Katarzyna Kazimierowska
Gdy zabrakło mi słów… O „Istocie” Vincenzo Natali
To film dla tych wszystkich, którzy nie widzieli ani kultowego „Cube” ani „Labiryntu Fauna”. Właśnie przez te dwa tytuły polski dystrybutor postanowił nas skusić na „Istotę”. Po solidnej dawce kina moralnego niepokoju, jaką serwował „Cube” i niepokojącej, okrutnej estetyki, jaką zachwycał „Labirynt fauna”, „Istota” rozczarowuje jednak pod każdym względem.
Po tym filmie spodziewać się można wszystkiego co najgorsze. Więcej – właśnie to się dostaje. Jednocześnie wprawia on w smutne zakłopotanie, więc z poczucia moralnego obowiązku jednak o nim napiszę.
W skrócie: obraz Vincenzo Natali stara się nadrobić tempem tam, gdzie fabuła jest obraźliwie i do bólu przewidywalna oraz techniką tam, gdzie nawet aktorzy – przecież nie z drugiej ligi – nie radzą sobie z banałem dialogów.
Mamy tu parę naukowców, prawdziwych gwiazd świata nauki (lubiana przeze mnie, choć nie w tym filmie Sarah Polley i Szpilman aka zabójca predatorów aka Adrien Brody). Są młodzi, piękni i zarozumiali, a do tego piekielnie zdolni. Pracując nad stworzeniem nowych form życia, fizycznie niewiele lepiej ukształtowanych od ameby, tyle że w kolorze zmielonego mięsa, postanawiają pójść dalej i pobawić się w Boga. Dotychczas łączyli w jeden organizm DNA różnych zwierząt, by dzięki temu odnaleźć antidotum na ludzkie schorzenia, w tym śmiertelne choroby. Teraz podchodzą do zadania ambicjonalnie i w tajemnicy przed pracodawcą do zbioru dna dołączają też ludzkie, a potem – o zgrozo – taką zbitkę łączą z komórką jajową. Dochodzi do cudownej zygoty i mamy – no właśnie, nie jest to człowiek.
Tytułowa istota, nazwana pieszczotliwie przez swoich „rodziców” Dren (anagram od „nerd”), reprezentuje wszystkie zalety każdego z siedzących w niej kodów genetycznych – ma więc i skrzela i płuca, i skrzydła, a w dodatku całkiem apetyczna z niej ( i jak się okaże, seksualnie rozbudzona) kobieta. Co ciekawe i co próbują nam powiedzieć twórcy, powstała istota rodzi się z umysłem w stanie tabula rasa, jest moralnie i emocjonalnie neutralna, czyli można jej, poprzez wychowanie, wdrukować każdą cechę, wartość, ideologię. Mamy więc tu piękną i smutną opowieść o wychowaniu do życia w rodzinie i świecie – tylko w krzywym zwierciadle. Bo choć Dren jest wdzięcznym materiałem wychowawczym, w mig chwyta nie tylko nowe umiejętności manualne, ale też intencje i prawdziwe motywy kierujące jej rodzicami. I to oni okazują się prawdziwymi potworami.
Piszę o tym, oszczędzając streszczenia fabuły czytelnikom o słabych nerwach, gdyż przypomina ona nieco bardziej wynaturzoną wersję telenoweli brazylijskiej z do bólu zębów przewidywanymi zwrotami (a może trafniej – zgrzytami) akcji. Seks z multiplikowanym zestawem genetycznym zwierzęco-ludzkim , bo tym w końcu jest Dren, nie jest najgorszym z pomysłów, na które wpadli scenarzyści.
Ale tu zaczyna się obrona „Istoty”. Choć fabuła jest schematyczna na poziomie, jakiego powstydziłby się każdy film akcji klasy B, to jednak jest, moim zdaniem, zamierzona. Rzeczy dzieją się po utartym kole filmowej historii, tak jak zawsze wydarzają się w większości patologicznych rodzin. Mamy więc zachwyt nad „dzieckiem” i podejmowane nieudolnie próby wychowawcze, mamy zniechęcenie potomkiem, kompleks Elektry, kazirodztwo, przemoc, wreszcie śmierć i zemstę. Jednocześnie, rzeczy nie biorą się znikąd. Natali pokazuje jak nieodpowiedzialnym gatunkiem jesteśmy – chcemy panować nad drugą istotą, a nie potrafimy poradzić sobie z własnymi demonami, powielamy wychowawcze błędy naszych rodziców i dodajemy do tego własne fobie, perwersje i obsesje.
Twórcy „Istoty” stawiają przed nami osobliwe lustro – niby nic tam z siebie nie widzimy, jedynie grożą nam palcem, żebyśmy nie bawili się w Boga, bo nam samym daleko do doskonałości. A jednak widok przeraża.
* Katarzyna Kazimierowska, redaktorka kwartalnika „Res Publica Nowa”. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 80 (30/2010) z 20 lipca 2010 r.