Szanowni Państwo, jakie lęki gnębią lewicę? Zwykle spory toną w zarzutach ad personam. Sprawa jednak rysuje się poważniej. Czy lewica nie potrafi opisać rzeczywistości początku XXI wieku i przedstawić przekonującego, odnoszącego się do namacalnych problemów programu? Jakie proponuje wizje – po bankructwie utopii, które stanowiły jej fundament? W ubiegłym tygodniu na to pytanie w „Kulturze Liberalnej” (nr 83) odpowiadali Tadeusz Szawiel, Michael Walzer i Henning Meyer. Dziś w zakładce „Pytając” Józef Pinior w rozmowie z Karoliną Wigurą tezę o braku lewicy w Polsce stawia wprost. Jego zdaniem, nielewicowa legitymizacja lewicy postpezetpeerowskiej dawno się wyczerpała, lewica postsolidarnościowa poniosła kompletną klęskę, zaś SLD i lewicy kulturowej zabrakło odwagi, by stworzyć program, który wynikałby z czegoś więcej, niż z pragnienia zaspokojenia potrzeby bezpieczeństwa. Z kolei Bronisław Wildstein krytykuje propozycje lewicy jako wynik pełnego pychy, oświeceniowego przekonania, któremu nadal ona hołduje, a mianowicie, iż świat można uporządkować jedną decyzją woli i jednym wydarzeniem – rewolucją. Współautor słynnej książki „Imperium”, Michael Hardt polemizuje na łamach „Kultury Liberalnej” z ubiegłotygodniowym tekstem Michaela Walzera: twierdząc, że lewicy amerykańskiej nie warto analizować jako monolitu. Ponadto proponuje intrygująco nowe spojrzenie na historię Polskiej Republiki Ludowej. Natomiast Dimitris Tsarouhas stawia tezę o neoliberalnej zdradzie przez turecką lewicę jej własnego etosu.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja
* * *
1. JÓZEF PINIOR: Wielka pustka
2. BRONISŁAW WILDSTEIN: Strach przed zmianą status quo
3. MICHAEL HARDT: Program wyjścia z paraliżu: USA, Europa, Polska
4. DIMITRIS TSAROUHAS: Lewicy tureckiej wyzwolenie z inercji?
* * *
Wielka pustka (fragment wywiadu z zakładki „Pytając”)
Brak legitymizacji z początku lat 90. jest jedną z przyczyn, dla których lewica w Polsce nigdy nie wyłoniła formacji przywódczej, zdolnej tworzyć wokół siebie politykę z prawdziwego zdarzenia. Brak legitymizacji czy też świadomość tego braku powstrzymywała lewicę przed podejmowaniem spraw społecznych, ekonomicznych, artykułowaniem nowych wizji intelektualnych. Bo przecież do tego trzeba ogromnej odwagi! Gdy zaczyna się robić coś takiego, ma się przeciwko sobie wszystkich – media, inne partie polityczne, nawet państwo. I SLD tej odwagi po prostu nie miało. Skutkiem tego było, że sprawy naprawdę społecznie ważne zostały zostawione populistom: Andrzejowi Lepperowi, radykalnym działaczom związkowym, Prawu i Sprawiedliwości. A tymczasem SLD i młoda lewica w rodzaju „Krytyki Politycznej” zajmowały się poszukiwaniem dla siebie bezpiecznego miejsca. Tym bezpiecznym miejscem w jakimś sensie okazały się właśnie kwestie obyczajowe i kulturowe.
[…] Oczywiście, również te tematy budzą opór. Także wymagają odwagi artykulacji. Ale i tak są bezpieczne, i tak są unikiem. Szczególnie dobrze widać to w ostatnich miesiącach. Oto stajemy oko w oko z problemami o naturze fundamentalnej, z bezwładem państwa, z konstytucją, która kreuje zupełnie absurdalny, groteskowy system polityczny, z walką między prezydentem a premierem, z potężnym kryzysem gospodarczym. Na wszystkich tych płaszczyznach – państwo, system polityczny, gospodarka – lewica była i jest nieobecna! Ja nie wiem jakie jest w tej chwili stanowisko – czy to SLD, czy „Krytyki Politycznej” – w jakiejkolwiek sprawie podstawowej. Na przykład, jednym z najpoważniejszych problemów, jakie stoją dziś przed lewicą, jest, jak dyscyplinować finanse państwa. Lewica na świecie, tam, gdzie istnieje i działa, proponuje między innymi opodatkowanie operacji na rynkach finansowych. Co sekunda obraca się tam nieprawdopodobnymi sumami pieniędzy, miliardami dolarów. Propozycja jest ciekawa, bo z jakiej racji mamy ciągle szukać oszczędności na emerytach, jeśli istnieje takie źródło dodatkowych pieniędzy? Czy spotkała się pani z tego typu dyskusją w Polsce? Bo ja nie. Przecież w Niemczech, w twardym rdzeniu europejskiego kapitalizmu, rząd w Berlinie zdecydował się na wydanie zakazu spekulacji obligacjami rządowymi. I dziwię się, że Grzegorz Napieralski, po dobrym wyniku w kampanii prezydenckiej, nie wykorzystał tego i nie zrobił dużej konferencji z ekonomistami, którzy poddaliby spokojnej, ekonomicznej analizie propozycje rządu Donalda Tuska dotyczące sprawy podatków.
Kliknij, aby czytać dalej: link.
* Józef Pinior, polityk, prawnik, filozof. W PRL działacz „Solidarności”, aresztowany w 1983 roku i skazany na cztery lata więzienia. Od 1987 roku uczestniczył w próbach reaktywowania PPS. Od 2004 do 2009 poseł do Parlamentu Europejskiego.
* * *
Strach przed zmianą status quo
I.
Jako projekt społeczny, idea lewicy została po raz pierwszy wyraziście sformułowana przez niektóre nurty oświeceniowe w XVIII wieku. W samym centrum tego sposobu myślenia znalazło się uznanie człowieka za byt doskonały. To znaczy taki, który potrafi w sposób racjonalny uporządkować całość swojej rzeczywistości, zrozumieć błędy przeszłości i przy pomocy odpowiednich metod dialektycznych sprawnie zaradzić „przejściowym” niedoskonałościom cywilizacji.
Lewica była zatem od swoich początków buntem wymierzonym w cywilizację, rozumianą jako zwyrodnienie idealnego porządku, w którym człowiek powinien bytować. Towarzyszyła jej wiara, że świat uporządkować można jednym racjonalnym aktem woli: za pomocą rewolucji. Nie miejsce tu, aby wyjaśniać, że klęska komunizmu wynikała z kompromitacji jednego z takich utopijnych, antyrynkowych i antyparlamentarnych projektów lewicowych. Ważne jednak, że załamanie się tego przedsięwzięcia nie pociągnęło za sobą rozliczenia projektu lewicowego jako projektu utopijnego. Spowodowało tylko przesunięcie akcentu, na którym koncentruje się lewica.
Właściwą podstawą współczesnej lewicy są ruchy kontestacyjne i kontrkulturowe lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, z których wywodzi się większość jej dzisiejszych przywódców, a także większa cześć europejskiego establishmentu. Spadkobiercy tych prądów uderzają w fundamenty kulturowe wyznaczające cywilizację Zachodu. Mają nastawienie silnie antyreligijne, zorientowane na podważanie klasycznego ładu etycznego, walczą o przywileje dla szczególnych, niemieszczących się w tradycyjnym porządku grup społecznych, eksponują ideę samoidentyfikacji i w zasadzie nakierowane są indywidualistycznie. W ich rozumieniu społeczeństwo nie jest bytem wspólnym, ale agregatem grup opartym na czasowym kontrakcie. Ten ostatni zawiązuje się – jak twierdzą – na rzecz doraźnego interesu jednostkowego, a nie jakiejś trwałej wspólnoty, która miałaby ową jednostkę niewolić i ograniczać.
W tej chwili jesteśmy świadkami przekładania postulatów, wynikających z takiego nastawienia, na konkretny projekt polityczny. Polska nie jest jeszcze narażona na ofensywę rzeczników kontrkultury (jak kraje Europy zachodniej ze szczególnie dobitnym przykładem Hiszpanii), której elementami są m.in. aborcja na życzenie, refundowanie metody in vitro czy małżeństwa homoseksualne, a także szczególnie rozumiana opieka nad dzieckiem, nad kobietą czy pracownikami. Ujmując rzecz skrótowo: grupom lewicowym chodzi o to, by podważyć fundamentalny status, jaki ma rodzina w naszej cywilizacji. Owa „opieka” daje daleko idące możliwości interwencji wymiarowi sprawiedliwości i biurokracji państwowej w sam rdzeń relacji rodzinnych. Przyznanie prawa do małżeństwa parom homoseksualnym w ogóle niweczy szczególny status małżeństwa jako związku nastawionego na płodzenie i wychowywanie dzieci. W debacie o in vitro (przedstawianym przez lewicę fałszywie jako metoda pewna, łatwa i rozwiązująca problem bezpłodności) w rzeczywistości chodzi o otwarcie wrót inżynierii genetycznej wszelkiego typu, związanego ze swobodnym manipulowaniem zarodkami.
Lewicowa rewolucja kulturowa – czy też raczej kontrkulturowa – przeprowadzana jest metodami klasycznymi, to jest przez instytucje państwa i ustanawiane przez nie prawa (choć często odwołuje się do instytucji ponadpaństwowych). Jest to utopijna tendencja do uregulowania całości życia ludzkiego przez prawo, które ma zastąpić tradycyjną etykę i obyczaj, a więc instytucje dużo bardziej elastyczne. Również życie rodzinne miałoby być uregulowane zgodnie z tym duchem i tymi ideami. Projekty konsekwentnie lewicowe są de facto antydemokratyczne. Nadmierne rozbudowywanie prawa redukuje sferę polityki, która jest obszarem wolności i wyboru i w jej miejsce ustanawia twarde, prawne ramy. W efekcie następuje drastyczne ograniczenie wolności indywidualnej i zbiorowej.
II.
Biznesmen i polityk SLD, Ireneusz Sekuła, miał zwyczaj przyjeżdżać na manifestacje majowe limuzyną z szoferem. Szofer parkował samochód w uliczce obok trasy pochodu, otwierał drzwiczki, Sekuła wysiadał z dymiącym cygarem, które rzecz jasna na ten czas gasił. Następnie przyłączał się do manifestujących, przechodził z nimi parę ulic, po czym udawał się w inną boczną uliczkę, gdzie już czekała na niego limuzyna. Wsiadał do niej i odjeżdżał.
Ten obrazek, pochodzący z lat dziewięćdziesiątych, dobrze oddaje rzeczywistość polityczną ówczesnej polskiej (i nie tylko polskiej) lewicy, która paradoksalnie jest o wiele silniej niż partie prawicowe wpisana w biznes. Polska lewica tamtego czasu wyrastała z komunistycznych porządków, w związku z czym nie mogła jawnie apelować o etatyzm. Uniemożliwiałby jej robienie dodatkowych interesów. Owa „stara lewica”, dawne SLD, emanacja splotu interesów, z którego wyrósł nasz establishment, nie tylko zresztą ekonomiczny, poniosła w ostatnich latach całkowitą klęskę. Nie znaczy to, że klęskę poniósł establishment, który znalazł nowego politycznego reprezentanta, czyli PO. Jednak nie jest on uzależniony od PO, jest raczej na odwrót.
„Nowa polska lewica” boi się analogicznej klęski. Dlatego coraz silniej poszukuje swojej tożsamości w opisanym wcześniej wymiarze kontrkulturowym. Chodzi tu nie tylko o lewicę w rozumieniu elitarnym (jak środowisko „Krytyki Politycznej”), ponieważ deklaracje Grzegorza Napieralskiego i jego otoczenia idą również w tym samym kierunku. W Polsce ma ona jeszcze przed sobą (wygraną przez lewicę w Europie) wojnę z Kościołem. Tu jednak może znaleźć konkurenta w dominującej dziś w naszym kraju amorficznej partii, jaką jest Platforma Obywatelska. Odwołuje się ona do liberalizmu i demonstruje jednocześnie schizofrenię, na jaką zapadł liberalizm już dość dawno. Kadry tej partii dowodzą tego wyraziście. Znajdziemy tam i konserwatywnych liberałów, jak Jarosław Gowin, i postaci typu Janusza Palikota, którego nic od SLD nie różni. Nieprzypadkowo nosił podkoszulek z napisem: „Jestem z SLD”. W sumie PO to partia władzy bez żadnej tożsamości ideowej, która gotowa jest wybrać każde rozwiązanie polityczne, które w danej sytuacji przyniesie jej doraźną korzyść. Efektem owej amorficzności jest na przykład to, że w PO powstają obecnie dwa nieomal przeciwstawne projekty ustawy bioetycznej. To znaczy, że potem wystarczy tylko wybrać, co w konkretnym przypadku będzie bardziej opłacalne Dlatego jest bardzo możliwe, że Platforma odbierze SLD część propagowanych przezeń idei kontrkulturowych, rozcieńczając je zresztą, dzięki czemu staną się bardziej strawne w Polsce – i pozostawi lewicę bez tożsamości politycznej.
Lewica boi się przede wszystkim utraty pozycji, stanowisk, swojego status quo, ponieważ była i jest środowiskiem establishmentu. Czy obecne SLD, a nawet sama „Krytyka Polityczna”, kwestionują status quo? W bardzo niewielkim stopniu. Kwestionuje go z całą pewnością PiS, na co Sławomir Sierakowski odpowiedziałby od razu, że jest to działanie populistyczne. Dlaczego odwoływanie się do tradycji oraz uznania, że Polacy mają prawo do swojej tożsamości narodowej i tego, by podmiotowo funkcjonować w Europie, jest postrzegane jako populizm, a nawoływanie do małżeństw homoseksualnych już nie? Odpowiedź jest jedna. Polska lewica cierpi na tę samą chorobę, co każde inne myślenie lewicowe – bardzo silny elitaryzm, który w polskiej rzeczywistości nabiera wręcz śladów mentalności postkolonialnej. To poczucie wyższości w stosunku do własnego narodu, połączone z kompleksem niższości wobec mitycznej Europy. Dlatego, choć polska lewica mówi prawdę, powtarzając, że kocha lud, nie dodaje jednego: że kocha wyłącznie ten lud, który sama wymyśliła.
* Bronisław Wildstein, dziennikarz i publicysta „Rzeczpospolitej”, pisarz.
* * *
Program wyjścia z paraliżu: USA, Europa, Polska
Lewicowa teoria jest nieodłączna od lewicowej polityki. Dlatego mówiąc o kryzysie lewicy – z którym niewątpliwie mamy do czynienia na całym świecie – należy analizować jego dwie odmiany: konceptualistyczno-teoretyczną i praktyczno-instytucjonalną. Tym, czego współczesna lewica potrzebuje najbardziej, jest przeobrażenie pierwszej z nich, które automatycznie pociągnie za sobą przeobrażenie drugiej. Kontynuowanie starych dróg myślenia prowadzi wyłącznie do dalszych paroksyzmów paraliżu i strachu.
W jaki sposób można tego dokonać? Pierwszy poziom koniecznych zmian wiąże się z dostrzeżeniem konieczności działania nie tylko na poziomie krajowym i docenieniem poziomu światowego. Przez ostatnie 10 lat lewica traktowała globalizację jako zagrożenie i angażowała się w to, co nazywamy ruchami alter- czy nawet antyglobalistycznymi. Czas, by skończyć z koncentracją na państwach narodowych, a na globalizację spojrzeć nie jako zagrożenie dla lewicy, ale szansę dla niej.
Drugi problem lewicy wiąże się z organizacją pracy. Tradycyjna współpraca handlowa i jej ramy są w większości krajów na wyczerpaniu. Należy wprowadzać nowe warunki pracy, sprawiać, by angażowali się w nią nowi ludzie. To wszystko z kolei wymaga zmiany sposobu myślenia o tym, czym praca jest oraz jak powinna być organizowana i reprezentowana.
Ostatnią oznaką kryzysu lewicy jest zużycie się w wielu krajach struktur partyjnych i tradycyjnych form reprezentacji. Na pewno w Europie Zachodniej – choćby we Francji, a zwłaszcza w Niemczech – partyjna biurokracja i partyjne struktury reprezentowania nie korespondują z politycznymi zachowaniami, charakterystycznymi dla lewicy. Konieczne są zatem duże przemiany struktur partyjnych, struktur związków zawodowych, dostrzeżenie konieczności działania nie tylko na poziomie krajowym, ale także na poziomie światowego handlu.
Wszystko to brzmi być może dość abstrakcyjnie, podajmy zatem dwa przykłady. Pierwszy to Stany Zjednoczone. Na lewicę w tym kraju można patrzeć także z innej perspektywy niż zrobił to w swoim ubiegłotygodniowym tekście dla „Kultury Liberalnej” Michael Walzer („Kultura Liberalna” nr 83 (33/2010) z 10 sierpnia 2010 r.). Od zawsze bardzo trudno było mówić o niej w jednolity sposób, ponieważ jest bardzo zróżnicowana, a na dodatek funkcjonuje na dwóch poziomach: instytucjonalnym i nieoficjalnym. Najogólniej mówiąc, na poziomie nieoficjalnym – czyli tam, gdzie funkcjonują ruchy społeczne i rozwija się aktywność lokalna – o żadnym kryzysie nie ma mowy. Lewicowe ruchy społeczne są u szczytu swoich możliwości i są pełne energii. Niestety, inaczej jest na poziomie instytucjonalnym. Administracja Obamy zawiodła, ponieważ nie tyle nie potrafiła wykorzystać potencjału drzemiącego w ruchach społecznych, ale gorzej – wygląda na to, że rząd Obamy nie chciał i nie próbował wystarczająco się nimi zająć. Niestety, jeśli Partia Demokratyczna nie zmieni swojego myślenia, czeka ją przegrana w następnych wyborach prezydenckich.
Innym ciekawym przykładem możliwych zmian myślenia jest Europa Środkowo-Wschodnia, a w szczególności Polska. Chodzi o podejście do historii lewicy. Nie można postrzegać historii tylko jako ciężaru, który powinniśmy zrzucić. Należy raczej rozpoznawać elementy strumieni i prąd tej historii i traktować je jako zasoby na przyszłość. Jednym z błędów, często pojawiających się w analizach lewicy, jest próba odcięcia się od radykalnych ruchów tego rodzaju z przeszłości. Tymczasem dużo bardziej użyteczne i uczciwe jest uznanie, że dzisiejsi lewicowcy są kontynuatorami owych ruchów. To odnosi się także do Europy Zachodniej. Okres 1917-1989 nie jest przecież jednorodny. Możemy w nim znaleźć zarówno ruchy, które zostały zmanipulowane i zawiodły, jak i takie, które do dziś mogą nieść ze sobą inspiracje. Czy ma to sens z punktu widzenia polskiej historii? Czy dla polskiej lewicy XX wiek był wyłącznie koszmarem czy też istniały w tym okresie siły i ruchy, z których współczesna lewica powinna czerpać? Być może teraz, po 20 latach od upadku PRL, przyszedł właściwy moment, by przestać patrzeć nań tylko krytycznie i zacząć szukać w nim elementów ciekawych i inspirujących. Przy świadomości, że wysiłki w celu odzyskania jakichś elementów z PRL będą najprawdopodobniej surowo krytykowane.
* Michael Hardt, amerykański teoretyk literatury, filozof polityczny, profesor na Duke University w USA oraz na European Graduate School w Szwajcarii. Znany szczególnie dzięki napisanej wspólnie z Antonio Negrim książce “Imperium” (2000), nazywanej „Manifestem komunistycznym XXI wieku”.
* * *
Lewicy tureckiej wyzwolenie z inercji?
Głównym problemem lewicy europejskiej nie jest dziś strach. Ani też nie jest nim słabość przywództwa. Gdy porównamy liderów w rodzaju Tony’ego Blaira czy Gerharda Schrödera z Davidem Cameronem czy Jose Marią Aznarem, zobaczymy, że lewica doprawdy nie ma się czego powstydzić. Poważną chorobą, z którą się boryka, jest natomiast głęboka indolencja w radzeniu sobie z wymogami XXI wieku i zwykłym zdefiniowaniu charakterystycznych dla tego czasu realiów społecznych. To dlatego lewica europejska ani nie dysponuje przystającym do swej własnej istoty oraz realiów, nowoczesnym programem, ani – za sprawą swoich postulatów – nie odróżnia się od prawicy.
Turcja stanowi specyficzny przypadek tego szerszego problemu. Choć jej społeczeństwo nie ma długiej tradycji ani polityki lewicowej, ani tego typu prądów intelektualnych, jeszcze 40 lat temu lewica turecka wyglądała w gruncie rzeczy jak europejska. Mniej i bardziej zorganizowanych działaczy reprezentowały partie – największa CHP, Republikańska Partia Ludowa, oraz szereg mniejszych ugrupowań. Razem tworzyły klasyczny przykład środowiska lewicowego, oczywiście, z uwzględnieniem wszystkich cech specyficznych dla Turcji, takich jak religia czy uwarunkowania polityczne, wywodzące się jeszcze z czasów Atatürka.
Sytuacja zmieniła się diametralnie w 1980 roku, wraz z kolejnym zamachem stanu. Wprowadzono wtedy stan wojenny na terenie całego kraju, obalono parlament i rząd, zawieszono konstytucję i zabroniono działania wszelkich partii i związków zawodowych. Jak nietrudno się domyślić, w konsekwencji lewica straciła kanały, którymi dotąd porozumiewała się ze społeczeństwem. Być może jeszcze ważniejsze były jednak podjęte wówczas reformy gospodarcze. Lata osiemdziesiąte to w Stanach Zjednoczonych czasy Ronalda Reagana, zaś w Wielkiej Brytanii – Margaret Thatcher. To ważne, ponieważ Turcja zaczęła się wówczas na ich rozwiązaniach wzorować. Neoliberalna polityka była wraz z kolejnymi latami coraz bardziej wzmacniana, co doprowadziło do absolutnej dominacji neoliberalnej retoryki w polityce i debacie publicznej, a ostatecznie – przyjęcia utożsamienia się z nią lewicy. Co prawda, podobne zjawiska można było w latach 90. zaobserwować również w Polsce pod rządami SLD czy w Niemczech Gerharda Schrödera. Lista partii socjaldemokratycznych, które odeszły od etosu lewicowego lub nawet go zdradziły, jest długa. I choć Turcja jest tylko częścią tego obrazu, poszła w tym o wiele dalej, niż państwa europejskie.
Pewne nadzieje dosłownie w ostatnich miesiącach można wiązać ze zmianą, która dokonała się właśnie w kierownictwie CHP. Dotychczasowy lider, Deniz Baykal, musiał ustąpić ze stanowiska w atmosferze dość nieprzyjemnego skandalu o podtekście erotycznym. Zastąpił go Kemal Kılıçdaroğlu, którego pierwsze wypowiedzi mogą napawać socjaldemokratów optymizmem, gdyż świadczą o chęci powrotu CHP do typowo lewicowych postulatów. Kılıçdaroğlu zwraca uwagę na wysoki poziom ubóstwa, nierówności i wykluczenie społeczne, nie zmieniające się mimo dynamicznego wzrostu gospodarczego Turcji. Podejmując te kwestie, Kılıçdaroğlu odróżnia się od Baykala – który wolał je ignorować, koncentrując się na zaznaczaniu swojego sprzeciwu w sprawach konstytucyjnych, instytucjonalnych, czy nawet symbolicznych: bardziej interesowały go kobiece chusty, niż prawdziwie lewicowe tematy.
To oczywiście dopiero pierwsze sygnały zmiany. Trudno powiedzieć, by istniał w tej chwili spójny program rozwoju lewicy i nie wiadomo, czy otoczenie Kılıçdaroğlu będzie potrafiło sprostać propagowanym przez niego hasłom. Nie będzie im zresztą łatwo w państwie, które przepełnione jest neoliberalną ekonomią i retoryką. Istnieje jednak szansa, że typowo lewicowe postulaty, do tej pory pozostające poza debatą publiczną, dzięki nowemu liderowi CHP powrócą do politycznej retoryki i wyrwą turecką lewicę z inercji.
* Dimitris Tsarouhas, profesor stosunków międzynarodowych, specjalista w dziedzinie polityki europejskiej i demokracji socjalnej. Wykładowca Uniwersytetu Bilkent w Ankarze. Jeden z autorów Social Europe Journal.
** Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk.
*** Współpraca: Karolina Dec, Tomasz Jarząbek,
Ewa Serzysko, Agata Tomaszuk .
„Kultura Liberalna” nr 84 (34/2010) z 17 sierpnia 2010 r.