Marta Bucholc
Otwórz mi! Ingeborg Bachmann, „Monolog Myszkina do pantomimy Idiota”
Być może właściwa odpowiedź na pytanie, dlaczego książę Myszkin był idiotą, brzmi: „nie potrafił czytać didaskaliów”.
Nieumiejętność odczytywania tego, co zapisane na marginesach, jest dla aktora zabójcza. Nie wie, gdzie się znalazł, w jakim charakterze figuruje w danej scenie, jaki sens mają jego słowa. Nie wie też, jak je wypowiadać, by utrafić w całokształt przedstawienia. Mówi więc wciąż tak samo, w jedyny znany sobie sposób, zapewne tak, jak sądzi, że mówić trzeba. Być może jednak tak, jak mówi się po prostu, kiedy chce się coś powiedzieć. Mówi szczerze, choć scenicznym tekstem. Wypada to jednak komicznie, bo sam tekst – nieosadzony w didaskaliach – nie gra w scenicznej rzeczywistości, jest bredzeniem socjopatycznego wariata.
Otoczenie reaguje na bełkot pobłażaniem, lekceważeniem, agresją, śmiechem, a nade wszystko coraz większą niepewnością. Zwłaszcza, jeśli to idiota jest jedynym człowiekiem obdarzonym głosem w świecie niemych.
Rogożyn, Nastasja Filipowna, Tocki, Gańka Iwołgin, generał Jepanczyn i Agłaja tańczą w zmieniających się dekoracjach, bezgłośnie bezradni, czekający na interpretację, która nada sens ich ruchom, uzasadni cyrkowy namiot, drążek do ćwiczeń baletowych, biel murów gotyckiego zamku, promenadę dla kuracjuszy, czerwone i czarne dywany. Banalne obrazowanie banalnych relacji – które bez głosu Myszkina tłumaczyłoby się doskonale – komplikuje się i wikła przez jego egotyczną, autystyczną i nieadekwatną narrację idioty.
Wiemy co prawda, że dekoracje i didaskalia to część monologu Myszkina: kostiumy, gesty i ruchy aktorów to jego wizje, nie mają one nic wspólnego z rzeczywistością. Żałośni ludzie przeżywają swoje trywialne emocje, robią sobie małe świństwa i krzywdzą się okrutnie, histerycznie, lecz płasko, a idiota trwa z boku i głosem regularnym jak pismo ihumena przybiera ich drgające ciała w senne majaki.
„Z zapożyczonym słowem,
nie z ogniem przyszedłem,
winny za wszystko, Boże!
(…) Ty bowiem, odkąd nas już
nie widzisz, liczysz na słowo.”
Myszkin nic nie rozumie, bo nie czyta własnych didaskaliów. Wjeżdża w mury zaklętego zamku, który wzniósł z własnych słów. Modli się do ikon, które spływają z góry pod ciężarem jego głosu. Czuwa do pierwszych kurów z Rogożynem, któremu sam nałożył cierniową koronę. Aż do finałowego wybuchu obłędu w zwielokrotnionym samobójstwie niezliczonych wisielców Myszkin nie jest w stanie odczytać jednego wersu, jednej sylaby z tego, co sam napisał swoją prostą, miarową, mimetyczną recytacją. Pożycza słowa jak litery, pożycza je z cudzego tańca i obłędnie liczy na słowo między sobą a Bogiem, liczy na słowo między sobą a ludźmi. „Zatrzasnęły się wszystkie bramy, jest noc, a co trzeba powiedzieć, nie zostało jeszcze powiedziane”.
Ta niemoc słowa staje się szczególnie bolesna, jeśli przyjmiemy interpretację biograficzną monologu Myszkina, którą proponuje tłumacz, Andrzej Kopacki, w komentarzu zamieszczonym w tym samym numerze „Literatury na Świecie”, poświęconym w całości Ingeborg Bachmann i Paulowi Celanowi. Słowo idioty, które tworzy światy, powołuje do życia ludzi i ich męczarnie. Słowo obłąkane, nieokiełznane i nieobliczalne staje między poetką a jej miłością. Słowo odgradza ją od świata, wyłącza zeń i wydziela, uwznioślając miłość w sacrum budzące lęk, lecz pozbawione sensu. Niema miłość, która powołuje do życia fikcję, gdy próbuje przemówić, czyni z kochanków idiotów, ludzi wsobnych, szczelnie zamkniętych w sobie nawzajem, jak bliźniacze muszle. Wyjść poza udrękę szaleństwa można tylko przez śmierć, która musi nadejść, gdy muszle się rozłączą.
Tekst:
Ingeborg Bachman, „Monolog Myszkina do pantomimy Idiota”, przeł. Andrzej Kopacki, „Literatura na Świecie” nr 01-02/2010 (462-463).
* Marta Bucholc, doktor socjologii, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 76 (25/2010) z 22 czerwca 2010 r.