Agnieszka Wądołowska

Zapętlone, czyli „Ona i Ona” Teatru Wytwórnia

Dwie krańcowo różne kobiety. Jedna – w białej, długiej sukni – enigmatycznie milczy. Druga – w wulgarnie kusej, jaskrawoczerwonej sukience – mówi bez chwili przerwy. O wizycie w Cannes, o mężu, o porodzie, o formie, o tym, jak spotkała Meryl Streep. Jej potok słów zdaje się odbijać od tej milczącej. Należą do różnych światów. To postaci z miniatury Strindberga pt. „Silniejsza”, która była punktem wyjścia dla spektaklu Teatru Wytwórnia „Ona i Ona”. W oryginale jedna z kobiet staje się odzwierciedleniem drugiej, żeby utrzymać przy sobie zdradzającego ją męża. Upodabnia się do rywalki jak kameleon. Przejmuje jej zwyczaje, zainteresowania, fascynacje. Tak jak ona, pije gorącą czekoladę. Jak ona, zachwyca się tulipanami. Nawet syna nazywa po jej ojcu. Wygrywa, okazuje się silniejsza, bo mąż przy niej zostaje. Mistrzostwo tekstu Strindberga polega na minimalistycznej formie, w której zawiera się wachlarz uczuć i złożoność miłosno-przyjacielskiego trójkąta. To jakby w odłamku szkła odbiła się w całej swej wielobarwności dość smutna tęcza.

Dla aktorek i pomysłodawczyń spektaklu – Karoliny Dafne Porcari i Katarzyny Misiewicz-Żurek – ten tekst stał się inspiracją do wielomiesięcznych improwizacji, w wyniku których powstało pełnometrażowe przedstawienie. Aktorki dopowiadają historię sprzed konfrontacji bohaterek „Silniejszej” oraz ich dalsze losy. Mnożą poziomy narracji. Scena ze Strindberga okazuje się tylko elementem reżyserowanego spektaklu. Teatr w teatrze. Troje ludzi splątanych w miłosnym trójkącie wystawia wspólnie przedstawienie o zdradzie, odrzuceniu i samotności. Jednak romanse, ból i depresja pojawiają się nie tylko w sferze fikcji. Podczas przedstawienia okazuje się, że w życiu aktorek jak w krzywym zwierciadle odbija się historia z przedstawienia. Równocześnie widz odkrywa, że wystawiana przez nie sztuka wypływa z ich własnych doświadczeń. Rwana narracja. Przenikające się poziomy. Ekspresjonistyczny kolaż nasyconych symbolami scen. Gra blików, odbić, kopii. Zapętlenie się płaszczyzn rzeczywistości i sztuki, które wzajemnie na siebie wpływają. Emocje przenoszą się z jednej przestrzeni w drugą. Jak w „Carmen” Carlosa Saury, w której przedstawienie wystawiane przez grupę tancerzy flamenco kończy się zupełnie realną śmiercią odtwórczyni głównej roli z ręki porzuconego kochanka. W „Ona i Ona” poziomy narracyjne są jeszcze dodatkowo spiętrzone. Autorki projektu, tworząc tekst, czerpały z własnych przeżyć, a monologi, które wypowiadają, zawierają elementy ich wspomnień. Tak więc chwilami przedstawienie staje się też ekshibicjonistycznym metaposzukiwaniem granic sztuki i prawdy na scenie.

„Ona i Ona” również pod względem formalnym jest odbiciem oryginału Strindberga. Postaci są równie bezimienne, a całość oparta niemal wyłącznie na monologach. Znów mnożą się odbicia, bo tak jak tytuł odwołuje się do symetrii, tak opowiadane przez bohaterki historie można połączyć w analogiczne pary. To na nich bazuje akcja, która prawie nie rozgrywa się na scenie, ale pojawia się dzięki kolejnym opowieściom. Kluczowa okazuje się historia opowiadana na końcu przez reżysera swojej obecnej partnerce i jej najlepszej przyjaciółce. To scenariusz sztuki, którą razem wyreżyserują i jednocześnie plan kolejnej zdrady, która rozegra się między nimi. Zapętlone przedstawienie. Można by je oglądać w kółko, ponieważ historia, którą będzie chciał zrealizować reżyser, to zarazem ta, którą właśnie obejrzeliśmy. „Ona i Ona” przypomina „Finnegans Wake” Jamesa Joyce’a, w którym dokończenie ostatniego zdania znajduje się na pierwszej stronie książki. Pozbawione linearności, achronologiczne, zatacza koło. Ma strukturę ronda. Uroboros. Sztuka jest jak wąż pożerający własny ogon, wiecznie się zapętlający i odradzający sam z siebie.

Przedstawienie opiera się na prostych, choć znaczących analogiach. Podobnie jest ze scenografią, która wykorzystuje kilka oszczędnych zabiegów, na przykład w scenie, kiedy jedna z bohaterek występuje w telewizyjnym talk show, a błyski kuli dyskotekowej mające kształty setek oczu wirują i przelatują po jej ciele. Niewzruszone krążą dalej, nawet gdy jej lukrowana historia o szczęśliwym małżeństwie zamienia się w wyznanie pobitej przez swego męża kobiety. Wspaniałe stroje Romy Gąsiorowskiej (zwłaszcza w ascetycznej scenografii spektaklu) grają kluczową rolę w tworzeniu przestrzeni scenicznej. To dzięki nim obie One zmieniają się jak w kalejdoskopie. Przechodzą najbardziej niespodziewane metamorfozy, odsłaniając coraz to nowe oblicza i często zupełnie zaskakujące podobieństwa. Dopiero w ostatniej scenie staje się jasne, że osią scenografii jest równoważnia – przyrząd do ćwiczeń, po którym należy stąpać ostrożnie, ale pewnie, by układ się udał. Tak łatwo spaść czy popełnić pomyłkę. Postaciom Strindberga, aktorkom, twórczyniom spektaklu zdarza się to aż nazbyt często.

Persona. Maska i postać. Jedna twarz z dwóch kobiet. Przenikanie. Rozmywanie granic. Zamazywanie różnic. W tym najsławniejszym kadrze z filmu Bergmana, kiedy widz ciągle jest świadomy, że ogląda dwie twarze, ale widzi już jedną, metaforycznie zawiera się istota przedstawienia Teatru Wytwórnia. Tak jak poziomy narracyjne, tak i One wielokrotnie zlewają się w jedną. Sztuka i życie, fikcja i rzeczywistość. Przemieszane. Splecione. Zapętlone. Nie da się odcedzić gry od doświadczenia, postaci od bólu, przyjaźni od zdrady. „Ona i Ona”. Fascynująca sztuka.

Spektakl:

„Ona i Ona”, na podstawie „Silniejszej” A. Strindberga
Reż. Artur Urbański
Teatr Wytwórnia.

* Agnieszka Wądołowska, absolwentka filologii angielskiej UW.

„Kultura Liberalna” nr 77 (27/2010) z 29 czerwca 2010 r.