Łukasz Kowalczyk

Książka na plażę – „Tragicznie dzieje literatury” Waltera Muschga

„Tragicznie dzieje literatury” Waltera Muschga to niemal siedmiusetstronicowe tomiszcze, wydane po raz pierwszy w roku 1948. Autor, profesor Uniwersytetu w Bazylei i uznany europejski teoretyk literatury, położył w nim nacisk na literaturę niemiecką. Historia literatury jest tu w stopniu imponującym nasączona faktami i interpretacjami. Jednocześnie – poddana ścisłemu reżimowi pojęciowemu i rozrysowana na siatce klasyfikacyjnej o oczkach tak małych, że mogą się przez nią przecisnąć jedynie nieliczne anegdoty. Po powyższym zagajeniu czytelnicy mający ochotę na wciągającą książkę wakacyjną, napisaną zachęcającym do lektury językiem, najpewniej nie sięgnęliby po pierwszy polski przekład „Tragicznych dziejów literatury”. I popełniliby tym samym duży błąd.

To książka, którą się świetnie czyta. Niebagatelna w tym, jak sądzę, zasługa tłumacza. Niemniej, przede wszystkim sam Muschg mistrzowsko kiełzna ogrom materiału i tak swobodnie wplata weń nici antropologiczne, socjologiczne, filozoficzne i wreszcie teologiczne, że tylko powtarzalność ściegu zaświadcza, że to tkanina z jednym dominującym, teoretycznoliterackim wzorem.

Oto bowiem, w pierwszej części książki, mnogość faktów, nazwisk i interpretacji dotyczących twórczości jako takiej zostaje rozdzielona na trzy bloki, którym nadane zostają tytuły: „Mag”, „Jasnowidz”, „Pieśniarz”. Autor nieśpiesznie wprowadza do tych typologicznych, obszernych cel kolejne postaci. Niektórym, mającym u Muschga wyraźne fory (jak choćby Goethemu) wolno przechadzać się swobodnie. Inni, pomniejsi, zajmują jakiś konkretny kąt w jednej z archetypalnych przestrzeni. Pojęcia „archetyp” używam tu z wahaniem, a i sam Autor się nim nie posługuje, mówiąc raczej o „pierwotnych formach” czy wręcz o „formach ducha poezji”.

Sekcję „Magowie” firmują Proteusz – ikona zmiennokształtności i ciągłego pozostawania pomiędzy siłami natury a człowieczeństwem, oraz Orfeusz – „szaman, który został poetą”. Od szamana syberyjskiego różni się tym, że nie triumfuje jako pętający naturę (śmierć) swym czarem, lecz cierpi pokonany, a tym samym „czary uduchowiają się w nim i z mrocznego rzemiosła stają się sztuką przemieniania nieuleczalnego bólu w pieśń”. Wspólnie ciągną wózek Dionizosa. Następnie Autor będzie z przekonującym uzasadnieniem umieszczał w tejże celi kolejnych, zupełnie już namacalnych lokatorów (że wymienię tylko Szekspira). A właściwie nie lokatorów, lecz ich kostiumy – przedmiotem atrybucji nie jest całościowa persona literacka, lecz utkane ze słów i czynów poety dominanty, których może być przecież kilka u jednego autora.

Podobnie deocentryczną jak u „Magów” zasadę zakwaterowania zastosowano u „Jasnowidzów”. Tu lądują ci, którzy zamiast zaklinać i przemieniać w sobie boskie siły natury, niosą boski głos między ludzi („Prorok jest więźniem Boga i dźwiga tę służbę przez całe życie jak nadludzki ciężar”, „Prorocy biblijni nie mogli już przekonywać świata cudami, lecz tylko słowem”) i doznają przez to zatrważająco niewystarczającego, mistycznego kontaktu z Tymże („Tak jak u Orfeusza poezja narodziła się z żalu po utracie ukochanej osoby, tak też u proroków biblijnych wyrasta z żałoby po utracie Boga”). Znowu Autor zapełnia je dobrze nam znanymi postaciami. W tej celi największy siennik zdają się mieć Dante i Hölderlin. I, oczywiście, wszędobylski Goethe.

„Pieśniarze” to, rzecz jasna, dzieci Apollina. Błogo wielbiący naturalną wewnątrzświatową harmonię i „widzący ziemskie w bosko doskonałej postaci”. Tu korowód otworzy Dawid, by idąc na czele meistersingerów, skaldów, trubadurów i utalentowanych dworaków doprowadzić przed nasze oblicze Corneille’a, Klopstocka, a także Hölderlina (ponownie) i Klaista. Nie dziwi obecność Goethego.

Kto uznaje podział podstaw relacji twórcy ze światem na magiczne, mistyczne i mityczne za mało oryginalny i zbyt zgrubny, będzie usatysfakcjonowany przez Muschga kolejną triadą: „Kuglarze”, „Kapłani”, „Poeci”. Zasada replikacji jest prosta. Niczym w gnostycyzmie, następna klasyfikacyjna trójca emanuje z poprzedniej, a różnicą jest mniejsza zawartość boskiej pneumy. A właściwie – jej brak. Kuglarz to wiecznie niedojrzały mag, który nie potrafi czarować. Innymi słowy – szarlatan, Hermes występujący w masce Apollina. Kapłan, w przeciwieństwie do jasnowidza, potrzebuje wiernych, nie Boga. Poeta to pieśniarz, który miecz homeryckiego eposu przekuł na lemiesz bukolik Wergilego.

Autor daje prymat pierwotnej, przenikniętej boskim geniuszem triadzie („Sekret literackiej wielkości tkwi w jej związku z archaicznymi formami ducha poezji”), lecz i „triada mniejsza” odgrywa, Jego zdaniem, pozytywną rolę w literackim kosmosie: „Na zasadniczy materiał historii literatury składa się masa dzieł o znaczeniu ograniczonym do swoich czasów; tworzą je talenty dysponujące typowym dla swojej epoki narzędziem literackim (…). Geniusz, wyjątek, nie tworzy żadnej kultury; to zadanie wykonują inne umysły, które żywią się genialnymi osiągnięciami i czynią je płodnymi dla potomnych”. Niech czytelnik sam zgaduje, kogo napotka w tych pośledniejszych celach, do których dochodzi o tyleż mniej światła. Na zachętę wspomnę tylko, że nie zabraknie Goethego.

I wreszcie trzecia część dzieła Muschga, rozdzielona na: „Ubóstwo”, „Cierpienie”, „Wyrzeczenie”, „Winę”, „Fantazję”, „Słowo”, „Spełnienie” i „Sławę”, w której te uniwersalne pojęcia, od dawna afiliowane przy literatach, śrubują jeszcze mocniej wcześniejsze klasyfikacje.

Jeśli ktoś myśli, że „Tragiczne dzieje literatury” przez swe arbitralne podziały i holistyczną strukturę zubożają polimorfię literackich światów – jest w błędzie. Wprost przeciwnie, prowadzona przez Autora analiza otwiera czytelnika na mnogość możliwych upojęciowień i interpretacji, zapraszając do podjęcia samotnej wędrówki. Jak Autorowi udało się połączyć arbitralność i otwartość wizji – nie mam pojęcia. Może, po prostu, mając świadomość petryfikującej i generatywnej natury wszelakich zasad klasyfikacji, nie godzi się, by im duchowo ulec, a poprzestaje na posługiwaniu się nimi. I, bez strachu krojąc taksonomicznym skalpelem najdelikatniejsze nawet tkanki literackie, powtarza sobie zapewnienie nieocenionego Goethego: „Najwyższa rzecz to pojąć, że wszystko faktyczne jest już teorią. Nie ma czego szukać za zjawiskami; one same są doktryną”.

Książka:

Walter Muschg, „Tragiczne dzieje literatury”, przeł. Bogdan Baran, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2010

* Łukasz Kowalczyk, radca prawny, członek Redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 80 (30/2010) z 20 lipca 2010 r.