Manon

Krzywe i nieproporcjonalne dekoracje wspaniale sprawdziły się jako dziewiętnastowieczny Paryż, miasto, w którym mieszczańska moralność równie chybotliwie trzyma się pionu co domy zbudowane na scenie Covent Garden przez Chantal Thomas. Spektakl wyreżyserowany przez Laurenta Pelly’ego oczarował lekkością, podbarwianym ironią dowcipem i – last but not least – swoiście francuskim esprit. W roli tytułowej zachwyciła Anna Netrebko, która na scenie umie równie przekonująco śpiewać, co całować czy wyzionąć ducha. Purystów może denerwować to, jak asekurancko nabiera powietrza przed najwyższymi dźwiękami, tym samym łamiąc muzyczną frazę. Ale tych w Operze Królewskiej 28 czerwca nie było. Stawiło się za to licznie grono krytyków i koneserów, którzy ze zdumieniem wsłuchiwali się w drżący na modłę francuską głos tenora Vittoria Grigolo. Śpiewał tak dobrze, że zdołał chyba ostatecznie odkupić pierworodny grzech, jakim było rozpoczęcie kariery od występów w gatunku cross-over. Bez wątpienia i jemu, i pięknej Annie pomogła orkiestra prowadzona wprawną ręką Antonia Pappano.

Po spektaklu poszedłem sprawdzić, czy już ustawiła się kolejka po wejściówki na następny dzień – londyński debiut Placida Dominga w partii barytonowej. Nie było jeszcze nikogo. Natomiast wcześnie rano ogonek chętnych znikał gdzieś za dalekim zakrętem. Zaprzyjaźniony brytyjski recenzent rozczulił się na ten widok, wspominając jak sam, jeszcze na studiach, spędził noc w oczekiwaniu na bilet na Otella z Domingiem. Tenor zadbał wówczas o najwierniejszych fanów, w środku nocy przysłał im wino i pizzę. Czy było tak też tym razem? Nie wiem, bo recenzencki bilet dostałem bez kolejki.

Simon Boccanegra

Domingo – baryton wywołał euforię. Chwilami zaskakiwał, zwłaszcza barwą głosu, lekką w górze barytonowego rejestru, tam, gdzie inni muszą się mocno wysilić, mniej zaś pewną w dole, głęboko poniżej skali tenorowej. Bez wątpienia jednak porywał charyzmą, kulturą muzyczną i – to poruszyło mnie najbardziej – niezwykłą umiejętnością budowania napięcia pomiędzy postaciami na scenie, które nieco przytłoczył rozmach starej i nieładnej inscenizacji Elijah Moshinsky’ego. Partnerów miał Domingo – baryton pierwszej klasy – Ferrucia Furlanetto (Jacopo Fiesco) i Josepha Calleja (Gabriele Adorno). Marina Popławska (Amelia Grimaldi) zbyt wczuła się w bolączki duszy swojej postaci. Albo zjadła ją trema. Albo po prostu Rosjanka miała problemy z intonacją. Bardzo ucieszył mnie polski akcent w tym historycznym spektaklu – małą rolę Pietra wykonał uczestnik programu dla młodych artystów w Covent Garden Łukasz Jakóbski (w programie Lukas Jakobski). Gdy wychodził do ukłonów wraz z Domingiem i pozostałymi śpiewakami, aż skakał z radości. Ja też podskoczyłem, co nie było trudne, miałem bowiem miejsce stojące.

Makbet

Kolejnego dnia przed spektaklem Makbeta w La Monnaie usiadłem w pobliskim wyszynku, by nieco się posilić. Ostatnią rzeczą, na jaką miałem ochotę, był stadionowy hałas wuwuzeli. Tymczasem przy stoliku obok pewien jegomość postanowił zabawić panie, wygrywając na tym instrumencie kubistyczną serenadę. Szło mu zaskakująco dobrze. Dopiero w teatrze odkryłem, że był to trębacz operowej orkiestry.

Makbeta w La Monnaie wyreżyserował Krzysztof Warlikowski. Spektakl udał mu się wyjątkowo – lekka, zdawałoby się operetkowa muzyka Verdiego połączona z mroczną wizją reżysera, który spektakl przeniósł w realia wojny w Wietnamie, działa na widza podkorowo. Przerażają dzieci w maskach, grające rolę wiedźm, przepowiadających Makbetowi przyszłość. Mrozi serce świat scenicznego, wyestetyzowanego zła, a w duszę szczypie synestetyczna groza.

Po spektaklu brukselska publiczność długo biła brawo na stojąco. Niektórym to jednak nie wystarczyło. Z toreb dobyli więc skrywane dotąd wuwuzele i odtrąbili swój zachwyt. I był to osobliwy aplauz po tym krwawym spektaklu.

Opery:

Jules Massenet Manon
Opera Królewska Covent Garden
28 czerwca 2010

Giuseppe Verdi Simon Boccanegra
Opera Królewska Covent Garden
29 czerwca 2010

Giuseppe Verdi Makbet
La Monnaie
30 czerwca 2010