówią, że nie chcą być instrumentalnie traktowani przez polityków. Zwróćmy uwagę, że finansowanie mediów z pieniędzy publicznych nie musi oznaczać ich stronniczości, jeśli tylko dziennikarze wystarczająco solidarnie nawzajem się wspierają. Brytyjska BBC jest całkowicie finansowana z budżetu, premier albo królowa wyznaczają jej szefa. Jednak etos, solidarność dziennikarzy i kultura tej instytucji są takie, że nawet najbardziej uwikłany szef bardzo szybko zacząłby wyrażać interesy i kulturę tej organizacji. Jedyne, co w takiej sytuacji jest istotne i skuteczne, to solidarność dziennikarzy. Zjednoczenie wokół pewnych zasad. Niestety, jeżeli zarobki dziennikarzy spadają, telewizja i radio mają problemy ekonomiczne, bo ludzie nie płacą abonametu, i kiedy gazety też są w defensywie, dziennikarze bardziej przejmują się swoim bytem niż zasadami.
Piszę o sprawach banalnych, ale jesteśmy w sytuacji, w której właśnie te rzeczy należy powtarzać. W Polsce mimo protestów dziennikarze nie są solidarni i nie trzymają się zasad. To kwestia wychowania, szkół dziennikarskich, przykładu starszych kolegów. I o tym trzeba mówić, bo naprawdę można to zmienić.
* Krzysztof Bobiński, dziennikarz, publicysta, działacz społeczny. Należy do Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
* * *
Przyszłość w najczarniejszych kolorach
Postawmy sprawę jasno: media w Polsce w ostatnich dwóch miesiącach nie zdały testu bezstronności. Przykłady? Pierwszy z nich jest taki. Kilka dni po śmierci Lecha Kaczyńskiego kilkudziesięcioosobowa grupa wyrostków pod kurią krakowską skandowała „Nie dla Wawelu”. Protest stał się newsem, przewinął się przez wszystkie media i posłużył jako temat wywiadu Andrzeja Wajdy dla jednego z zagranicznych pism. Natomiast pięć tysięcy osób zgromadzonych dziewiątego maja na Krakowskim Przedmieściu, krzyczących „Komorowski – zdrada stanu”, „Tuska do Ruska”, „Żądamy międzynarodowej komisji do wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej” i „nie jesteśmy aktorami” nie stało się przedmiotem doniesień ani mediów głównych, ani portali internetowych.
W Polsce istnieją oczywiście różne media. Spośród nich lepiej niż wiele innych oceniam Telewizję Publiczną, i to nie tylko ze względu na moją lojalność korporacyjną. Wyniki badań audytoryjnych pokazują, że telewizyjna Jedynka była w dniach żałoby narodowej stacją pierwszego wyboru. Nawet, jeżeli dany obraz, na przykład kawalkady karawanów z lotniska Okęcie, był transmitowany przez wszystkie stacje jednakowo, to audytorium I Programu Telewizji Polskiej i tak było przynajmniej dwa i półkrotnie większe niż innych stacji. Moim zdaniem, jest to dowodem, że Jedynka publicznej telewizji (w czym mam satysfakcję mieć swój mikroskopijny udział) spełniała misję najlepiej z istniejących stacji.
To przywodzi na myśl kolejny przykład oblanego testu z bezstronności mediów. Jeśli tak dobrze pamiętamy krzyczących „Nie dla Wawelu”, czy równie dobrze utrwaliły się w naszych głowach tłumy, które przed mszą pogrzebową w Krakowie, zobaczywszy na telebimie studio TVN-u, krzyczały „wyłączcie to” i „precz z TVN-em, chcemy TVP”? Otóż nie. Nie pamiętamy, bo ukazało się to w jednej króciusieńkiej notce i natychmiast zniknęło. Kolejny przykład: bardzo dobrze pamiętam, że kiedy na portalu Onet podano informację o wizycie Ewy Stankiewicz w Brukseli po emisji „Solidarnych 2010”, zilustrowano to zdjęciem mojej wykrzywionej twarzy, kadrowanym z perspektywy 40 centymetrów. Czyli najlepszą ilustracją do artykułu, który opowiadał o emisji filmu w Parlamencie Europejskim, okazało się zdjęcie wykrzywionego Pospieszalskiego i jakichś wyolbrzymionych, demonicznych cech jego urody…
Do tego dołącza się premier Tusk, który dyskredytująco wypowiadał się o mnie z imienia i nazwiska na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej” i który w tej samej wiadomości nie omieszkał zaznaczyć, że samego filmu nie widział! Gdyby w innym kraju premier czy kanclerz powiedział coś takiego o dziennikarzu z imienia i z nazwiska na pierwszej stronie najpoczytniejszego dziennika i później mówił, że nie widział inkryminowanego materiału, uznałoby to za przykład niedopuszczalnego nacisku politycznego na wolność słowa i wolność dziennikarską. Kolejnym przykładem jest ocenzurowanie reklamy filmu Solidarni 2010 lub stronniczy – zaangażowany politycznie werdykt komisji etyki TVP w sprawie naszego filmu.
To wszystko sprawia że przyszłość mediów w Polsce widzę w czarnych kolorach. Pełniący obowiązki prezydenta tak dalece nie wierzy w sondaże, że chce dziś odwołać Krajową Radę i powołać nowe ciało, które zmieniłoby obsadę mediów publicznych, czytaj: oddało ją w ręce PO. Dziś jadę na spotkanie z fanami „Solidarnych 2010” do Koszalina, wczoraj byłem na koncercie z tej samej okazji, przedwczoraj byłem w Krakowie i jeszcze wcześniej w Szczecinie. Mam zaproszenie do Londynu, Brukseli, Częstochowy, Bytomia, Raciborza i Drohiczyna. I jeżeli wyrzucą mnie z TVP, pewnie będę zmuszony zostać objazdowym komiwojażerem, tak jak w latach stanu wojennego aktorzy grali w salach kościelnych. Będę komunikował się wtedy bezpośrednio z ludźmi. Wraz z Ewą Stankiewicz myślimy o powołaniu stowarzyszenia walczącego o wolność słowa w Polsce, bo nie ma wolności i demokracji bez wolności debaty publicznej.
* Jan Pospieszalski, dziennikarz, publicysta, autor programów radiowych i telewizyjnych. Współautor filmu „Solidarni 2010”.
* * *
Do tego trzeba mieć wolę
Na bezstronność naszych mediów negatywnie wpływają albo politycy – jak w wypadku mediów publicznych, gdzie obserwujemy zawłaszczanie ich jako „łupu wyborczo-wojennego” – albo sami dziennikarze, wyrzekający się nierzadko w swojej pracy rzetelności.
Mimo wszystko sądzę jednak, że ta bezstronność w polskich mediach jest. Oczywiście, poszczególne media mają swoje konotacje czy – może lepiej – przyprawione „gęby”. Dotyczy to zarówno„Rzeczpospolitej”, „Gazety Wyborczej”, jak i TVN. Te „gęby” są jednak przesadzone, bo choć niektórzy publicyści prezentują dość radykalne poglądy, media potrafią je ważyć. I tak „Rzeczpospolita” drukuje teksty Zdzisława Krasnodębskiego, ale już za chwilę także Ireneusza Krzemińskiego, który z tym pierwszym polemizuje. Podobnie z innymi gazetami.
Oczywiście od czasu do czasu w mediach można dostrzec pewne nadużycia – można mówić o falach braku bezstronności. Z jedną z nich mamy do czynienia obecnie w mediach publicznych. Wyraźnie widać, że „Wiadomości” są nieobiektywne i politycznie sterowane. Myślę jednak, że ta fala, podobnie jak inne, będzie krótkotrwała i w dłuższej perspektywie czasowej także ten program okaże się rzetelny. Zaznaczmy przy tym, że nie warto mówić o obiektywności. Obiektywność mediów to ideał, który w rzeczywistości nie istnieje. Kształt „Faktów” czy „Wiadomości” zawsze jest wynikiem czyjejś subiektywnej decyzji. Możemy jednak mówić właśnie o bezstronności, czy też rzetelności, to znaczy podawaniu informacji w zgodzie z najlepszą intencją i wedle najlepiej pojętych standardów dziennikarskich. Oczywiście, ze świadomością, że forma dziennikarstwa jest z zasady uproszczona. Na przykład typowy program informacyjny w telewizji złożony jest z kilkunastu materiałów, z których każdy trwa dwie minuty. W efekcie nie można uniknąć pewnej symplifikacji przedstawiania świata.
Często rzetelność wyraża się nie w samych materiałach dziennikarskich, ale w tym, w jakim umieszcza się je kontekście. Wiele krytycznych uwag padało w kontekście filmu „Solidarni 2010” Ewy Stankiewicz. Byłbym ostrożny w łatwym ocenianiu tego filmu. Osobiście nie byłem pod Pałacem Prezydenckim po śmierci Lecha Kaczyńskiego, ale pokazywałem fragment filmu swoim studentom i pytałem, czy ich zdaniem dałoby się o tamtych momentach nakręcić inny film. Okazało się, że zdania były podzielone. Ci, którzy pojawili się pod Pałacem w niedzielę i w poniedziałek, mówili, że oczywiście – dałoby się. Z kolei ci, którzy przyszli tam w środę i czwartek, uważali, że raczej trudno byłoby zrobić inny film. Jeśli więc miałbym wątpliwości odnośnie „Solidarnych…”, to dotyczyłyby one raczej decyzji wydawcy o nadaniu filmu z określonego przedziału czasowego bez komentarza wprowadzającego szerszy kontekst.
Wracając na koniec do mediów publicznych: cóż, pretensje o to, że obecnie sterowane są one przez polityków, możemy mieć – jako społeczeństwo – jedynie do siebie. Sami pozwoliliśmy, żeby politycy nam je zabrali. I to nie wczoraj, ale dwadzieścia lat temu. Sprawa jest nadal aktualna: media publiczne należy politykom odebrać i zrobić z nich normalne, prawdziwe, zawodowe media propaństwowe, o ustawowo zabezpieczonej niezależności. Dziś co prawda pojawiła się szansa na zmiany, bo KRRiT drży w posadach i pierwszy krok w kierunku jej rozwiązania został postawiony. Pojawiły się różne pomysły, między innymi tak zwany projekt artystów z Kongresu Kultury w Krakowie w ubiegłym roku. Można zacząć działać. Jednak do tego trzeba mieć wolę.
* Grzegorz Miecugow, dziennikarz, szef zespołu wydawców w TVN 24, wykładowca Collegium Civitas.
* * *
** Współpraca przy przygotowaniu Tematu Tygodnia: Ewa Serzysko i Agata Tomaszuk.
*** Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk.
„Kultura Liberalna” nr 73 (23/2010) z 1 czerwca 2010 r.