Sebastian Szymański
Rękopis znaleziony w sejfie
Jak wiadomo, rękopisy nie płoną. Czasami jednak trafiają na kilkadziesiąt lat do bankowego sejfu. A ponieważ przechowywane są obok gotówki pochodzącej z niejasnych źródeł, rodzinnych klejnotów i kompromitujących dokumentów, z czasem zaczyna im się przypisywać równie wysoką wartość. Na tyle wysoką, żeby opublikować je wbrew wyraźnemu życzeniu autora. Nawet jeśli autorem jest Vladimir Nabokov, który jak mało kto dbał o to, żeby książka prezentowała się czytelnikowi zapięta na ostatni przecinek.
Oczywiście, znamy wiele przykładów, kiedy zlekceważenie ostatniej woli autora wyszło literaturze na dobre. Max Brod, publikując wbrew woli Franza Kafki jego rękopisy, oddał literaturze światowej ogromną przysługę. Czy Dmitri Nabokov, syn Vladimira, odegrał w stosunku do autora „Bladego ognia” analogiczną rolę? Można powątpiewać. Zresztą on sam od takich wątpliwości nie jest wolny – o czym wymownie świadczy kwiecisty wstęp, jakim opatrzył te preliminaria do powstającej powieści, spisane na pliku kart katalogowych – zawierający dość mętne usprawiedliwienia, niezbity dowód nieczystego sumienia.
Sam Nabokov z pewnością nie byłby uszczęśliwiony. Wydane przez śmiercią polecenie, by spalić niedokończone utwory jest zrozumiałe, dla każdego, kto choć raz w ręku miał „Pnina”, „Prawdziwe życie Sebastiana Knighta” czy niezasłużenie osławioną „Lolitę”. Rosyjsko-niemiecko-amerykańsko-szwajcarski pisarz wykańczał swoje utwory z taką samą pieczołowitością, z jaką kompletował swoje kolekcje motyli. Tymczasem „Oryginał Laury” z trudem zasługuje na określenie „szkic do powieści”. To raczej zbiór luźnych notatek, przy czym te, które prawdopodobnie miały składać się na pierwszą część powieści uzyskały w miarę wykończoną postać, ale pozostałe to oderwane zdania, wprawki, listy słów, swoiste aide memoire mistrza pióra.
Z drugiej jednak strony, czytelnicy, którzy z twórczością Nabokova są nieco lepiej obeznani, otrzymali nieoceniony skarb. Nieczęsto zdarza się bowiem zobaczyć autora niejako przy pracy, zobaczyć, jak się klarują wątki i zawiązuje plot. Tajemnic swojej pisarskiej kuchni Nabokov nie tyle zazdrośnie strzegł, ile ich ujawnianie uważał za coś w złym guście. A tu widzimy, jak na bieżąco dobiera słowa, jak w nowopowstającej książce odzywają się echa dobrze znanych dzieł. Odnajdujemy tu podstarzałego amatora dorastających panienek, którego kuszą wdzięki tytułowej Laury, o nazwisku Hubert H. Hubert. Mamy wątek powieści w powieści, wokół której zawęźla się akcja. Wreszcie głównego bohatera (również bohatera wspomnianej powieści w powieści), Philipa Wilda ogarniętego obsesją wymazania samego siebie, który to zamiar perfidnie niweczy jego żona – ta sama Laura – uwieczniając go w skarykaturowanej postaci w po kryjomu spisywanej powieści „Moja Laura”.
Jednak reszta pozostawiona jest domyślności czytelnika, który opierając się na doświadczeniach z lektur innych dzieł Nabokova, może pokusić się o samodzielne dodanie brakujących elementów. Ale mimo tej fragmentaryczności i kolażowego charakteru (pisanie na oddzielnych kartach nie było podyktowane niedoborem materiałów piśmienniczych, lecz celowym zabiegiem pozwalającym pisarzowi na „tasowanie” spisanych fragmentów aż do uzyskania pożądanego efektu) lektura „Oryginału Laury” niesie ze sobą przyjemność porównywalną z obcowaniem innymi powieściami autora „Daru”, jednak w tym wypadku jest ona zabarwiona nieco podejrzaną satysfakcją dobrze znaną podglądaczom.
Książka:
Vladimir Nabokov, „Oryginał Laury (Umieranie to świetna zabawa)”, przeł. Leszek Engelking, Muza, Warszawa 2010,
* Sebastian Szymański, tłumacz.
„Kultura Liberalna” nr 86 (36/2010) z 31 sierpnia 2010 r.