Szymon Ozimek

Chorzy od rzeczy


Podobno mieszkając w latach 50. w Rzymie, trudno było nie wpaść na Moravię. Wiele czasu spędzał „z poczuciem obowiązku, samotnie, pełen ponurej determinacji człowieka zażywającego niesmaczne lekarstwo”, spacerując w okolicach Piazza del Popolo, jak pisze jego przyjaciel William Weaver. Przydybany podczas zaleconej przez lekarza przechadzki na pytanie o samopoczucie, miał odpowiadać zawsze tak samo. „Mi annoio. Voglio morire” – „Nudzę się. Chcę umrzeć”. Rzucał tę uwagę jakby od niechcenia, przypuszczalnie dlatego, że bał się nudy, choć wcale nie pragnął śmierci – a nic nie rozprasza strachu tak, jak obleczenie go w słowa. W roku 1960 zmierzył się ze swoją przypadłością (rzekomo nieznaną inteligentnym ludziom), pisząc „Nudę”, która trafiła właśnie do rąk polskiego czytelnika.

Mimo że Moravia napisał kilkanaście powieści, dopiero przypomnienie ekranizacji „Nudy” dało nam wznowienie jednej z jego najlepszych książek. Szkoda, bo ze swoim charakterystycznym stylem (skomplikowane zdania zbudowane z prostych słów) i ulubionymi tematami (patologie klasy średniej, niemożliwość szczęścia) pisarz ten z każdym rokiem zyskuje na wartości. Zresztą postać autora, syna bogatych rodziców, który krytykuje przychylną mu rzeczywistość, może przypominać nam sylwetki wielu innych intelektualistów.

Książka, w pierwszym angielskim wydaniu, ukazała się jako „The Empty Canvas” (Czyste płótno). Oryginalny tytuł zmieniono nie bez powodu. W pierwszej scenie główny bohater, a zarazem narrator, Dino, wpatruje się w tytułowe czyste płótno. Pracuje nad nim od dawna, ale nie jest w stanie nic namalować. Nagle sięga po nóż i niszczy symbol swojej niemocy. Nie rozwiązuje to jednak jego problemów ani nie odpędza nudy. Cięcie jest dokładnym przeciwieństwem tego, czego chce i potrzebuje oderwany od rzeczywistości Dino. Nie potrafi stworzyć nic znaczącego i, podobnie jak Lucio Fontana, włoski malarz współczesny Moravii, próbuje „tworzyć niszcząc”. Obaj różnią się jednak w swoich artystycznych próbach. Fontana, tnąc płótna, starał się połączyć akt intelektualnego obcowania ze sztuką z fizycznością. Jego tagli nie oddzielały go od świata, ale zbliżały go do niego, tworząc syntezę abstrakcyjnego konceptu z ruchem w przestrzeni. Nóż w ręce Dina znaczy coś zupełnie przeciwnego:

Poczucie nudy rodzi się we mnie z poczucia absurdu rzeczywistości, która, jak już wspominałem, nie chce lub nie jest w stanie przekonać mnie o swoim prawdziwym istnieniu.

Dino jest pozbawiony empatii; potrafi poznać, jedynie biorąc w posiadanie, ale jego oderwanie od rzeczywistości sprawia, że wszystko wymyka mu się z rąk. Okaleczone płótno jest tutaj symboliczną reprezentacją jego emocjonalnej kondycji: nie jest w stanie (podobnie jak inni bohaterowie powieści Moravii) zbudować zdrowej międzyludzkiej relacji, pokonać nudy. Zwraca się ku bezcelowej przemocy lub bezdusznej dominacji. „Nuda, powoli, ale coraz wyraźniej, stawała się towarzyszką mojej pracy i (…) ustąpiła nagle w to popołudnie, gdy pociąłem płótno na strzępy”. Ustąpiła, jednak nie na długo.

Naszkicowany w tej scenie schemat służy za wzór dla wszystkich związków między ludźmi opisanych w powieści. Matka Dina, pozbawiona smaku milionerka żyjąca w tandetnej willi, zamiast fizyczną przemocą, w relacjach z synem posługuje się pieniędzmi. Pragnie zawładnąć swoim synem, obiecując mu niesamowite kwoty w zamian za to, że z nią zamieszka. Scena obiadu, podczas którego składa mu taką propozycję, nie jest pozbawiona erotycznych podtekstów. Podczas posiłku Dino obłapia, za przyzwoleniem matki, kobietę ze służby, świadomie wpisując się we wstrętny mu obyczajowy schemat rodzin arystokratycznych. Przymykając oko na romans, czy nawet podsuwając mu kochankę, matka zaciska wokół niego kolejną pętlę, tym razem seksualnej, zależności.

Nieustanna gra wpływów słusznie może kojarzyć się z Sartre’em. Nie wyrażająca nigdy emocji, niewzruszona twarz matki nie pozwala mu na opór. Dino jest jak Garcin w „Przy drzwiach zamkniętych”. Dopiero kiedy opuszcza willę, obezwładniający wpływ matki ustępuje, a on zdobywa się na bunt i zostawia pod drzwiami notkę, w której odmawia powrotu do rodzinnego domu.

Opisy relacji między Dinem a jego matką są ważne przede wszystkim jako prefiguracja kluczowego dla powieści wątku romansu z nastoletnią Cecylią. Tak samo jak matka pragnie posiąść Dina, on zapragnie w końcu posiąść Cecylię. Jedyna różnica to ogromne bogactwo matki, które nie pozwala jej pragnieniu przerodzić się w obsesję. Dinowi nie wystarczają rzeczy. Cierpi na nudę, „chorobę przedmiotów”, jawią mu się one „jako coś zupełnie zewnętrznego, z czym nie ma żadnego związku – absurdalne”. Podobnie jak Roquentin z „Mdłości”, nie musi pracować, nie musi też kontaktować się z ludźmi, a jego malarstwo nie jest w stanie go zająć. Nawet myślą podobnie: „Nic nie wydawało się prawdziwe; czułem się otoczony tekturowymi dekoracjami, które natychmiast można by usunąć”, pisze w swoim dzienniku Roquentin. Ale bohater Sartre’a przepracowuje straszność istnienia; bezsilny Dino targa się na swoje życie.

Mimo nudy, na którą cierpi, traktuje Cecylię jak przedmiot; do pewnego momentu w pełni satysfakcjonuje go iluzja kontroli, którą daje mu seks. Protagonista zrozumie jednak, że fizyczne „posiadanie” nie równa się rzeczywistej władzy. Cecylia wymyka się wszelkim jego zabiegom, jak jego matka jest istotą całkowicie obojętną. Dino podejmuje w końcu liczne, coraz bardziej desperackie próby (aż po próbę samobójczą) zawładnięcia nią, jeszcze głębiej wchodząc w rolę Sartre’owskiego Garcina. Wciska jej coraz większe sumy pieniędzy, uprawia z nią coraz brutalniejszy seks, stara się w końcu przywiązać ją do siebie przez rozmowy, budując emocjonalną zależność. Ale podczas gdy w „Przy drzwiach…” rozmowa była psychologiczną grą o władzę i torturą obnażającą najgorsze wady charakteru („piekło to Inni”), u Moravii rozmowy odsłaniają tylko wewnętrzną pustkę. Kiedy Dino stara się namówić Cecylię na ślub kościelny, pyta ją o wiarę:

– Myślę o wielu rzeczach, ale nigdy o religii. Otóż jeśli ktoś nigdy o czymś nie myśli, to znaczy, że dla niego ta rzecz nie istnieje.

Dino i Cecylia są tak samo znudzeni, oderwani od rzeczywistości. Nie dostrzegają żadnej wartości ani w innych ludziach (najwyżej we władzy nad nimi), ani w ideach. Liczy się dla nich to, co mogą wziąć do ręki i zamknąć w garści.

Książka Moravii, ze wszystkimi jej atrakcyjnymi rekwizytami (jest tutaj wszystko: zazdrość, seks, sztuka, drogie samochody), opisuje bezrefleksyjne życie, w którym nie ma wartości – zostały tylko fetysze. Dekadę po premierze „Nudy” Baudrillard pisał, że:

człowiek epoki dostatku nie egzystuje już w środowisku ludzi, lecz otoczony jest przez przedmioty. Jego codzienne funkcjonowanie nie spełnia się już w stosunkach z bliźnimi, lecz w coraz większym stopniu sprowadza się do odbioru dóbr i manipulacji nimi.

Ani żałosna historia Dina, ani spostrzeżenia Baudrillarda nie straciły na aktualności. Zresztą Baudrillardowi przypadkowo udało się postawić świetną diagnozę włoskiemu arystokracie. Wychowany przez matkę z jej obsesją na punkcie bogactwa i otoczony tandetnymi przedmiotami bez żadnej wartości (oprócz wydrukowanej na metce ceny), mógł skończyć tylko w jeden sposób. „Tak jak dziecko-wilk staje się wilkiem, żyjąc w towarzystwie innych wilków, tak samo my powoli stajemy się wyłącznie funkcjami”. Dino – i wszystkie jego kłopoty – są produktem zwyrodniałego otoczenia, które go stworzyło. Sterylnego otoczenia rzeczy.

Bardzo możliwe, że „Nuda” w żadnych innych czasach nie byłaby bardziej wartościową lekturą. Warto ją przeczytać i przemyśleć. Chyba że akurat mamy zaplanowane zakupy.

Książka:

Alberto Moravia, „Nuda”, przeł. Monika Woźniak, Wydawnictwo WAB 2010

* Szymon Ozimek, student kolegium MISH UW, członek zespołu „Res Publiki Nowej”.

„Kultura Liberalna” nr 87 (37/2010) z 7 września 2010 r.