Paweł Marczewski

Nietknięty mamut. O „Dziwnych teleskopach” Daniela Kaldera

Pisanie o Rosji i krajach dawnego ZSRR wydaje się być zdominowane przez dwie narracje. Po jednej stronie mamy paternalistyczne opisy bizantyjskiego przepychu skrywającego głupotę, okrucieństwo, brak poszanowania dla instytucji, pogardę dla środowiska naturalnego etc. W tej opowieści dawne sowieckie imperium staje się koszmarnym wypaczeniem snu o modernizacji, o innej drodze do nowoczesności, który skazany był na porażkę nie tylko w wyniku grzechu pierworodnego rewolucyjnej przemocy, ale i długiej tradycji orientalnego despotyzmu, która przyzwyczaiła rządzących do korzystania z siły, a poddanych do bezwzględnego posłuszeństwa. Opisy współczesnej Rosji czy Ukrainy, które roją się od utyskiwań na wszechobecną korupcję, beznadzieję i brzydotę, zazwyczaj czerpią mniej lub bardziej wprost z tego repertuaru interpretacji.

Po drugiej stronie sporu usytuowali się „antyorientaliści”, którzy usiłują dowieść, że wybrzydzanie na postsowiecką rzeczywistość jest przejawem kulturowego imperializmu, pogardy zrodzonej z ignorancji. Wskazują, że Rosja i inne kraje dawnego ZSRR opisywane są jako całość, wyobrażony, dziki Wschód, z całkowitym pominięciem zróżnicowania kulturowego i tych fragmentów sowieckiego snu o lepszym jutrze, które jednak udało się urzeczywistnić.

Za patronów pierwszego obozu uznaje się powszechnie markiza de Custine, autora słynnych, opublikowanych w 1839 roku „Listów z Rosji”, zjadliwego opisu społeczeństwa niewolników nawykłych do bata i gotowych umrzeć dla swoich władców żyjących iluzją wszechmocy. Drugi obóz chętnie cytuje wers Tiutczewa o niemożności pojęcia Rosji rozumem. Antyorientaliści często zapominają jednak, że pisma de Custine’a zawierają także wiele uwag o pysze żywionej przez zachodnie mocarstwa wobec Rosji i czającym się w Rosjanach resentymencie wobec sytego, zadowolonego z siebie Zachodu. Paternaliści natomiast lubią cytat z Tiutczewa interpretować jako świadectwo skrajnego relatywizmu, który każe zachwycać się wielkością Rosji i przymykać oko choćby na autorytarne tendencje jej władzy. Zapominają, że słynny czterowiersz kończy się dwuznacznym „w Ruś można tylko wierzyć”.

Recenzując („Kultura Liberalna” nr 1 (51) / 2010 z dn. 5 stycznia 2010 r.) znakomitą kolekcję dokumentów o Rosji, opublikowaną przez Against Gravity, starałem się pokazać, że możliwe są interpretacje abstrahujące od obydwu schematów. Książka Daniela Kaldera „Dziwne teleskopy” jest kolejnym dowodem na to, że można o Rosji pisać, nie wchodząc w mocno znoszone buty „paternalisty” lub w tylko trochę mniej zużyte obuwie „antyorientalistów”.

Autor podchodzi do Rosji trochę tak, jak Quentin Tarantino traktuje klasykę filmową – nie rozróżnia między kanonem a rzeczami marginalnymi, nie wybrzydza na kicz, patrzy na wszystko z ciekawością dziecka lub poczciwego prostaczka. Pierwsza książka Kaldera, „Zagubiony kosmonauta”, była w równej mierze zapisem zadziwienia faktem, że gdzieś na świecie rzeczywiście istnieje mityczny inżynier Kałasznikow albo że w jednej z dawnych sowieckich republik odbyły się światowe mistrzostwa szachów, co ironicznym świadectwem własnej ignorancji. Ignorancji, która ratuje Kaldera przed uprzedzeniami, nadaje jego spojrzeniu świeżość i jest doskonałą okazją, aby zakpić z samego siebie.

W napisanych dwa lata później „Dziwnych teleskopach” Kalder nie tylko mówi już troszkę po rosyjsku, ale ma o wiele lepszą orientację w postsowieckich realiach. W „Zagubionym kosmonaucie” przeskakiwał z miejsca w miejsce, od tematu do tematu, od bohatera do bohatera, niczym wychowane w socjalizmie dziecko, które po raz pierwszy trafiło do zachodniego sklepu z zabawkami. „Dziwne teleskopy” spaja pewien ogólny zamysł – dotrzeć do ludzi, którzy po upadku ZSRR stworzyli sobie alternatywne światy, całkowicie zatracili się w swoich pasjach, wyobrażeniach, przekonaniach i niejednokrotnie, jak w wypadku Siergieja Toropa alias Wissariona, uważającego się za nowe wcielenie Chrystusa, udało im się pociągnąć za sobą innych.

Kalder nie stara się nawet udawać, że nie jest bohaterem swojej własnej książki. Fantazjuje, ironizuje, urywa wątki, które przestają go interesować. Mimo pewnych prób zbudowania spójnej całości, zilustrowania przykładami myśli o „dziwnych teleskopach”, ludziach wpatrzonych w inne niebo, architektach marzeń, jego opowieść pozostaje zapisem własnych fantazji, fascynacji i znużeń. Kalder nie fantazjuje jednak na temat żadnego mitycznego Wschodu, tylko tego, który widzi w rosyjskiej telewizji czy w rozdawanych w moskiewskich supermarketach gazetkach.

W przeciwieństwie do „antyorientalistów” nie stara się w Rosję wierzyć, tylko przygląda się jej z ciekawością, ale bez większego zdziwienia. Szkockie Dunfermline, z którego pochodzi, uważa za dziurę analogiczną do wielu miejscowości rosyjskich czy ukraińskich. Od „paternalistów” różni go przede wszystkim przekonanie, że prawosławny pop z niewielkiej parafii na Ukrainie może nie mieć najmniejszej ochoty rozmawiać z jakimś natrętnym obcokrajowcem. Kalder jest koneserem nudy, bezbarwności, zwyczajności. A ludzie nudzą się wszędzie tak samo i do zabicia nudy używają tego samego narzędzia – wyobraźni.

Wyobrażają sobie zatem podziemne miasta wzniesione za czasów Stalina w obawie przed zniszczeniem Moskwy na skutek ataku atomowego. Fantazjują o wszechobecnych demonach czyhających na ludzkie dusze, o powtórnym przyjściu Chrystusa czy najwyższej na świecie wieży z drewna. Kalder dostraja się do tych fantazji i dokłada do nich własne. Jego metodę, a raczej jej brak, bodaj najlepiej opisuje następujący fragment „Dziwnych teleskopów”: „Przez jakiś czas robiłem notatki, ale dałem sobie spokój. Nie interesowały mnie informacje o anonimowym życiu, którego treścią było jedzenie kaszy, sen pomiędzy świniami i uprawa brukwi. Ta wiedza stwarzała kontekst, który odzierał budynki z ich tajemnicy. Przypominało to topienie lodu wokół mamuta suszarką do włosów, cięcie go na kawałki piłą łańcuchową i pakowanie ochłapów starego mięsa do słojów, które wylądują w laboratorium. Oczywiście, ktoś musi odwalić tę robotę, ale ja wolę zobaczyć mamuta nietkniętego w bloku lodu, obejść go dookoła, dotknąć, obejrzeć i pozwolić wyobraźni dokończyć dzieła…”.

Zarówno „paternaliści”, jak „antyorientaliści” przyglądają się słojom ze starym mięsem, układają je na półkach i opatrują swoimi etykietami – odpowiednio „pamiątki z Dzikiego Wschodu” i „przyczynki do fenomenologii duszy rosyjskiej”. Tymczasem Kalder wchodzi do magazynu, spogląda na pieczołowicie sporządzone opisy, po czym zagląda do słoja i z zachwytem krzyczy: „Wow, ucho mamuta!”.

* Paweł Marczewski, historyk idei, socjolog, eseista. Doktorant w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji „Przeglądu Politycznego” i „Kultury Liberalnej”. Dziennikarz miesięcznika „Europa”.

„Kultura Liberalna” nr 83 (33/2010) z 10 sierpnia 2010 r.