Magdalena M. Baran
Gabinet jesiennych osobliwości
Lato odeszło wraz z zapachem ostatnich małosolnych ogórków, z których jeden – duży i pękaty – posłużył mu za nos. Zielony, a po trosze nawet kartoflany. Kołnierz z kłosów sterczących, jakby na baczność postawionych w równym szeregu, słomą złotawą kaftan przetykany, lnu nićmi w jednym trzymany kawałku, co przytwierdzony do rzepą skreślonej szyi. Na piersi serce – najsmaczniejsze ponoć – z młodego karczocha. Lata bogactwo od owoców ciężkie, misternie oblicze swoje z pomidorów soczystych, papryki zgryźliwej, ostrości czosnku, brzoskwiń wonności, myśli niepoliczalnych ziaren kukurydzy, buduje. Zielone groszki zębów w uśmiechu krzywym szczerzy, wargi nabrzmiałe, czerwonością owoców leśnych znaczne, w zniecierpliwieniu wydyma. Na głowie zamęt. Liści kopiec zielonych, czereśni słodycz, kwaśność wiśniowego soku, śliwki niedojrzałe jeszcze i owsa ździebełko, co sterczy, niczym frywolne piórko w fircyka kapeluszu. W głowie jego i… siano, co jesienią pachnie, przypominając o zwózce do stodoły. Bo przyszła przecież jesień…
Jesień o torsie z beczkowych deszczułek, w których stopami bab wiejskich czy dziewcząt niewinnych deptane kapusta, a kiedy indziej ostatnie, październikowym przymrozkiem ścięte winogrona. Te najpyszniejsze, złociste już od słodyczy gniecionego na najprzedniejszy tokaj soku. Z nich też fryzura, upięcia sprawne, co puklami jasnej i czerwonej winorośli liści, pędów, owoców, spada na grzybowe uszy, by poniżej, w bakach krzaczastych i rozwichrzonej brodzie, zakwitnąć ziół suszonych pękiem. W uszach kolczyk figowy, miąższem pachnącym wabiący, dyndający. Na francuską czy włoską modłę? Maronowe usta rozwarte w chichocie. Słówka gładkie, miłe, czekane może, w kolczastej skryte skorupie. Dzień, dwa na słońcu i… zbledną, osłabną w obronie kłującej, odemkną tajemnicę smakowitego wnętrza. Czasu tylko trzeba, przyszłego czekania.
Kapelusz jesieni dyniowy, o zapachu ciepłym, przyjemnym, pieszczony promieniem, co nie więcej już daje, jak tylko złudne, przezroczyste światło dnia. Twarz jakby prosto z sadu, jakby garściami całymi brać z zapachami tumaniącego kosza – jabłkowo-gruszkowe oblicze, rumieńcem zdobne, z przyjemnością rwane, bez obić od upadania na ziemię. I nie wiesz czy bać się dziwadła, czy zapachem, pięknem przedziwnym, smaków obietnicą uwiedziony, gonić za jesiennym widziadłem.
Wokół jesieni znaki śmiertelności niechybnej – róże ostatnie, co zapachem samym upić mogą, kwiaty przekwitłe, liście pożółkłe i pociemniałe, pędy chłodem uśpione… Na koniec głogu owocujące gałązki – na nalewkę rozgrzewającą w długie wieczory, na lekarskie sztuczki, na wieniec kłujący, co czerwonością połyskliwą dom przyozdobi. I nie żal nawet poranionych palców. Aż zima przyjdzie – podziemna, w korzeniach uśpiona, zeschłousta, co pod zarośniętymi mchem powiekami śni o owocach przyszłej wiosny. Bo przecież w natury nieprzewidywalnej przewidywalnym kole, w pór roku powrocie nieustannym, zapatrzeni w cuda czekamy na znane „co będzie dalej”.
Obrazy:
Giuseppe Arcimboldo, Lato (Estate, olej na desce, 1563r. ), Kunsthistorisches Museum, Wiedeń, oraz Jesień (Autunno, olej na desce, 1573 r.), Luwr, Paryż.
* Magdalena M. Baran, koordynator Instytutu Obywatelskiego, stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 91 (41/2010) z 5 października 2010 r.