Bartosz Biedrzycki

Largo Winch

Każdy z nas ma czasem ochotę na trochę dobrze zrealizowanej popularnej rozrywki. W przerwach między komiksami o Republice Weimarskiej, dorosłości, galeriankach i życiu we współczesnym Izraelu dobrze jest sięgnąć po jakąś sprawdzoną sensację ze Starego Kontynentu.

Okazja jest nie lada, bo, korzystając z zeszłorocznej premiery filmowej, wydawnictwo Egmont ponownie wprowadziło na rynek polski serię „Largo Winch”. I muszę przyznać, dopiero gdy zatopiłem się w lekturze zrozumiałem, jak bardzo brakowało mi takiej rozrywki. „Largo Winch” bowiem to klasyczna sensacja – wielkie pieniądze, wielkie przygody i wielce piękne kobiety. A wszystko kręci się wokół niepokornego, młodego miliardera, który nie wiadomo, czy nie wolałby pozostać raczej awanturnikiem, niż odziedziczyć po adopcyjnym ojcu ogromny koncern.

To smakowite danie przygotował weteran europejskiego komiksu. Jean Van Hamme znany jest Polakom od bardzo dawna, głównie za sprawą serii „Thorgal” o przygodach dzielnego Wikinga, rysowanych przez naszego rodaka, Grzegorza Rosińskiego. Ten sam duet zresztą stworzył nadzwyczaj cenione przez krytykę i czytelników dzieło „Szninkiel”, wznowione niedawno kolejny raz po polsku. Dużą popularnością w naszym kraju cieszyła się także sensacyjna seria „XIII” jego scenariusza.

Dwadzieścia lat temu Van Hamme zaproponował Philippe Francqowi zilustrowanie w formie komiksu swojej książki, która wówczas właśnie się ukazała. Od tamtej pory „Largo Winch” kojarzy się nieodmiennie z klasyką komiksowej opowieści sensacyjno-awanturniczej. Seria była wielokrotnie wznawiana, niedawno ją zekranizowano i już trwają prace nad kolejnym filmem.

Co sprawia, że młody miliarder jugosłowiańskiego pochodzenia, Largon Winczlav i jego przygody są tak wciągające? W zasadzie nic ponad to, co wymieniłem na początku. W najlepszej tradycji takich klasyków sensacji jak McLean czy Fleming, Van Hamme prezentuje nam bohatera niepokornego, chodzącego własnymi ścieżkami, rozwiązującego swoje problemy w sposób niekonwencjonalny i bezkompromisowy.

Chociaż na co dzień jest miliarderem i stoi na czele gigantycznej, międzynarodowej korporacji nie ma problemów, by oprócz rekinów finansjery i tuzów zarządzania otaczać się awanturnikami takimi samymi, jak on – deportowanymi z ojczyzny eks-złodziejami, szalonymi pilotami czy przepięknymi byłymi agentkami karteli narkotykowych. Wszyscy ci ludzie okazują się niezwykle pomocni niezależnie od tego, czy akurat Koncern W dokonuje przejęcia konkurencji na niespotykaną dotąd skalę przy pomocy Publicznej Oferty Kupna, czy też jego szef musi dowieść swojej niewinności, uwikłany przez CIA w śledztwo dotyczące przemytu heroiny, czy wreszcie w górach Birmy próbuje odbić z rąk wojskowych oprawców swojego najbliższego przyjaciela, zaciągając śmiertelny dług u chińskiej mafii. Oczywiście, jak przystało na rasowego awanturnika robi to z wdziękiem, bez skrupułów, nie oglądając się na konwenanse i prawo, podczas gdy kobiety o zapierającej dech w piersiach urodzie niemal same wpadają mu do łóżka.

Można mieć sceptyczne nastawienie do tego schematu, ale jeśli jest on zrealizowany z klasą i inteligentnie, to, podobnie jak filmy z najbardziej znanym agentem Jej Królewskiej Mości, po prostu musi się spodobać. Szczególnie, że prócz naprawdę wciągającego, dokładnie dopracowanego scenariusza, który, mimo że nieprawdopodobny nie próbuje obrazić czytelnika kliszami i idiotyzmami, komiks ten oferuje doskonałe rysunki. Francq porusza się w manierze realistycznej, popularnej w komiksie frankońskim. Jego rysunki przywodzą na myśl takich rysowników jak Kasprzak czy Marvano. Świetne, wysmakowane kolory to także cecha charakterystyczna tego segmentu.

Polskie wydanie warte jest uwagi również ze względów czysto technicznych. Egmont zdecydował się na publikację zbiorczą, podobnie jak w zeszłorocznym „Halloween Blues”. W przystępnej cenie czytelnik dostaje tomy zbierające po cztery oryginalne albumy, co zapewnia dużą dawkę lektury na raz. Rozwiązanie o tyle dobre, że zwykle każda historia zajmuje dwa oryginalne albumy – my możemy przeczytać ją od razu, bez oczekiwania na publikację kolejnego tomu.

„Largo Winch” to idealny komiks dla każdego, kto lubi dobrą rozrywkę. To także świetna pozycja dla kogoś, kto swoją przygodę z tym medium dopiero chciałby rozpocząć, a niekoniecznie ma ochotę na eksperymenty formalne czy problemy cięższego kalibru. Rozrywka być może prosta, ale nie prostacka i w swoim gatunku naprawdę wysokiej próby.

Komiks:

„Largo Winch”, Jean Van Hamme i Philippe Francq, wydanie zbiorcze tomów 1-4 oraz 5-8, wyd. polskie
Egmont 2009.

* Bartek Biedrzycki, specjalista IT, twórca, wydawca i miłośnik komiksów, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 76 (25/2010) z 22 czerwca 2010 r.